środa, 23 marca 2016

Rozdział 7.

Po jakże niepokojącej i pełnej domyśleń rozmowie z Hagridem i resztą Huncwotów poszłam do wieży. Powiedziałam o wszystkim Em, którą spotkałam siedzącą w jednym z foteli i malującą paznokcie na ładny różowy kolor. Była już przebrana w luźniejsze ciuchy. 
- To się zaczyna robić niepokojące ... zawsze myślałam, że Ślizgoni są nienormalni. Ale żeby aż tak? - zmarszczyła nos. Prawda Nigdy nie pomyślałabym, że ktoś by mógł specjalnie mordować zwierzaki. Nawet Ślizgoni. Ale to na serio robi się dziwne i straszne. Jestem ciekawa w jaki sposób nauczyciele znajdą mordercę. Na gorącym uczynku raczej go nie złapią. A tak przynajmniej mi się wydaje. Zobaczymy. 
Teraz najbardziej martwię się o Blue. Niby jestem półkrwi, ale w końcu Chelsea też a jej kot nie żyje. Dobrze, że nauczyła się żeby nie wychodzić poza naszą wieżę. Najczęściej siedzi u nas w dormitorium. Ewentualnie w Pokoju Wspólnym, ale tylko wtedy gdy któraś z nas tam jest. 
Zostawiłam moją różowowłosą przyjaciółkę samą i poszłam się przebrać. Miałam dość mundurka. Nienawidzę pokazywać nóg. Niby zawsze noszę pod spodem czarne rajstopy, ale to i tak nie to samo co wygodne dresy lub legginsy. Weszłam do pokoju i rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego kota. Spała na moim łóżku zwinięta w kłębek. Uroczo. 
Odwiesiłam mundurek na wieszak i założyłam czarne dresy z wąskimi nogawkami oraz szary top z wycięciami pod pachami po czym wzięłam swój notatnik oraz Blue, która zdążyła się przebudzić i wróciłam do Pokoju Wspólnego. Kotka położyła się pod stolikiem i ponownie poszła spać, a ja usiadłam po turecku na kanapie i zaczęłam przeglądać notatnik. Odkąd pamiętam uwielbiałam pisać teksty piosenek. Ze śpiewem bywa gorzej, bo wstydzę się występować przed publicznością. Jednak pisanie tekstów mnie uspokaja niemal tak samo, jak czytanie książek czy latanie na miotle. 
Zabrałam się za dokończenie najnowszego ,,dzieła''. Godzinę później musiałam się zbierać na spotkanie klubu książki. Zmieniłam top na bordowo-szary sweterek, a na stopy wsadziłam trampki i ruszyłam w stronę piątego piętra, gdzie w opuszczonej klasie od Numerologii odbywają się spotkania. Ostatnie spotkanie nie wyszło ponieważ większość osób była chora, dlatego zostało przełożone na dzisiaj. Zapukałam cztery razy w drzwi. Po chwili byłam w środku. Odkąd owa klasa jest naszym azylem wygląda całkowicie inaczej niż klasa. Ściany są obłożone kremową tapetą w bordowe i szare kwiaty, na ziemi leży burgundowy dywan przeplatany złotymi nitkami. Jedną ze ścian zajmuje regał pełen książek, po lewo stoją dwa stoliki z przekąskami i napojami, a na środku są kremowe kanapy i fotele dla uczestników spotkań. A raczej dla uczestniczek bo do klubu nie należy żaden chłopak. Każdy kto nie należy do klubu wchodząc do tego pomieszczenia widzi po prostu zakurzoną klasę. Magia. 
- Hej - powiedziałam zamykając za sobą drzwi. Spojrzało na mnie dziewięć par oczu. 
