wtorek, 31 maja 2016

Rozdział 12.

- Naszą Ruby Hood zostaje ... Camille. Wielkie brawa -powiedziała Efron bijąc brawo blondynce. Uff. Normalnie czułam się jak w niebie. Szycie strojów i malowanie drzewek o wiele bardziej mnie usatysfakcjonuje. Natomiast Lils nasza Królowa Richelle nie była zadowolona.  
- To po co się tak wczuwałaś? - zaśmiałam się kiedy dwadzieścia minut później szłyśmy w stronę Wielkiej Sali na obiad. Mruknęła coś pod nosem. Taka prawda. Nie chciała grać ani nic a podczas przesłuchania na Królową wczuwała się najbardziej. Ja czytałam wszystko jednakowo.
- Dobrze, że są ze mną tylko dwie sceny. Tylko to mnie motywuje do tego by się nie rzucić z Wieży Astronomicznej ... wy macie farta - westchnęła drapiąc się po nosie. Po wybraniu reszty obsady pani rozdała im scenariusze i mogliśmy iść. W środę na Mugoloznastwie Gryfonów i Puchonów mieliśmy mieć pierwszą próbę i pierwsze tworzenie scenografii. Normalnie nie mogłam się doczekać. Ale przynajmniej nie musiałam wkuwać tekstu na pamięć. To by mnie dobiło. 
Gadając o przesłuchaniach dotarłyśmy do Wielkiej Sali. Tym razem one usiadły ze mną przy stole Krukonów. Nigdzie nie było Em ani Geo więc usiadłyśmy same. 
Jestem w szoku, że minęły już dwa tygodnie odkąd jesteśmy w Hogwarcie. Ten czas tak szybko płynie. Jadłam kurczaka w parmezanie, kiedy wylądowała przede mną śnieżnobiała sowa ze ślicznymi szarymi oczyma. Trzymała w dziobie list. Wzięłam go, a jej dałam krakersa. Zjadła i odleciała nie czekając na to czy będę chciała odesłać odpowiedź czy nie. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam czytać. 

Cześć kretynko!
Nieładnie tak zapominać o swoim najlepszym przyjacielu. Gdybym tak mocno cię nie uwielbiał to bym się obraził. Ah ta twoja charyzma. 

Mam nadzieję, że u ciebie wszystko dobrze, że przykładasz się do nauki i nie podrywasz facetów. Yuki nadal liczy na waszą randkę. 
Co u Lils? Przekonała się w końcu do Pottera?
A Emma w końcu znalazła tego jedynego?
No i czy ty w końcu kogoś masz słońce? 

Dwunastego listopada jest ten specjalny dzień. Niedługo wyślę ci zaproszenie.
Buziaki i uściski. Twój Liam. Green też pozdrawia.


Mimowolnie się uśmiechnęłam i podetknęłam list rudowłosej krojącej naleśniki na mniejsze kawałki. Zmarszczyła czoło, ale zaczęła czytać i z każdą sekundą jej uśmiech powiększał się.
- No w końcu - zaśmiała się. 
- No w końcu - szepnęłam i zaczęłam pisać odpowiedź na czystym pergaminie. Potem wyślę ją przez jakąś szkolną sowę. Z Liamem znamy się niemal od urodzenia. Przez dziewięć lat mieszkaliśmy na tej samej ulicy. Potem jednak wraz z rodzicami i bratem przeprowadzili się do Danii, gdzie tata chłopaka dostał o wiele lepszą pracę. Od tego czasu widywaliśmy się jedynie w wakacje, a czasami nawet w ogóle w ciągu roku się nie widzieliśmy. Teraz ja mam lat siedemnaście, a on dwadzieścia i mieszka w Dublinie w Irlandii z miłością swego życia. Lilcię poznał ze względu na naszą przyjaźń, a Emmę widział tylko raz dwa lata temu, ale i tak uważa ją za siostrę. Tak jak mnie i rudowłosą. Nie wiem co bym bez niego zrobiła. 
Po odprowadzeniu Gryfonek do ich wieży poszłam do sowiarni. Bałam się czy nie będę znowu świadkiem rozlewu krwi tych pięknych zwierzaków, ale na szczęście wszystkie były zdrowe i żywe. 
Wysłałam jedną ze sów do Dublina, po czym nucąc pod nosem jedną z piosenek Adale - kocham ją - po czym poszłam do swojej wieży. 
                                           ***
Następnego dnia na śniadaniu zostałam zaatakowana przez dwóch nadpobudliwych osobników płci męskiej. Nie dali mi w spokoju zjeść parówek w cieście francuskim, a to wielki grzech. Spojrzałam na Johnsona i jego wesoły uśmiech spode łba. I z czego on się niby cieszy? Zepsuł mi taki ładny poranek. 
- Weź jakiś lek na uspokojenie człowieku bo jeszcze chwila i ci trzasnę - burknęła Em, kiedy blondyn o mało nie władował jej łokcia w twarz. Chrząknął.
Dwadzieścia minut później szłam z Johnsonem i Jasperem w stronę biblioteki bo wszyscy troję mieliśmy okienko, a Em i Geo Starożytne Runy.

Kątem patrzyłam na Puchona bo zachowywał się dziwnie. W końcu nie wytrzymałam. 
- No dobra. Dość, o co chodzi? - westchnęłam zatrzymując się. Obaj blondyni także. 
- O nic - mruknął dość piskliwym głosem Finn. 
- Proszę cię Johnson. Nie rób ze mnie idiotki. Przecież widzę, że chcesz mi coś powiedzieć, ale nie masz odwagi ... - mruknęłam. Spojrzał na Jaspera, który uniósł ręce do góry jakby chciał powiedzieć ,,mnie do tego nie mieszaj''. Aha. Ciekawe. 
- No bo ... chodzi o ten pocałunek ... twój i Lily ... no i ... mój współlokator Edwin ... on ... - chrząknął tamując śmiech. Na serio bałam się co mogę usłyszeć. Faceci na serio mają powalone w głowach.
- Tylko nie mów, że zrobił nam zdjęcie - jęknęłam, a on lekko pokiwał głową zaciskając usta by się nie roześmiać. Walnęłam sobie dłonią w twarz. 


I po chwili dla potwierdzenia swych słów wyciągnął z torby zdjęcie. Wyrwałam mu je i przyjrzałam się. Wraz z rudowłosą kucałyśmy na przeciwko siebie. Ja trzymałam dłonie na jej ramionach, a ona na swoich kolanach. Miałyśmy zamknięte oczy no i wiadomo co robiłyśmy. Ścisnęłam nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym. 
- Może to cię nie pocieszy Max, ale bardzo seksownie wyglądałyście - wtrącił Ślizgon, na co spojrzałam na niego uniesioną brwią. 
- Nie pomagasz Jace - mruknęłam. Nastała cisza.
- Jace? - zdziwił się. 
- No ... takie zdrobnienie. Jak ci się nie podoba ...
- Nie ... nawet okej - chrząknął. Znowu nastała cisza. Tym razem dość krępująca. Finn gwizdnął. 
- Chodźmy do tej biblioteki bo zaraz będzie następna lekcja, a ja nie chce podpaść Mcgonagall. Ostatnio o mało nie rzuciła we mnie dziennikiem. Powinna sobie kogoś znaleźć - rzucił poprawiając torbę na swoim ramieniu. Rozmawiając o zaczynającym się za miesiąc sezonie Quidditcha udaliśmy się do biblioteki.
Podarte zdjęcie mnie i Lily leżało w mojej kieszeni i czekało na spotkanie z koszem. Nie mogę pozwolić na to by obiegło Hogwart. James i tak już dziwnie na mnie patrzy. On na serio jest nienormalny. On się całował z Łapą po pijaku a jakoś nikt nie robił mu przytyków, że podrywa bruneta. A ja zrobiłam to samo z rudą na trzeźwo i od razu jakieś domysły, że chce ją zabrać okularnikowi. Bzdura. Po pierwsze jestem w 100 procentach hetero, a po drugie Lils i tak nigdy z nim nie będzie. Uwielbiam go, ale znam moją przyjaciółkę. Ona nigdy się do niego nie przekona. Miała na to sześć lat. 
Po tym, jak panowie napisali swoje prace na Astronomię ja z Jace'm udaliśmy się pod klasę do Historii Magii, a Finn poszedł na Transmutację. 
Lekcja jeszcze trwała, dlatego też usiedliśmy na parapecie na przeciwko drzwi, a blondyn zaczął mi opowiadać o próbach swojego zespołu i występie w przyszłą niedzielę. 
- Na razie nie mamy wokalisty, więc jesteśmy zespołem instrumentalnym - zaśmiał się. W tym samym momencie na korytarzu pojawił się Black. Gwiżdżąc pod nosem szedł przed siebie pewnym krokiem. Nagle jego wzrok wylądował na naszej dwójce i zatrzymał się. O nie, jak zrobi mi awanturę przy blondynie to mu nakopię. Przysięgam. Westchnął i ruszył w naszą stronę z dłońmi zaciśniętymi w pięści. Błagam. Błagam. Błagam. 
- Murton. Cześć Maxie - powiedział lekko chłodnym tonem, ale chociaż nie zaczął się drzeć. 
- Hej Black - odparł mój towarzysz. 
- Co robicie? - spytał opanowany. Wow. 
- Czekamy na lekcje - odparłam - A ty? 
- A ja idę na lekcję - rzucił. 
- To fajnie - dodał Murton. Nastała cisza po której cała nasza trójka się roześmiała. Gryfon cmoknął mnie w czoło i nucąc pod nosem z rękoma w kieszeni ruszył w stronę schodów. Lekko się uśmiechnęłam. Pajac, ale nie wyobrażam sobie by go nie było. Mimo tego, że czasami mam ochotę przywalić mu patelnią to jest dla mnie ważny. 
Jasper patrzył na mnie z przekrzywioną głową. 
- Co? - uśmiechnęłam się. 
- Lubisz go. 
- No jasne. To mój przyjaciel. Durny i strasznie napuszony, ale jednak przyjaciel. 
- Zawsze mi się wydawało, że Huncwoci to grupa zamknięta. Że nikt inny nie ma prawa się do niej dostać. Ale ty to zrobiłaś - odparł. Jego słowa sprawiły, że poczułam ciepło w środku. 
- To zasługa Remusa. To z nim pierwszym się zaprzyjaźniłam. Mieliśmy trzynaście lat. Potem przyszła pora na Pete'a. Dopiero na początku piątej klasy zaczęłam dostrzegać zalety pozostałej dwójki. Nie są idealni, ale oddałabym za nich życie. Są dla mnie jak bracia - wyjaśniłam. Uśmiechnął się.
Chwilę później rozpoczęła się lekcja. Usiadłam z Emmą, a on sam. Binns rozpoczął monolog o Kongresie Miecznym, a my notowaliśmy. 

Na Transmutacji profesor Mcgonagall rozpoczęła powtórkę z rodzajów transmutacji. Miałam już je wypisane w notatkach, więc tylko słuchałam. 
Pani profesor wyprowadziła nas wcześniej ponieważ ,,musiała iść na chwilę do dyrektora''. Ta. Na pewno. A ja jestem wróżką z Nibylandii. Każdy na pewno zauważył, że ostatnio nauczyciele zrobili się dziwnie spięci i zdenerwowani. Bardzo często wypuszczają nas przed dzwonem albo dają nam coś do roboty i znikają na całą lekcję. Coś tu nie gra. 
Szłyśmy z dziewczynami w stronę Zakazanego Lasu rozmawiając, a właściwie kłócąc się o to który z zawodników Zjednoczonych z Puddlemere jest przystojniejszy, Liam Crane czy Erwin Montgomery kiedy moją uwagę przyciągnął Snape kucający przy jeziorze. Przystanęłam na moment. Dziewczyny zrobiły to samo i powędrowały za moim wzrokiem. Em uniosła brew zaintrygowana. 
- Czyżby Snape mył włosy? Cuda jednak istnieją ...
- On nie myje włosów - szepnęłam, po czym po cichu ruszyłam w jego stronę. Na migi pokazałam dziewczynom by zostały na swoim miejscu, a sama stanęłam za drzewem i lekko się wychyliłam. Ślizgon kucał na brzegu, a przed nim paliło się dość małe ognisko. Wśród płomieni zauważyłam parę zdjęć które już zaraz miały skończyć swój żywot oraz jakiś metalowy przedmiot. Po chwili kiedy ognisko zaczęło gasnąć wstał z kucek. Schowałam się z drugiej strony drzewa by nie mógł mnie zauważyć kiedy będzie odchodził. Westchnął, wsadził ręce do kieszeni spodni i ruszył w stronę zamku ze spojrzeniem wbitym w ziemię. Kiedy zniknął mi z oczu, a Emma machnęła na mnie rękę podeszłam do już ledwo tlącego się ogniska. 
Widać jeszcze było resztki zdjęć jednak to nie o nie mi chodziło. Metal tak szybko się nie palił. To coś powinno być nienaruszone. A taką przynajmniej mam nadzieję. Kucnęłam i dmuchnęłam w popiół. Resztki ognia zgasły, a szary pył odsłonił dość mały prostokątny przedmiot. Wzięłam go do ręki i starałam popiół i sadzę. To zapalniczka Zippo. Metalowa z wygrawerowanymi pacyfkami po obu stronach. Była szorstka w dotyku. Znałam ją. Lily dała mu ją kilka miesięcy przed tym jak po egzaminie z Zaklęć nazwał ją szlamą. To był prezent urodzinowy od niej. Palił rzeczy związane z Evans. Jakby chciał przekreślić ich znajomość. Powinnam się cieszyć. To by oznaczało, że chce o niej zapomnieć. Że już więcej jej nie skrzywdzi. Ale nie mogłam się cieszyć. Byłam zła. Przyjaźnili się siedem lat. Powiedział parę słów za dużo i w ogóle, ale ruda traktowała go jak członka rodziny. A on tak po prostu chciał się pozbyć wspomnień. 
Z zapalniczką w kieszeni podeszłam do dziewczyn i powiedziałam co robił. 
- Co za palant ... jak Lily się dowie będzie smutna. 
- Wiem, ale musimy jej powiedzieć - odparłam. Panna Evans stała przy chatce Hagrida i tak jak reszta grupy czekała na pojawienie się Verdon. Na nasz widok wesoło się uśmiechnęła, ale widząc nasze miny uniosła brew do góry. 
- Stało się coś dziewczyny? Wyglądacie jakbyście zjadły wiadro cytryn - powiedziała poprawiając torbę na ramieniu. Chrząknęłam i wyjęłam zapalniczkę z kieszeni. Nastała cisza, a Lily wyglądała jakby piorun w nią walnął. 
- Lils ...
- Skąd ją masz? - szepnęła. 
- Snape palił nad jeziorem wasze zdjęcia i ją też. Zdążyłam ją wyjąć, ale jak chcesz to mogę ...
- Nie - wtrąciła i schowała ją do torby. 
- Chcesz ją zatrzymać? - zdziwiła się Em. Ja też myślałam, że wyrzuci ją w cholerę. Nic nie odpowiedziała a jedynie położyła głowę na moim ramieniu. Westchnęłam.
Dwie godziny później dowiedziałam się co chciała zrobić. Szłyśmy do biblioteki, kiedy niedaleko niej mijałyśmy Snape'a w otoczeniu koleżków. Na szczęście nie było wśród nich Rosiera. Zielonooka zatrzymała się i podeszła do bruneta. Wepchnęła mu zapalniczkę do dłoni mrużąc oczy. 