- Cześć Max ... widziałaś może po drodze Chelsea? - spytała uroczo wyglądająca dziewczyna z krótkimi czarnymi włosami i widocznymi azjatyckimi rysami. HayLin Chang. Przyjaciółka panny Owken. Pokiwałam przecząco głową i usiadłam na wolnym fotelu. Byli wszyscy prócz szesnastolatki, więc poczekałyśmy chwilę jednak kiedy się nie pojawiła rozpoczęłyśmy spotkanie. Na samym początku miałyśmy wybrać przewodniczącą. Każda z nas otrzymała po karteczce i długopisie. Musiałyśmy napisać na niej nazwisko lub imię osoby która według nas najbardziej będzie pasowała do tego stanowiska, po czym wrzucić ją do miski. Zagłosowałam na Chelsea. HayLin zaczęła odczytywać imiona z karteczek. 
- Chels ... HayLin ... Max ... Winslow ... Chang ... Max .... Winslow ... Winslow ... Bellya ... Max ... - uśmiechnęła się, a ja szeroko otworzyłam oczy. Że co?
- Ale ... 
- Żadnego, ale. Zgromadzenie zadecydowało - rzuciła niska blondynka siedząca obok mnie. Carly, czyli siostra Emmy. Należy do klubu od maja. Byłam w szoku. Nie sądziłam, że ktokolwiek chciałby bym była przewodniczącą. 
- To szefowo o jakiej książce będziemy rozmawiać za dwa tygodnie? - zapytała Chang uśmiechając się. Przygryzłam wargę myśląc nad odpowiednią pozycją. Nagle odpowiedni tytuł wpadł mi do głowy. 
- No to moje drogie na następne spotkanie proszę przeczytać ,,Smolny klucz'' Julii Herr - odparłam. Zapisały to sobie w notesach. Na dalszej części spotkania opowiadałyśmy sobie o tym co przeczytałyśmy przez wakacje. O 19.00 wszystkie opuściłyśmy pomieszczenie zamykając je kluczem. Jako nowa przewodnicząca musiałam go pilnować. Wsadziłam go do kieszeni dresów i poklepałam. Nie zgubię go. Nie ma takiej opcji. 
                                             ***
Następnego dnia wstałam dość wcześnie a to przez to iż denerwowałam się spotkaniem z Jasonem. Nie mówiłam Em o tym bo nie chciałam żeby się denerwowała, a po za tym nie wiedziałam o co chodzi. Dlatego mimo 6.00 na zegarku ubrałam się i cichaczem wydostałam się z zamku by pobiegać po błoniach. Uwielbiam Quidditch, dlatego w trzeciej klasie zgłosiłam się do drużyny na pozycję Ścigającej. Niestety dwa lata później pewne wydarzenie sprawiło iż musiałam przerwać grę. Tęsknię za tym cholernie. Po dwudziestu minutach biegu musiałam się zatrzymać, bo ból zaczął się nasilać. Syknęłam i oparłam się o drzewo. Chwilę później mi przeszło, ale do zamku wróciłam na piechotę. Nie chciałam ryzykować. 
Nie miałam zamiaru obudzić dziewczyn, które mogły pospać sobie jeszcze parę godzin więc zasiadłam w Pokoju Wspólnym z książką i opakowaniem suszonej żurawiny, którą Georgie dostaje od swojego brata ale zawsze oddaje mi ją bo za nią nie przepada. Chciała mu już dawno o tym powiedzieć, ale zrezygnowała ponieważ dzięki temu ja mam co zajadać. Natomiast ja oddaje jej cytrynowe dropsy od babci. Ohyda. 
O 9.30 przerwałam czytanie i poszłam się przebrać. No i obudzić dziewczyny jeśli jeszcze spały. I tak było. Rozsunęłam zasłony i do moich uszu dotarł jęk Emmy. 
- Zgaś to durne słońce - wymamrotała zasłaniając twarz poduszką. 
- Zaraz śniadanie moja droga - odparłam wyciągając z szafy czarne rurki. Pokazała mi jedynie środkowy palec i dalej poszła spać. Geo natomiast słońce nie przeszkadzało i nawet się nie obudziła. Westchnęłam i weszłam do toalety. Zdjęłam z siebie dresy i weszłam pod prysznic. Potrzebowałam chłodnej kąpieli. Zmoczyłam swoje nagie ciało, po czym założyłam bieliznę i ciuchy. Wysuszyłam włosy za pomocą różdżki i po pomalowaniu rzęs tuszem wróciłam do pokoju. Dziewczyny nie chciały wstać, dlatego udałam się na śniadanie sama. Jak zwykle o tej porze dnia w Wielkiej Sali nie było za dużo ludzi. Stoły świeciły pustkami. Jedynie ten nauczycielski był prawie pełen. Brakowało jedynie babki od Numerologii. Ale ona zazwyczaj nie przebywała w Wielkiej Sali. Wolała siedzieć sama w swoim gabinecie. Przycupnęłam na brzegu stołu i po chwili wahania zdecydowałam się na jajecznicę z szynką. Zabierałam się za jedzenie, kiedy do Wielkiej Sali wpadła sowia poczta. Wylądowała przede mną sowa z gazetę, na co zmarszczyłam czoło. Przecież nie pronumeruję proroka. Ale po chwili skapnęłam się, że to pewnie dla Georgie. Odebrałam przesyłkę od ptaka, do skórzanego woreczka przy drugiej nóżce włożyłam zapłatę i dałam jej ciastko. Zjadła i odleciała. Miałam nawet do niej nie zaglądać, ale pewny tytuł na pierwszej stronie sprawił, że zrobiłam inaczej. 

PODEJRZANY O MORDERSTWO MASONÓW ZŁAPANY 
Dnia wczorajszego oddział aurorów pod kierownictwem Alastora Moody'ego złapali młodego mężczyznę podobnego do opisu który podali sąsiedzi zmarłych. Człowiek ten kręcił się niedaleko budynku i jeden z sąsiadów - również czarodziej - wezwał na miejsce aurorów. 
Mężczyźnie nie udało się uciec i obecnie czeka na przesłuchanie w Wizengamocie. 
Wszyscy wiemy co oznaczał owy Mroczny Znak. Poplecznicy Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zbierają krwawe żniwa. Musimy być gotowi na najgorsze. Na krew i na śmierć. Na życie w strachu. Nadchodzą złe czasy. 

Czytałam to z szybko bijącym sercem i zagryzioną wargą. Nie sądziłam, że prorok kiedykolwiek nazwie rzeczy po imieniu, a kiedy już to się stało zaczęłam się bać. Bać o moją rodzinę. O mamę, która przez to iż nie należy do naszego świata może zginąć. O ojca, który mimo prawie pięćdziesięciu lat nadal czasami zachowywał się jak szesnastolatek. O Jaya, który zawsze był w gorącej wodzie kąpany no i o Aly. O niewinną Aly. Ja i Mason byliśmy bezpieczni. Voldemort boi się tylko Dumbledore, dlatego tutaj w Hogwarcie nie mamy się czego obawiać. Chyba. 
Szybko dojadłam śniadanie i zaczęłam się zbierać. Wychodząc z pomieszczenia minęłam się z Geo. Podałam jej gazetę. 
- Złapali podejrzanego - rzuciłam.
- To dobrze, ale ... tak szybko? 
- Podobno kręcił się w okolicy - dodałam. Pokiwała głową i z zaciśniętymi ustami spojrzała na pierwszą stronę - No dobrze. Ja zmykam do Hogsmeade. Mam coś do załatwienia. 