- Na drugi raz ostrzeż mnie, że będziesz chciał się pozbyć mojego prezentu. Nie będę musiała wydawać na ciebie nie potrzebnie kasy - wysyczała. Zacisnął usta w wąską linię, ale po chwili szyderczo się uśmiechnął. Oho. Będzie ciekawie. 
- Nie będzie drugiego razu. Nie przyjaźnią się ze szlamami głupia dziewucho - rzucił patrząc się jej prosto w oczy. Zszokowana otworzyłam szeroko buzię. Wsadziłam rękę do kieszeni po różdżkę, ale Lils zacisnęła dłoń na moim nadgarstku. 


- Daj spokój Max. Nie warto marnować magii na takiego palanta. Chodźmy - powiedziała i ruszyła w stronę biblioteki. Już miałam odpuścić, ale coś kazało mi się zatrzymać. 
- Ona ma rację. Nie warto marnować magii, ale o mugolskich sposobach nic nie mówiła - rzuciłam, po czym energicznie się odwróciłam i przywaliłam mu pięścią w twarz. Krzyknął i złapał się za nos, z którego trysnęła krew. Rozmasowałam dłoń. 
- Zwariowałaś Winslow?!?!?! Złamałaś mi nos! 
- Już i tak był krzywy - wzruszyłam ramionami i nucąc pod nosem poszłam za Evans. Cały dzień bolała mnie ręka, ale warto było widząc Ślizgona z opuchniętym nochalem. Na prawdę warto. 
                                          ***
Reszta tygodnia minęła bardzo szybko, na próbach do przedstawienia szło nam na razie opornie, bo nie wszyscy wyuczyli się swojego tekstu, ale na szczęście mieliśmy jeszcze prawie dwa miesiące do wystawienia przedstawienia. Ja, Mary i reszta osób odpowiedzialnych za dekoracje i stroje mieliśmy mieć spokój przez najbliższe dwa tygodnie. Tak powiedziała pani Efron. 
Remus grający Braciszka Tucka nie czuł się za dobrze na scenie i często się jąkał, ale nauczycielka wspierała go szczerymi uśmiechami. Ja też mu pomagałam. Krzyczałam : ,,Czadu Seksiaku"". Wtedy on się rumienił, wszyscy wybuchali śmiechem, a pani Efron wywracała oczyma.
Niedziela przywitała nas paskudną pogodę. Lało całą noc i nie wyglądało na to żeby miało przestać. Do tego było strasznie zimno i podobno miała być burza. Cudnie. Aż się nie chciało wychodzić ze szkoły, ale ja musiałam. Razem z Lily i Mary szłyśmy do Hogsmeade na koncert Jaspera i jego zespołu. Em i Geo również zostały zaproszone, ale ta pierwsza dostała szlaban za nazwanie pana Fishera bezmózgim gumochłonem nieumiejącym uczyć - brawo Em - a ta druga musiała się uczyć do sprawdzianu z Numerologii, więc odpuściła. 
Ziewnęłam i dołożyłam sobie jajecznicy ze szczypiorkiem. Wczoraj nie wyrobiłam się na kolację, dlatego byłam cholernie głodna.
Wielka Sala była prawie pełna co rzadko się zdarzało o tej porze, a zwłaszcza w niedzielę. To pewnie przez to iż dzisiaj jest pierwsze wyjście do Hogsmeade nie tylko dla siódmoklasistów. 

Sowie Poczta już dawno przyleciała, ale do mnie nic nie przyszło. Georgie siedząca obok mnie czytała Proroka, a Lils na przeciwko nas obierała mandarynkę. Łapało ja przeziębienie, więc ubrała się dość ciepło. Bordowy sweter z golfem, czarne rurki, ciemnobrązowe wiązane botki za łydkę oraz wzorzystą chustkę i ciemnozieloną kurtkę która teraz leżała obok niej. Syknęła kiedy sok z cytrusa prysnął jej prosto w oko. Znam ten ból. 
- Gdzie Mary? - spytałam miażdżąc smażone jajko na jeszcze większą papkę. 
- Poszła na moment do Mcgonagall. Chciała żeby jej wyjaśniła jakiś temat - wyjaśniła zielonooka wrzucając dwie cząstki owocu do buzi. Spojrzałam w stronę wrót. Do pomieszczenia wszedł średniego wzrostu chudy chłopak z prostymi czarnymi oczyma ubrany w materiałowe spodnie i szarą koszulę. Proszę państwa, Regulus Black. Wredny i rozpieszczony braciszek Syriusza, który ma się za nie wiadomo kogo. Gwiżdżąc pod nosem przeszedł obok nas posyłając nam ironiczne spojrzenie. Nie wytrzymałam i pokazałam mu środkowy palec. Zaśmiał się wesoło, mrugnął do mnie i usiadł obok swojego kumpla Danielsa. Trzymajcie mnie. 
- Wredny gówniarz - syknęłam. 
- I gnojek, ale nic na to nie poradzisz - Evans wzruszyła ramionami i dokończyła mandarynkę.
Poczekałyśmy na Mar, która wpadła do Wielkiej Sali zziajana po czym wyszłyśmy na dziedziniec. Nadal padało, a pan Filch stał pod mini namiotem i odbierał pozwolenia od trzecioklasistów. 
Reszta musiała się podpisać na formularzu.
Założyłam na głowę swoją ukochaną czarną smerfetkę, a na nią kaptur od bordowej kurtki. Dziewczyny też miały kaptury na głowach. 
Chwilę później szłyśmy już w stronę wioski. Koncert zaczynał się o 14.00, więc miałyśmy trzy godziny na swobodne zwiedzanie. To nasz plan wycieczki : sklep zielarski, sowia poczta, Miodowe Królestwo, księgarnia a potem Trzy Miotły. 
Po obkupieniu się w poszczególnych miejscach w końcu dotarłyśmy do pubu, gdzie była masa ludzi. Stanęłam na palcach zdejmując czapkę by wypatrzeć wolny stolik. 
- Tak w kącie, idźcie a ja kupię - rzuciłam. Uśmiechnęły się i ruszyły w tamtą stronę, a ja podeszłam do lady za którą stała Riley.
- Max! Hej - jej usta rozciągnęły się w uśmiechu. 
- Hej Ri, co słychać? 
- Wszystko okej, a u ciebie? Jak nauka? 
- Jakoś leci. Dopiero trzeci tydzień minął, więc nie jest tak źle - powiedziałam siadając na stołku. 
- No tak. Co podać? - spytała. 
- Raz Piwo Kremowe z syropem waniliowym, a dwa razy gorąca czekolada z piankami, jedno z malinowymi a drugie ze zwykłymi - odparłam wyciągając z plecaka swój portfel. Zabrała się za robienie zamówienia, a ja obserwowałam klientów Trzech Mioteł. Po pięciu minutach szłam slalomem mijając ludzi w stronę stolika. Dziewczyny siedziały rozmawiając o czymś od czasu do czasu się śmiejąc. Również usiadłam. Kiedy one brały swoje napoje ja zdejmowałam kurtkę pod którą miałam koszulę w czarno-granatową kratę. Wzięłam łyka piwa kremowego. Syrop waniliowy dodawał mu głębi.
Wypiłyśmy nasze zamówienie, po czym ruszyłyśmy w stronę kawiarni ,,Melinda'', gdzie zaraz miał się odbyć koncert chłopaków. 


Hej wszystkim :P
I po dwóch tygodniach mamy następny rozdział. Nie dzieje się w nim za duzo za co przepraszam, ale i tak mam nadzieję że się wam podoba.
Jesteście team Jax ( Jasper i Max ) czy Mily ( Max i Lily ) ? hehehe. Piszcie.
Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia. 










wtorek, 17 maja 2016

Rozdział 11.

Znudzonym wzrokiem patrzyłam na Emmę, która od dwudziestu minut wyrzucała z szafy wszystkie swoje ciuchy i starała się wybrać coś szałowego i odpowiedniego na dzisiejszą imprezę u Puchonów. Spodnie zmieniła trzy razy potem zamiast nich założyła spódniczkę. W końcu zrezygnowała i z niej by założyć sukienkę. I potem znowu spodnie.
Ta dziewczyna niedługo wpędzi mnie do grobu. Georgie zrezygnowała z pójścia bo gorzej się poczuła i postanowiła sobie odpuścić. Nie lubię chorować, ale w tej chwili jej zazdrościłam. 

Mnie też za bardzo nie chciało tam się iść, ale czego się nie robi dla przyjaciółki? Zwłaszcza kiedy ta przyjaciółka groziła mi mordobiciem gdybym nie poszła? To się nazywa miłość.
- Dziewczyno mamy jeszcze trzy godziny. 
- Dokładnie dwie godziny czterdzieści minut ...
- Boże - mruknęłam i nakryłam twarz poduszką. Blue spała wtulona w mój bok mrucząc przez sen. Czegoś nie rozumiem. Niby jestem dziewczyną. Niby mam piersi i w ogóle ... no dobra imię mam dziwne ... jednak nie rozumiem tego jak inne przedstawicielki mojego gatunku przez parę godzin wybierają ciuchy lub po prostu robią zakupy. Po prostu tego nie rozumiem. Chyba matka natura była pijana kiedy mnie tworzyła. Innego wytłumaczenia nie ma.
W końcu zostało nam pół godziny do wyjścia, a moja ukochana przyjaciółka wreszcie miała wybrany strój. Rozkloszowaną spódnicę przed kolano z wysokim stanem w ładny indiański wzór, szary top wsadzony w spódnicę oraz niskie szpilki. Włosy pofalowała i rozpuściła. 
Kiedy ona zakładała buty ja ubierałam się w łazience. Na bieliznę założyłam lekko sprane boyfriendy do połowy łydki, bawełnianą białą koszulkę z nadrukiem przedstawiającym pandę czytającą książkę, czarne lordsy i czarną smerfetkę z napisem ,,girlhood''. Musnęłam wargi jasnoróżową pomadką i byłam gotowa. Psiknęłam się jeszcze swoimi ukochanymi perfumami i mogłyśmy iść. Po drodze zatrzymałyśmy się przy wieży Gryffindoru i słuchając monologu Grubej Damy o jej pierwszym mężu czekałyśmy na Lily i Mary, które również zostały zaproszone. 
                                       ***
Huncwoci zajmowali kanapy przy kominku i zajmowali się sprawami które nie miały nic wspólnego z nauką. Najłatwiej mówiąc grali w Czarodziejskie Szachy. 
Potter miał właśnie odtańczyć taniec zwycięstwa po wygranej z Remusem, kiedy jego wzrok przyciągnęły dwie dziewczyny idące w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Niby nic dziwnego, ale były bardzo ładnie i wyjściowo ubrane. 
- A panie, gdzie się wybierają? - spytał głośno. Zatrzymały się, a jego przyjaciele oderwali wzrok od planszy. Lily założyła ręce na piersi. Ślicznie wyglądała w czarnych rurkach, złotym i błyszczącym topie oraz szpilkach. Jej włosy związane były w niechlujnego, ale seksownego koka. Aż zaschło mu w ustach z wrażenia. Mary natomiast zdecydowała się na czarną spódniczkę a'la baletnica, baleriny i bladoróżową koszulę.
- Do biblioteki - rzuciła z ironią rudowłosa. 
- Jeśli laski idą do tej skarbnicy wiedzy ubrane jak na imprezę to chyba zacznę częściej się tam pojawiać - zaśmiał się Black mrugając do niej. 
- Po pierwsze, ty w ogóle nie chodzisz do biblioteki Łapciu ... a po drugie nie wasza sprawa gdzie idziemy. Wy nam się nie spowiadacie - wesoło się do nich uśmiechnęła i wypchnęła blondynkę przez dziurę za obrazem, gdzie czekały na nie dwie Krukonki. James niemrawo się uśmiechnął i przeniósł wzrok na kominek. 


Remus poklepał go pokrzepiająco po ramieniu i zaproponował rewanż. Chłopak od razu się zgodził.
                                         ***
Ustawiłyśmy się w kolejce do Veronici, która odbierała życzenia i drobne podarunki. Kuzynka Finna ma kręcone blond włosy do połowy pleców oraz duże ciemnobrązowe oczy. 
- Cześć Ron - powiedziałam.
- Hej. Fajnie, że przyszłyście - powiedziała szczerze się uśmiechając. Ubrana była w bordową sukienkę na krótki rękaw z lekkim wycięciem na plecach i złote szpilki. Złożyłyśmy jej życzenia i dałyśmy wspólny prezent. Zestaw kosmetyków. Waniliowy żel pod prysznic, waniliowy balsam do ciała, waniliowy błyszczyk i waniliowy krem do rąk. Od Johnsona wiemy, że Puchonka uwielbia wanilię. Kiedy nam podziękowała odsunęłyśmy się robiąc miejsce innym gościom. Stanęłyśmy pod ścianą i czekałyśmy aż jubilatka zacznie imprezę. Po chwili po jej lewej stronie stanęła niższa od niej dziewczyna z czarnymi włosami sięgającymi jej uszu i dużymi zielonymi oczyma ubrana w jeansowe szorty z wyższym stanem, czarny koronkowy top odsłaniający kawałek brzucha i baleriny. Uśmiechnęła się do niej i obejmując ją w talii położyła głowę na jej ramieniu.
- Ładnie razem wyglądają, co nie? - spytała Em. Pokiwałyśmy głowami. Veronica i Brenda Vane chodzą ze sobą od prawie dwóch lat. Wcześniej każdy sądził, że blondynka jest stuprocentową hetero. Chodziła w końcu z kapitanem drużyny Puchonów Dylanem. Jak się okazało na pewnej imprezie związek ten był udawany, bo Ver wstydziła się swojej orientacji. Wtedy też zaczęła spotykać się z o rok młodszą Gryfonką. Ich związek niedługo będzie miał półtora roku. To urocze. Jeśli macie coś przeciwko związkom homoseksualnym to was znajdę i ... dopowiedzcie sobie resztę.
Chwilę później rozpoczęła się zabawa. Veronica jeszcze raz podziękowała za życzenia i prezenty, po czym machnęła różdżką i po pomieszczeniu rozniosła się muzyka. Do Emmy od razu podbił jakiś chłopak z blond włosami, dlatego ja z Lils i Mary postanowiłyśmy potańczyć razem. Leciała akurat jakaś szybsza piosenka, dlatego też trochę mnie poniosło i kręciłam tyłkiem jak rasowa tancerka erotyczna. Evans patrzyła na mnie ze wstydem wypisanym na twarzy natomiast blondynka śmiała się jak opętana. 
- No no Winslow - gwizdnął Jasper - Nie wiedziałem, że masz takie mięsiste ... 
- Jeśli dokończysz to zdanie, to nie ręczę za siebie.
- Dobra, dobra - uniósł ręce do góry i się zaśmiał. No proszę. Czyli on nie jest taki ponury jak wszyscy myślą. Czarne spodnie, koszulka i buty podkreślały jego bladą skórę i jasne włosy. 
- A Finn, gdzie? - spytałam kiedy poleciała następna piosenka, a on dołączył do naszego tanecznego kółka. Ruda odwzorowała słynną macarenę nie do tej piosenki co trzeba, ale co tam. Życie jest po to by łamać zasady.
- Poszedł do kuchni po więcej alkoholu ... skusisz się Lily? - wyszczerzył radośnie zęby.
- Spadaj Murton - burknęła lekko się rumieniąc. Mrugnął do niej i uśmiechnął się pokrzepiająco.
Finn przybył po dziesięciu minut i na widok naszego radosnego kółeczka dziwnie się uśmiechnął, ale nic nie mówiąc stanął między mną i Mary i zaczął kręcić biodrami. Roześmialiśmy się. 