- O, a kupiłabyś mi parę czekoladowych żab? Skończyły mi się, a jakoś nie mam ochoty iść tam tylko po nie - uśmiechnęła się. Zgodziłam się. Zapięłam swoją skórzaną ramoneskę niemal pod szyję i wyszłam na dziedziniec. Podpisałam się u pana Filcha na liście, po czym nucąc w myślach ruszyłam w stronę wioski. Hogsmeade to wspaniałe miejsce. Pełne fajnych i magicznych miejsc. Gdy idzie się tam po raz pierwszy uczucie temu towarzyszące jest niezwykłe. Jednak w moim przypadku bylo tak iż z każdym następnym razem robiło się coraz nudniej. No bo ile można się ekscytować pocztą czy Miodowym Królestwem. Największą radość sprawia mi księgarnia pana Hectora oraz Trzy Miotły z przepyszną mrożoną herbatą, dodatkiem mrożonego katusa i soku z granatów. Coś przepysznego. Za piwem kremowym jakoś nie przepadam. Chyba, że z dodatkiem imbiru. Po prawie piętnastu minutach znalazłam się przed bramą główną. Gdzie nie gdzie zauważyłam znajomą twarz ze szkoły. W tym Chelsea wchodzącą do sklepu odzieżowego. 
Na samym początku szybko poszłam do Miodowego Królestwa po żaby dla Georgie i parę innych rzeczy. Między innymi dla Masona. Potem do księgarni po ,,Smolny klucz'' do przeczytania na spotkanie klubu książki i ... jedną dodatkową książkę. Nie ważne. 
No i w końcu dotarłam pod sklep zielarski ,,Nettle&Marjoram". To dość mały budynek z kremowymi ścianami i przyciemnionymi szybami i szyldem nad drewnianymi drzwiami. Weszłam do środka, a do moich nozdrzy dotarł zapach kadzidła i palonej lawendy. Dziwny, ale ładny zapach. Rozejrzałam się z czystej ciekawości bo nigdy przez te cztery lata tutaj nie byłam. Całą jedną ścianę zajmował regał z milionem szufladek, a na każdej była jedynie tabliczka z jedną literą. Na wprost drzwi znajdowały się beczki również z takimi tabliczkami, a po prawo była lada oraz podobny regał ale bez szuflad. Z samymi półkami na których stały różne fiolki. 
Nigdzie nie było właściciela ani tym bardziej Jaya. Miałam wyjść, kiedy z jakiegoś innego pomieszczenia który odgrodzony był od tego ciemnozieloną płachtą wyszła niska i pulchna kobieta z siwymi włosami związanymi w kitkę i szarymi oczyma. Twarz była pokryta zmarszczkami, ale na ustach widniał szeroki uśmiech. Miała na sobie kolorową sukienkę do ziemi. 
- Dzień dobry ... 
- Dzień dobry. Ty to pewnie Maxine. Jestem Helga Moore - uśmiechnęła się. 
- Eeee tak ... ja ... miałam się tu spotkać z bratem, ale go nie ma więc chyba będę uciekać. 
- Jason już na ciebie czeka. Chodź - odparła i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Złapałam ją i weszłam za nią do tego drugiego pomieszczenia. Było o wiele mniejsze niż główna część sklepu. Tylko regał, stolik i dwa krzesełka. A przu stoliku stał Jason. Z tymi swoimi blond włosami w całkowitym nieładzie i brązowymi oczyma, na które podrywa dziewczyny. No i lewniwym ale szczerym uśmiechem. Jego wysoką i lekko umięśnioną sylwetkę okrywały wąskie czarne spodnie, tego samego koloru półbuty oraz granatowa koszula i czarna marynarka. 
- Jasmine! - mocno go uściskałam. 
- Cześć Maxon - zaśmiał się i objął mnie mocniej. Jak zwykle pachniał swoimi perfumami i dymem papierosowym. Okropny nawyk. Chociaż ja czasami też zapalę dla odstresowania to uważam, że on jest od nich uzależniony. Pali kilka razy dziennie. 
- Nic się nie zmieniłeś. 
- Daj spokój Max. Nie widzieliśmy się tylko cztery miesiące - powiedział i wywrócił oczyma.