Impreza trwała prawie sześć godzin. Nie chcąc dostać szlabanu za łażenie po nocy po zamku przenocowałyśmy w Pokoju Wspólnym Krukonów na podłodze. Rano wstałyśmy i wróciłyśmy do swoich dormitoriów. 
W drodze na śniadanie, a także na samym śniadaniu wiele osób patrzyło na mnie i na Lily z wesołymi uśmiechami. Ja miałam to gdzieś, ale moja przyjaciółka była cała czerwona.
W pewnym momencie objęłam ją ramieniem dla żartów, ale zaraz się odsunęła posyłając mi ,,groźne'' spojrzenie. Mary i Emma z trudem powstrzymywały wybuch śmiechu choć tej drugiej szło o wiele gorzej. Podejrzewałam, że powstrzymywała się tylko ze względu na rudowłosą. Mar zajęła się jedzeniem kanapek, dlatego nie mogła swojej uwagi poświęcić w całości na zawstydzoną Lilianne.
- Daj spokój Lilcia ... 
- Mam dać spokój? Wszyscy się na nas gapią ...
- Powinnaś zdążyć się do tego przyzwyczaić po dwóch latach bycia wyimaginowaną żoną Jamesa panno Potter - mruknęłam cicho nalewając sobie soku do kielicha. Ciszę zakłóciła Em dusząca się jajecznicą. McDonald zaczęła ją klepać po plecach. Lily nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo między Emmę i Mary wpakował się James z szerokim uśmiechem na ustach. Remi się do nas uśmiechnął i usiadł obok mnie. Black z nieokreślonym grymasem na twarzy stał dłuższą chwilę nie mogąc się zdecydować czy z nami usiąść czy nie. Nie mogłam się powstrzymać przed jakąś kąśliwą uwagą.
- Jeśli coś ci nie pasuje nie musisz z nami siedzieć Black. Jakoś sobie bez ciebie poradzimy - rzuciłam, na co drgnął i zmrużył oczy. 
- Chciałbym zauważyć, że to ty siedzisz przy naszym stole Winslow ...
- Stop, jeśli chcecie się kłócić to won - powiedział Remus twardym głosem i spojrzał na na bruneta dziwnym wzrokiem. Mruknął coś pod nosem i usiadł obok Mary sięgając po omlety. Lupin poklepał mnie po kolanie i wrócił do jedzenia. Przez dłuższą chwilę trwała między nami kompletna cisza. Nikt się nie odzywał. Zaraz jednak miało się to zmienić. Koło naszego stołu przeszedł jeden z Puchonów. Zatrzymał się koło mnie i Lily, poklepał nas po ramionach i nazwał ,,cukiereczkami''. Chrząknęłam, a rude wbiła wzrok w swoją owsiankę. Chłopaki spojrzeli na nas, ale nic nie powiedzieli. Myślałam, że to koniec jednak się pomyliłam. Apogeum nadeszło, gdy jeden z młodszych uczniów obecnych na wczorajszej imprezie poprosił nas o powtórkę. 
- Wypad - warknęłam. Zaśmiał się i odszedł. 
- Eee ... - mruknął Remi.
- To ja się zbieram - Lil podniosła tyłek z ławy. 
- Moment! - James uniósł rękę do góry - Ktoś nam wytłumaczy o co w tym wszystkim chodzi? - spytał. Nikt się jakoś do tego nie rwał. McDonald nadal jadła swoje śniadanie, Em nagle zainteresowała się fakturą stołu, a ja i Ruda wpatrywałyśmy się w siebie z napięciem. Nigdy więcej imprez z butelką. 
- No bo ... wczoraj była impreza u Puchonów i ...
- Impreza? I nie zostaliśmy zaproszeni? - oburzył się James. Black przywalił sobie dłonią w czoło. Według mnie za lekko, ale pomińmy to. 
- Mów dalej - poprosił Remus. 
- No i była ta impreza ... no i graliśmy w butelkę ... no i .... tak jakoś wyszło, że ... 
- Merlinie. Jeden z chłopaków kręcił butelką, wypadło na Max i kazał jej całować się z Lily. Wielkie halo - powiedziała Emma. Najpierw nastała cisza. Potem Remus upuścił widelec, James jęknął, a Black wpatrywał się w nas szeroko otwartymi oczyma. Już się boję o czym myśli. 
- No no dziewczyny było gorąco - gwizdnął Brian Hook, Gryfon o rok młodszy od nas - Żałujcie panowie, że tego nie ... ała! - złapał się za ramię, w który Lily wbiła mu widelec. Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek i usiadł parę metrów dalej. Chrząknęłam, po czym wstałam i razem z rudą jak najszybciej się dało wyszłyśmy z Wielkiej Sali.
Poszłyśmy do biblioteki i usiadłyśmy przy jednym ze stolików. Dziewczyna zaproponowała byśmy wszystkim obecnym na wczorajszej imprezie wymazały pamięć, na co parsknęłam rozbawiona. Według mnie ten nasz kilkunastosekundowy pocałunek nie jest niczym strasznym. W życiu trzeba wszystkiego spróbować, co nie? Po za tym nie zostaniemy od tego lesbijkami. Chyba, że któreś z nas by się to spodobało. 
Po zrobieniu eseju i wypracowania udałyśmy się na spacer po błoniach, po czym ja poszłam do swojego Pokoju Wspólnego, a ona do swojego. 
Siedząc na łóżku z książką myślałam o nadchodzącym castingu do szkolnego przedstawienia, kiedy do moich uszu dotarł przeraźliwy krzyk. Zerwałam się z łóżka i wybiegłam na klatkę schodową. Krzyk docierał z pokoju dziewczyn z szóstego roku. Weszłam do środka. Przy jednym z łóżku stała szczupła blondynka ubrana w sukienkę. Zakrywała usta dłonią. Natomiast druga z dziewczyn dość niska szatynka klęczała między łóżkami i zanosiła się płaczem. Przełknęłam ślinę. Intuicja podpowiadała mi co mogę zobaczyć. Stanęłam obok blondynki i spuściłam wzrok w dół. Pisnęłam i zakryłam usta dłonią. W ładnym fioletowym pudełku obwiązanym koronkową wstążką leżała szara sowa ... dość duża .... i nieżywa. Najgorsze było to iż nie posiadała głowy. Zamiast tego była masa krwi. Tessa była w ogromnym szoku, płakała dławiąc się powietrzem. Kucnęłam by zakryć ten straszny widok wiekiem od pudełka, po czym położyłam jej rękę na ramieniu. 
- Co za potwór robi takie rzeczy? - jęknęła żałośnie. Jej przyjaciółka Daisy już dawno zamknęła drzwi by nikt inny tu nie wszedł. 
- Nie mam pojęcia Tess, ale obiecuję ci, że znajdziemy go - szepnęłam. Warga zaczęła jej drżeć, a z oczu poleciała kolejna porcja łez. Wzięłam pudełko z ... Owenem, a Daisy złapała szatynkę za rękę, po czym ruszyłyśmy w stronę gabinetu pani Mcgonagall. Chyba nie muszę mówić jak zareagowała, ale powiem. Opadła z westchnieniem na swoje krzesło i potarła czoło zrezygnowana. Wysłała swojego patronusa w kształcie kota do Hagrida by naszykował następną mogiłę. Wracając z pogrzebu Owena napatoczyłyśmy się z brązowooką na Petera i Remusa siedzących na dziedzińcu i grających w karty. 
Na widok zapłakanej dziewczyny lekko się spięli. Posłałam im wymowne spojrzenie by nic głupiego nie palnęli. Na moje spojrzenie odpowiedział Remus, równie wymownym spojrzeniem. No tak. Przecież oni to nie James i Łapa. Zapomniałam.
- A byłaś na wczorajszej imprezie Tess? - spytał Peter, a ja spojrzałam na niego z jadem w oczach. Jednak się nie pomyliłam. Oni są tacy sami. A nawet gorsi bo w nich uwierzyłam, a oni mnie zawiedli. Uroczo się uśmiechnął. 
- Nie byłam. Źle się czułam, a co? Działo się coś ciekawego? - spojrzała na niego zainteresowana. Już otwierał buzię by odpowiedzieć, dlatego szybko zareagowałam. Pożegnałam się z nimi i pociągnęłam szesnastolatkę w stronę zamku. Do naszych uszu dotarł radosny śmiech połowy Huncwotów. Odwróciłam się dyskretnie i wyciągnęłam środkowego palca w ich stronę. I to się nazywają przyjaciele? Wspaniale.
                                           ***
Dyrektor ogłosił na obiedzie, że ten kto dokonał mordu na zwierzętach zostanie wydalony ze szkoły i możliwe, że trafi do Azkabanu. Jednak jeśli sam się przyzna kara będzie mniejsza. Ta. Już widzę, jak ten psychopata się przyznaje. 
Niedziela minęła na leniuchowaniu i tylko trzydziestu minutach w bibliotece. Cud XX wieku. 
Myślałam, że sprawa z pocałunkiem moim i panny Evans ucichła ... ta, marzenie świętej głowy.
Kiedy razem z rudą szłyśmy koło siebie niektóre osoby udawały całowanie albo krzyczały rzeczy w stylu ,,chcemy więcej'' albo ,,państwo Winslow''. 