- Oj tam oj tam. To powiesz mi o co chodzi? - spytałam siadając na jednym z krzesełek. Pani Moore przyniosła nam dwie szklanki z sokiem dyniowym oraz talerzyk z ładnie wyglądającymi ciastkami i wyszła zostawiając nas samych. Blondyn chwycił szklankę w dłonie i przez chwilę milczał. A ja nie naciskałam. Westchnął. 
- Posłuchaj ... po pierwsze ta rozmowa musi zostać między nami. Nie możesz o niej powiedzieć nikomu nawet Emmie czy Lily, okej? - spojrzał na mnie z powagą w oczach. To była dziwna prośba, ale po chwili pokiwałam głową


- Dobrze. Bo zajęło mi dużo czasu by przekonać Dumbledore i resztę do tego ... Słyszałaś o Zakonie Feniksa? - spytał. Zmarszczyłam czoło. Ta nazwa nic, a nic mi nie mówiła - Po twojej minie wnioskuje, że nie. I dobrze, bo to tajna organizacja. Stworzył ją Dumbledore prawie siedem lat temu. Osoby do niej należące miały sprzeciwić się Voldemortowi, kiedy wrócił do Anglii z zagranicy. Na samym początku nie było za wiele do roboty, bo działał sam. Jednak od paru lat szuka sobie kumpli by przejąć władzę nad naszym światem. I, dlatego zaczynają się dziać takie rzeczy, jak zamordowanie Masonów i innych rodzin ...
- Innych rodzin? Czyli ...
- Prorok nie mówi o wszystkim, bo Minister na to nie pozwala. Ale było więcej morderstw niż to. Od stycznia niemal dwieście osób zginęło lub zaginęło. No i właśnie, dlatego od tego czasu Zakon ma masę pracy. A ja do niego należę - powiedział, a mi szczęka opadła na ziemię. Tego się nie spodziewałam. 
- Ty, ale ... a rodzice wiedzą? - spytałam choć domyślałam się jaka będzie odpowiedź. Pokiwał przecząco głową. Cholera. Przygryzłam mocno wargę i ukryłam twarz w dłoniach. 
- Ale to nie wszystko. Żeby zostać członkiem Zakonu należy skończyć szkołę. Taki warunek postawił dyrektor. Jednak po długiej rozmowie i po masie argumentów zgodził się byś do nas dołączyła - powiedział. Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczyma. Ja w Zakonie? Walcząca z Voldemortem? Przecież mam problemy z wypowiedzeniem zaklęć, a co dopiero ... no ładnie. 
- Jason, przecież ja się nie nadaję. Wiesz dobrze, że mam problem z zaklęciami ... 
- Tu nie chodzi o zaklęcia Max. Tylko o walkę ze złem. I tak nie będziesz miała dużo do roboty. Będziesz jedynie musiała mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Nie nalegam. Dumbledore też nie. Masz parę dni żeby to przemyśleć - rzucił i wstał. Wypuściłam z siebie powietrze - Muszę zmykać. Mam jeszcze coś do załatwienia. Do zobaczenia - cmoknął mnie w czubek głowy i wyszedł. Ja jeszcze przez dłuższą chwilę siedziałam przy stoliku z mętlikiem w głowie. I co ja niby miałam zrobić? 
                                              ***
Po wypiciu mrożonej herbaty w Trzech Miotłach i krótkim spacerze w obszar Wrzeszczącej Chaty wróciłam do szkoły. Moich myśli nie mogła opuścić rozmowa z Jayem. Nie sądziłam, że aż tyle prorok przed nami ukrywa. Że o tylu zmarłych się nie dowiedzieliśmy. 
Siedząc z Emmą na dziedzińcu nie słuchałam jej paplania o najnowszych perfumach Liama Benna i nawet nie myślałam o koncercie, który będzie za kilka godzin. Myślałam jedynie o Zakonie Feniksa. 
Dopiero dwie godziny później myśl o tym, że zaraz zobaczę Elliota na żywo sprawiła, że Zakon zszedł na dalszy plan. Stałam przed szafą nie wiedząc w co się ubrać. W końcu zdecydowałam się na zwykłe czarne rurki, czarne martensy w kwiatowy wzór, bordową koszulkę z dekoltem w łódeczkę i moją skórzaną kurtkę. Georgie zdecydowała się na czarne rajstopy, baleriny oraz luźną granatową sukienkę z koronkowym dołem i jeansową kurtkę. Swoje włosy związała w kucyk. 
- Bądźcie grzeczne - powiedziała Em leżąc na swoim łóżku i jedząc czekoladę truskawkową.
- Spokojnie kochanie. Wrócimy przed 22.00 - zaśmiałam się. Tak na prawdę nie miałyśmy wracać do zamku na noc. Dyrektor oraz Verdon pozwolili nam nocować u mojej znajomej, która od trzech lat mieszka w wiosce i pracuje w Trzech Miotłach. Zarzuciłyśmy torebki na ramiona i wyszłyśmy z wieży żegnane dziwnymi i zaciekawionymi spojrzeniami. Przy dziedzińcu spotkałyśmy panią wicedyrektor, która kawałek nas odprowadziła. 
- Dziewczynki tylko proszę. Uważajcie na siebie, dobrze? - spojrzała na nas ze strachem w oczach. 
- Spokojnie pani profesor. Nic się nie stanie. Jak coś mamy różdżki - uśmiechnęłam się, po czym wraz z rudowłosą ruszyłyśmy w stronę wioski.
                                              ***
Lily uwielbiała przebywać w szkolnej bibliotece. Zapach książek i kurzu, który na nich osiadł zawsze ją uspokajał. I tym razem tak było. Mimo, że Mary poszła do wieży ładną godzinę temu ona nadal siedziała przy biurku i czytała książkę o najniebezpieczniejszych eliksirach świata. Oprócz niej była tam tylko pani Forbes i jakaś dwunastolatka pisząca coś na pergaminie. 
Ziewnęła głośno zasłaniając usta dłonią i wróciła do czytanie. Jednak, kiedy wyrazy zaczynały się jej mieszać zdecydowała żeby dać sobie spokój. Zarzuciła torbę na ramię, odłożyła książkę na odpowiednią półką i żegnając się z bibliotekarką wyszła na korytarz. Zerknęła na skórzany brązowy zegarek na swoim zegarku. Dochodziła 19.30. Rozpięła szary sweter odsłaniając top i ruszyła w stronę wieży. Potrzebowała snu. Minął dopiero tydzień szkoły, a czuła się jakby był już grudzień. Nauczyciele nie mieli serca i dawali im masę prac domowych, a do tego dochodziły sprawdziany kontrolne robione przez prawie, każdego nauczyciela. 
Szła przed siebie zamyślona, gdy nagle wpadła na kogoś odbijając się od klatki piersiowej tej osoby i zamachała rękoma by nie stracić równowagi. Poczuła dłoń na przedramienu, która jej w tym pomogła. 
- Przepraszam Lils, nie chciałem - powiedział ten ktoś. Uniosła wzrok i zobaczyła wysokiego chłopaka z prostymi blond włosami sięgającymi uszu i dużymi ciemnoniebieskimi oczyma ubranego w jeansy i koszulkę z logo jakieś rockowej grupy. 
- Hej Finn. Nic się nie stało - uśmiechnęła się co odwzajemnił - Gdzie lecisz? - spytała. 
- Poszukać Jaspera. Jak zwykle, gdzieś się zapodział. A ty pewnie byłaś w bibliotece? Uważaj, bo jeszcze trochę i zamienisz się w Mcgonagall - zaśmiał się.
- Bez przesady ... 