- Dlaczego, Winslow? - burknęła Lily.
- Ty się ciesz. To znaczy, że to ja jestem facetem w naszym związku - poruszyłam brwiami. Prychnęła, a Em idąca z nami zaczęła się śmiać. 
W poniedziałek na śniadaniu ponownie zasiadłam z Em i Georgie przy stole Gryffindoru. Dziewczyn jeszcze nie było, ale był James. Uśmiechnęłam się do niego wesoło, a on spojrzał na mnie spode łba. Trochę byłam zdziwiona. Co ja mu zrobiłam?
- Eee ... coś się stało Jim? 
- Ty się jeszcze pytasz? - burknął. 
- No ... tak ... pytam się. Bo nie wiem o co chodzi. 
- Podrywasz moją przyszłą żonę - jęknął. Oh. Otworzyłam usta zszokowana, Geo zadławiła się herbatą, a Em jęknęła rozbawiona. 
- Ty tak na serio? - uniosłam do góry lewą brew. Merlinie, czemu otaczają mnie tacy kretyni? Nie zdążył nic odpowiedzieć, bo między niego, a wolne miejsce wepchnął się Black z szelmowskim uśmiechem na ustach. Przysięgam, że jeśli powie coś o tym pocałunku to coś mu zrobię. Ten widelec  na przykład wygląda na ostry ...
- Co macie takie dziwne miny? - spytał sięgając po półmisek z gorącą jajecznicą. 
- Potter oskarża Max o to, że podrywa jego przyszłą żonę - zachichotała panna Bones. Chłopak upuścił widelec i spojrzał na swojego przyjaciela z pobłażaniem. 
- Na serio Rogaś? Na serio?
- No co? - burknął okularnik. 

- To był tylko pocałunek ... zapewne seksowny i zjawiskowy, ale tylko pocałunek ... dziewczyny są dla siebie jak siostry. I nie są homo - rzucił z ironią. No tego się nie spodziewałam. Dzięki Łapa. 
- Tego akurat nie wiesz. Może tak na prawdę jesteśmy z Lily od dawna w związku i dlatego dziewczyna ma w dupie Jamesa? - spojrzałam na nich z uniesioną lewą brwią. Wpatrywali się we mnie zdziwieni - Żartuje ... ona na serio ma go w dupie - parsknęłam. Roześmiali się. No James nie.
Po śniadaniu i dwóch godzinach Zaklęć z Gryfonami miałam okienko, więc skorzystałam z tego by napisać długi list do rodziców. 
W końcu nadeszła chwila prawdy. Czyli Mugoloznastwo. Wszystkie cztery grupy ulokowały swoje tyłki w klasie. Siedziałam z Remusem, a Lily z Mary przed nami. Pani Efron chrząknęła i stanęła na środku pomieszczenia.
W dłoni trzymała dość sporo kartek. Opowiedziała nam pokrótce o co w tym wszystkim chodzi, po czym każdemu rozdała jeden scenariusz. Kiedy wszyscy go przeczytali zaczęły się castingi do poszczególnych ról. Zaczęto od mniej znaczących ról, jak Mała Jocey, reszta szajki Ruby Hood itp. Jocey została Heather Brey ze Slytherinu, Jessie i Eva zostały pozostałymi kumpelami Ruby. Lily miała grać Królową Richelle, a jej złą siostrę Jannę, Demi z Hufflepuffu. Została jedna rola damska, czyli rola Ruby i trzy dziewczyny. Ja, Mary i Camille, Gryfonka. Proszę nie, nie nie .... 

Odegrałyśmy jedną ze scenek, po czym pani chwilę się zastanawiała. 
- Naszą Ruby Hood zostanie ...


Cześć wszystkim
Rozdział dość dziwny i krótki ale mam nadzieję że mi to wybaczycie.
Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia 





piątek, 6 maja 2016

Rozdział 10.

Lekcja minęła szybko. Hipogryfy były młode, więc nakarmiliśmy je kawałkami wołowiny. Potem dostaliśmy mały wykład o tych stworzeniach. 
Pierścionek znaleziony w lesie miał miejsce na moim palcu jednak był tak wygodny, że w ogóle o nim zapomniałam. Dopiero na obiedzie Emma zwróciła na niego moją uwagę.
- Znalazłam go w lesie ...
- Nie wydaje ci się to dziwne? Pierścionek? W lesie?
- Przesadzasz. Pewnie po prostu ktoś go zgubił i tyle. Wyluzuj Em - powiedziałam dokładając sobie zapiekanki. Nic nie odpowiedziała.
W środę pogoda była ładniejsza niż dnia poprzedniego. Słońce pojawiło się na niebie.
Związałam włosy w mini-kucyk, po czym założyłam na palec pierścionek i zarzucając torbę na ramie zeszłam do Pokoju Wspólnego, gdzie czekała na mnie blondynka. Siedziała na oparciu kanapy i zdrapywała szary lakier z prawego kciuka. Na mój widok wstała i lekko się uśmiechnęła. Rozmawiając o pierdołach dotarłyśmy do Wielkiej Sali.
Sięgałam właśnie po jajecznicę, kiedy do sali wleciała Sowia Poczta. Razem z Em nigdy nie kupowałyśmy Proroka jednak ze względu na ostatnie wydarzenia nasze poglądy na temat owej gazety nieco się zmieniły. Dlatego też jedna z sów wylądowała przed nami z gazetą. Dałyśmy jej zapłatę oraz krakersa, po czym zabrałyśmy się za czytanie. Myślałyśmy, że nic nie ma ciekawego jednak się przeliczyłyśmy. 


WIELKI BŁĄD AURORÓW 
Jeszcze niedawno pisaliśmy iż Aurorzy popisali się niesamowitą zwinnością i sprytem łapiąc mężczyznę winnego śmierci Masonów. 
Mężczyzna ten pasował do opisu świadka tego strasznego wydarzenia. Nawet się przyznał. 
Jednak jak dowiedzieliśmy się od wiarygodnego źródła Biuro Aurorów pomyliło się i dokładnie nie sprawdziło ,,winnego''. Jak wiemy powinni sprawdzić jego zeznania za sprawą Veritaserum jednak tego nie zrobili. I, gdzie tu profesjonalizm?
Dopiero wczoraj popołudniu podczas rozprawy w budynku Wizengamotu okazało się, że owy mężczyzna był pod wpływem zaklęcia Imperio. Nie dokonał owego czynu jednak osoba która rzuciła zaklęcie kazała mu się przyznać. 