- No okej, przepraszam ... - odparł. Nastała cisza. Dla obojga lekko krępująca. Lily lekko się zarumieniła, bo patrzenie sobie w oczy z chłopakiem zawsze było dla niej krępujące. 
- No to ... ja uciekam. Jestem padnięta. 
- No jasne. Pozdrów Mary - powiedział. 
- A ty Murtona - rzuciła, po czym uśmiechnęła się do niego i ruszyła w stronę wieży. 


Całą drogę uśmiech nie opuszczał jej ust. Natomiast Jones stał tam ładne parę minut z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. W końcu chrząknął, wsadził ręce w kieszenie spodni i udał się na dalsze poszukiwania swojego przyjaciela. 
Lily podała hasło Grubej Damie, która na początku nie chciała jej wpuścić, bo miała jej do opowiedzenia ciekawą historię jednak w końcu odpuściła. Siedemnastolatka westchnęła i weszła do pełnego Pokoju Wspólnego. Minęła parę osób i już miała wejść do dormitorium, kiedy usłyszała swoje imię. Rozejrzała się. Na kanapie przy kominku siedziała trójka Huncwotów. To Black machał na nią. Na widok Pottera coś ją ścisnęło w żółądku, ale po chwili zdecydowała się podejść do nich i dowiedzieć o co chodzi. 
- Co tam? - spytała zakładając ręce na piersi. 
- Wiesz może, czemu Max i Bones są o tej porze w Hogsmeade? - niebieskooki spojrzał na nią z uwagą. Uniosła lewą brew. Nawet nie chciała wiedzieć skąd o tym wiedzą. Przez te sześć lat znajomości nauczyła się, że lepiej nie wdawać się w szczegóły ich zachowań. 
- Poszły na koncert Męskich Mioteł. 
- O tej porze? - zdziwił się Peter. Wzruszyła ramionami. 
- Dyrektor im pozwolił, więc poszły. I mają nocować u jakieś tam znajomej Max - odparła i nagle wesoło się uśmiechnęła - A co Black, zazdrosny? 
- O Max? Proszę cię Lils - prychnął. 
- Nie o Max. Tylko o to, że Max zobaczy Męskie Miotły. Musisz cierpieć - zaśmiała się, na co wyszczerzył zęby. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Moje serce krwawi, że nie będę mógł podziwiać złocistych loków Lannistera ...
- Lonnstera - poprawiła go, na co machnął ręką. Całą tą rozmowę obserwował James. Chciał coś wtrącić, ale bał się, że dziewczyna nadal jest na niego zła, dlatego milczał. Podziwiał jedynie jej urodę, która w pod koniec czwartej klasy podbiła jego serce. 
Evans pogadała z nimi jeszcze trochę, po czym dołączyła do Mary w dormitorium. 
                                              ***
Koncert był przegenialny. Chłopaki zagrali wspaniale, a głos Elliota ... ah. Cudo, miód i orzeszki. Na żywo jest jeszcze piękniejszy niż na zdjęciach. Kręcone blond włosy sięgające brody oraz ogromne ciemnobrązowe oczy no i łobuzerski uśmieszek. Szkoda tylko, że ma narzeczoną. Farciara z tej Christiny. 
Reszta zespołu, czyli perkusista - Henry - oraz dwóch basistów - Chuck oraz Leroy również są całkiem nieźli, ale to zawsze Elli był moim zespołowym mężem. 
Po dwóch godzinach słuchania wspaniałych piosenek przyszła pora na znalezienie domu Riley. Georgie weszła po drodze do jeszcze otwartego Miodowego Królestwo po ogromnego lizaka, którego zauważyła na wystawie, a ja czekałam na nią na zewnątrz. 
Nuciłam pod nosem najnowszą piosenkę chłopaków, którą po raz pierwszy zagrali właśnie dzisiaj, kiedy moją uwagę przykuło coś po drugiej stronie ulicy. Z ciemnego zaułku obok Trzech Mioteł wyszła średniego wzrostu zakapturzona postać. Szybkim krokiem ruszyła w stronę polany. Zmrużyłam oczy i powoli udałam się w tamtą stronę. Weszłam w owy zaułek i po kilku krokach krzyknęłam głośno. Na ziemi z szeroko otwartymi oczyma leżał nieżywy chłopak. Miał krótkie brązowe włosy i wąskie zielone oczy otwarte teraz w wyrazie zdziwienia. Cholera jasna. To nie może być prawda. 



Hej :)
Miałam nie dodawać rozdziału przed Wielkanocą bo święta, sprzątanie itp. jednak że miałam trochę czasu między myciem okna a wieszaniem firanek dodaje to oto coś.
Trochę więcej się tu dzieje niż w ostatnich rozdziałach, a chociaż ja tak uważam.
Życzę wszystkim wesołych świąt i do usłyszenia 






















3 komentarze:

  1. Cześć!
    Dobrze, że kicia Maxie jest na tyle nietypowym kotem, że nie urządza sobie wycieczek po całym zamku. To daje nadzieję, że nic jej się nie stanie. Z drugiej strony, to straszne, że reszta zwierzaków znajduje się w niebezpieczeństwie. Mam nadzieję, że niewiele więcej z nich zginie zanim sprawa zostanie rozwiązana.
    No proszę, jakie ciekawe zainteresowania ma Max. Pisanie tekstów piosenek wydaje się bardzo nietypowe. Do klubu książki sama chciałam się zapisać, ale nic z tego nie wyszło po pierwsze dlatego, że obawiałam się, że będą w nim same stare raszple, a po drugie i tak nie znoszę czytać książek "na zamówienie", więc... xD No, ale dobrze, że dziewczyny przystroiły klasę po swojemu, bo jednak rozmowie o sztuce powinna towarzyszyć odpowiednia atmosfera.
    O, imię Hay Lin dobrze mi się kojarzy :)
    Fajnie, że Max została przewodniczącą klubu, to zawsze ciekawe doświadczenie. I WŁADZA. Haha :)
    Voldek, jak zwykle, szaleje. Szkoda, że to, że złapali jednak faceta na tyle głupiego, żeby chodzić dookoła miejsca zbrodni, nie załatwia sprawy.
    Podobało mi się, że skupiłaś się na opisie wnętrz, np. sklepu zielarskiego.
    Jej, Maxine w Zakonie? Dlaczego Dumbledore miałby dla niej złamać swoją własną zasadę? Dziwne.
    Mała uwaga: zegarki nie działają w Hogwarcie.
    Nie wiem, czy eksperymenty z narracją to dobry pomysł - powinnaś się raczej zdecydować, pierwszo- czy trzecioosobowa.
    Faktycznie, w tym rozdziale sporo się działo. Najwyraźniej nie tylko zwierzaki są zagrożone. Podoba mi się, że akcja nabiera tempa, tak trzymaj!
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow jaki długi komentarz :)
      Ja też zawsze marzyłam o byciu w klubie książki ale w moim miejście niestety żadnego nie było.
      Skupiłam się na opisach bo w poprzednich blogach ludzie mówili że jest ich za mało ;) dlatego tutaj staram się je podszlifować.
      Wszystko się wyjaśni w kolejnych rozdziałach
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Piszesz opowiadanie i czujesz, że, mimo najlepszych chęci, ciągle mu czegoś brakuje? Chciałbyś się dowiedzieć, jak to poprawić? W takim razie zapraszamy serdecznie na naszą ocenialnię, gdzie indywidualnie podejdziemy do Twojej pracy, pokazując jej wady i zalety, a przede wszystkim postaramy się doradzić Ci, w jak najlepszy sposób doszlifować Twój tekst.
    Gorąco zapraszamy na nerdy-ocenkujo.
    Załoga Nerdów.

    OdpowiedzUsuń