A to oznacza iż prawdziwy morderca nadal jest na wolności. Miejmy nadzieję, że nasi wspaniali stróże prawa złapią prawdziwego winowajcę. 
Choćby po to by żyjąca córka zmarłego senatora i jego żony mogła poczuć ulgę iż morderca jej rodziny siedzi za kratami.
                                               Isabelle Bellamy


- O cholera - szepnęłam wpatrując się w ten artykuł z szeroko otwartymi oczyma. 
- Brawo Aurorzy - Em zaczęła bić ironiczne brawo. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Na serio myślałam, że jeden ze Śmierciożerców w końcu wyląduje w Azkabanie. Mam jednak nadzieję, że uda im się złapać odpowiednią osobę. 
Jocey obecnie nie przebywała w Hogwarcie ponieważ niedługo ma być pogrzeb jej rodziców i rodzeństwa, więc przynajmniej nie przeczyta tego tutaj tylko w domu w otoczeniu reszty rodziny.
Po śniadanku mieliśmy OPCM wraz z Gryfonami. Po dojściu pod klasę pierwsze co rzuciło mi się w oczy to to iż cała paczka Huncwotów już tam była. Co nie często się zdarza. James zaczął do nas wesoło machać. Cały czas na jego twarzy widniał głupi uśmiech. Odmachałam mu. 

Mrugnął do mnie i zaczął coś mówić do Blacka, który ani razu na mnie nie spojrzał. Choć byłam na niego zła, to mnie to zabolało. Em musiała to zauważyć bo objęła mnie ramieniem. 
- Nie przejmuj się Max. Jeszcze cię przeprosi, zobaczysz. Ja ci to mówię - odparła. Nic nie odpowiedziałam. 
Chwilę później pojawił się Marshall i wpuścił nas do klasy. Tym razem miał na sobie granatowy garnitur, szarą koszulę rozpiętą pod szyją oraz brak krawata. Uśmiechnął się do nas i klasnął w dłonie. 
- Witam was moi drodzy. Na dzisiejszej lekcji odrobina praktyki - powiedział i mrugnął do nas prawym okiem. Machnął różdżką, a wszystkie ławki zniknęły z klasy. Zostało tylko jego biurko oraz ciemnofioletowy kufer stojący na nim. Od razu zorientowałam się co będziemy robić. Super. 
- Będziemy zwalczać Bogina? - spytała Lily. 
- Brawo panno Evans za spostrzegawczość. Od waszego poprzedniego nauczyciela wiem iż w trzeciej klasie mieliście jedynie teorię, więc postanowiłem iż dziś zajmiemy się praktyczną częścią tego zadania. Na pewno każdy z was wie czym jest Bogin i jak się go zwalcza, więc odpuszczę tłumaczenie wam tego - rzucił i podwinął rękawy. Denerwowałam się. Jakoś nigdy nie zastanawiałam się nad czym czego się boję. Nie mam jakieś typowej fobii jak pająki, węże, ciemność czy klaustrofobia. Uwielbiam jak jest ciemno. Mogłabym spać cały dzień, a w nocy łazić po dworze. W wakacje często zdarza się, że idę na kilkugodzinny spacer w czasie nocy. 
Mężczyzna kazał nam się ustawić w kolejce. Nie chciałam być na samym początku, dlatego starałam się dostać miejsce niemal na samym końcu. Remus też miał taki plan bo od razu pojawił się obok mnie z dziwną miną. Zmarszczyłam czoło jednak po chwili zajarzyłam o co chodzi. Bał się, że jego Boginem okaże się pełnia. Niektórzy mądrzejsi mogliby się zorientować co się dzieje. Złapałam go za rękę i lekko ścisnęłam. Uśmiechnął się lekko.
Na samym początku kolejki był James. Marshall otworzył kufer i ... zakryłam usta dłonią. Pomiędzy Rogaczem, a biurkiem na ziemi leżały nieruchome ludzkie ciała. I ze zgrozą zauważyłam iż tymi ciałami jestem ja, Remus, Peter, Syriusz, Mary i Lily ... Chłopak wpatrywał się w nie z szokiem wypisanym na twarzy. Osoby w kolejce również wyglądały na zszokowane. 
- Użyj zaklęcia James! - krzyknął nauczyciel. Chłopak się nie poruszył. Dopiero kiedy Mary stojąca za nim mocno go szturchnęła ocknął się. 
- Riddikulus! - wykrzyknął roztrzęsionym głosem. Nasze martwe ciała zmieniły się w kolorowe ptaki. Marshall kazał Syriuszowi zaprowadzić Jima do pielęgniarki, po czym wznowił lekcje. 
Nadal wszyscy byli w szoku jednak trzeba było wziąć się w garść. Bogin Mary zamienił się w chimerę przez to iż dziewczyna nie przepada za magicznymi zwierzętami. Wypowiedziała zaklęcie i chimera zaczęła ,,tańczyć,,. Bogin Lily był Inferiusem, a Petera jego mamą mówiącą, że go nie kocha*. Co było według mnie urocze, ale kilka osób parsknęło śmiechem. 
W końcu po kilkunastu minutach przyszła pora na mnie. Widziałam, że Lupin się denerwował ponieważ dość często mrugał powiekami.
Zacisnęłam rękę na różdżce i czekałam w gotowości. Klaun zmienił się w postać w lekarskim fartuchu. Zmarszczyłam brwi. Co jest? Przecież nie boję się lekarzy. 

- Bardzo mi przykro panno Winslow jednak po dokładnych badaniach stwierdzamy iż w wyniku złamania miednicy nie będzie pani mogła już więcej grać w Quidditcha - powiedział ,,lekarz'', a ja lekko otworzyłam oczy. Moja dolna warga zaczęła drżeć. 
- Max, to tylko Bogin - szepnął mi do ucha Remi głaszcząc moje ramię - Rzuć zaklęcie, bądź twarda. 
- Ja ... - przełknęłam ślinę, po czym chrząknęłam i z twardą miną wypowiedziałam formułkę. Lekarz został owinięty bandażami i wylądował twarzą na ziemi. Wszyscy się roześmiali.  
I w tym samym momencie nauczyciel postanowił przerwać. Wysłał Bogina z powrotem do kufra, po czym ponownie machnął różdżką, a ławki wróciły na swoje miejsce. Lunio odetchnął z ulgą. 
Nauczyciel kazał nam jeszcze napisać esej o boginach, o naszych odczuciach względem nich, po czym pozwolił nam opuścić klasę. 
Zastanawiałam się idąc wraz z Emmą i Geo  - które nie zdążyły pokonać swoich strachów - w stronę szklarni jak się czuje James. To musiało być dla niego straszne przeżycie. Ja sama nadal się trzęsłam mając w pamięci widok ich i swojego nieżywego ciała. 
Mieliśmy teraz dwie godziny Zielarstwa z Puchonami, a potem Eliksiry. Mam nadzieję, że te trzy godziny nie będą nam się zbytnio dłużyć.
                                         ***
W końcu nadszedł piątek. Po strasznie zapracowanym tygodniu perspektywa weekendu była niezwykle kusząca. 
Obecnie przesiadywaliśmy w klasie od Mugoloznastwa i zaczęliśmy pomału kształtować fabułę i bohaterów. Ruby Hood zamiast Robina, Mario zamiast Lady Marion, Królowa Richelle zamiast Króla Richarda, Królowa Jann zamiast Króla Jana, Mała Jocey zamiast Małego Johna itp. Tylko Szeryf z Nottingham będzie sobą.
W przedstawieniu ma wziąć udział tylko siódma klasa co mnie ucieszyło. Lils, Remus i Mary również chodzą na Mugoloznastwo więc jest szansa iż oni również w razie czego dostaną rolę. 

Pani Efron powiedziała, że napisze scenariusz, skopiuje go i w poniedziałek na lekcji zrobimy castingi. Ci którzy nie otrzymają roli będą robić dekoracje i stroje. Chyba wolałabym robić drzewa niż skompromitować się na scenie. 
- Ja nie chce występować - jęknęła Lils, kiedy spotkałam ją na przerwie koło biblioteki. Rudowłosa również ma mały problem z występowaniem przed publicznością. Sądzę, że ta cecha charakteru nas do siebie zbliżyła.
- Ja też nie chce. Jak znam życie to wypieprzę się i wpadnę w publiczność - zażartowałam. Zaśmiałyśmy się. Obie miałyśmy teraz okienko, dlatego wybrałyśmy się na spacer po błoniach. Dawno nie gadałyśmy tylko we dwie. Tęskniłam za tym - Co u mamy? - spytałam łapiąc ją pod ramię. 
- Tuńka chce przeprowadzić się do Dursleya, więc jest trochę smutna, ale tak to w porządku - rzuciła. Tata mojej przyjaciółki zmarł pół roku temu na raka trzustki. Już długo przed śmiercią on i pani Mary wiedzieli, że jest chory, a dziewczyny dowiedziały się dopiero kilka tygodni przed tym jak zmarł. Ruda była strasznie zła na mamę, że jej nie powiedzieli. Nie dziwię się jej. Ja też wolałabym wiedzieć o czymś takim od samego początku. 
- Dziwię się, że Petunia chce ją zostawić samą. Mogłaby poczekać aż skończysz szkołę. 
- Znasz moją kochaną siostrzyczkę. Jak coś sobie postanowi to to robi - wzruszyła ramionami. Reszta spaceru minęła nam na milszych tematach jak przedstawienie czy nasze wspólne wakacje w Ameryce po skończeniu szkoły.
Przed powrotem do szkoły wpadłyśmy na chwilę do Hagrida, który siedział przed chatą i obierał ziemniaki. Mnóstwo wron obsiadywało jego grządki z dyniami, które hoduje na Święto Duchów.
Był zachwycony, że do niego przyszłyśmy. Przerwał obieranie ziemniaków i wszedł do chatki mówiąc, że ma coś dla nas. Czekając obracałam pierścionek na palcu. Ruda wyglądała jakby chciała o niego zapytać, ale w tym samym momencie wrócił gajowy. Miał w rękach dwie butelki jakiegoś bursztynowego napoju. Dopiero po chwili zorientowałam się co to jest. Cynamonowy Szał**. 

- Byłem ostatnio w Londynie załatwić coś ważnego i wszedłem na chwilę do mugolskiego sklepu. Zobaczyłem to i od razu przypomniałem sobie jak mi o tym opowiadałyście. Proszę - wręczył nam po butelce. Widziałam jak Lilce zaświeciły się oczy.
- Jejku, dziękujemy - mruknęłam. To nasz smak dzieciństwa. To coś w rodzaju cynamonowej oranżady. Pamiętam jak byłyśmy małe, kupowałyśmy kilka butelek i siedziałyśmy z nimi nad jeziorem. Nie każdy za nim przepada tak jak nie każdy lubi cynamon. To zrozumiałem. Jason na przykład uważa to za ohydę. Kiedyś nawet miałyśmy taką fazę na ten napój, że aż się pochorowałyśmy. Nasze mamy dały nam dwumiesięczny szlaban na Cynamonowy Szał. Byłyśmy na nie złe, ale tak się wtedy źle czułam, że po tych dwóch miesiącach byłam mamie strasznie wdzięczna za ten szlaban. Zrozumiałam, że od wszystkiego można się rozchorować. 
Chwilę jeszcze z nim pogadałyśmy i wróciłyśmy do szkoły. Czekając na dziewczyny pod klasą do Numerologii nie mogłyśmy się oprzeć by nie spróbować. Odkręciłam zakrętkę i wciągnęłam w płuca znajomy lekko ostry aromat. Mmmm. Pociągnęłam spory łyk i mlasnęłam. Pycha. Nie chciałam wypić od razu całej, dlatego schowałam butelkę do torby. 
W tej samej chwili zabrzmiał dzwon kończący zajęcie. Emma wraz z Mary wyszły razem z klasy rozmawiając. Pomachałam Remusowi i Peterowi, po czym ruszyłyśmy w stronę wyjścia. Zaraz mieliśmy wspólnie ONMS. 
                                          ***
Em wybuchnęła śmiechem o mało nie dławiąc się rodzynkami. Poklepałam ją po plecach i otarłam łzy rozbawienia. Siedziałyśmy w piątkę na błoniach i wspominałyśmy dawne czasy. 
Przed chwilą Lily poruszyła temat majtek Jamesa. Nadal pamiętam ten wstyd wypisany na jego twarzy. Co to był za dzień. 
- Nie sądziłam, że ktoś mógłby nosić bokserki w tęcze, a tu niespodzianka - odparłam. 
- Ja też nie - zaśmiała się Mar. 


Dochodziła godzina 20.00, ale nadal było widno i ciepło. Duża część uczniów przesiadywała na błoniach ciesząc się końcówką kalendarzowego lata. Według pani Stepkins uczącej Astronomii jeszcze tylko trzy tygodnie będą ciepłe. Potem zacznie się typowa brytyjska jesień. Dla mnie to nic takiego. Lubię zimno i deszcz sto procent bardziej od lata i upału. Jasne, że czasami fajnie jest posiedzieć w krótkich spodenkach nad wodą jednak te ponure pory roku mają w sobie pewien urok, który od dawna kocham. 
Kątem oka widziałam, że Huncwoci również przesiadują na dworze, ale kilka metrów od nas. Grupka czwartoklasistek rzucała w ich stronę tęskne spojrzenia i wesołe uśmieszki, ale oni nie zwracali na to uwagi. Zamiast tego śmiali się zajadając fasolki wszystkich smaków. Miałam odwrócić wzrok, kiedy moje spojrzenie spotkało się z czarnymi oczyma Blacka. Przełknęłam ślinę. Nawet z tej odległości widziałam, że nerwowo przygryza wnętrze policzka. Ostatni raz spojrzałam na niego, po czym zwróciłam głowę w stronę Emmy opowiadającej nam o swojej pierwszej imprezie. 
Była na momencie upicia alkoholowego, kiedy podeszła do nas około trzynastoletnia dziewczynka z blond warkoczem ubrana w mundurek Gryfonów.
- Mam listy od profesora Slughorna dla Lily Evans i Maxine Winslow - rzuciła cicho i wyciągnęła rękę z trzema jasnobrązowymi kopertami. O nie. 
- Dzięki - Lily się do niej uśmiechnęła. Tamta odwzajemniła uśmiech i ruszyła w inną stronę. 
- Super, a już myślałam, że w tym roku nam odpuści - jęknęłam. Klub Ślimaka. Organizacja założona przez Slughorna. Należą do niego ci którzy są dobrzy z Eliksirów albo mają kogoś sławnego w rodzinie. Dwa razy w semestrze musimy siedzieć przy jednym okrągłym stole i po raz kolejny rozmawiać o tym samym. Lils lubi te spotkania. Może wtedy porozmawiać z nauczycielem o swoim ulubionym przedmiocie. Ja natomiast siedzę, jem lody kokosowe i nudzę się jak mops. Straszne. 
- W takich momentach dziękuje Merlinowi iż nie jestem geniuszem Eliksirów - zaśmiała się Em. 
- Albo, że nasz ojciec nie jest trenerem jednej z najlepszych drużyn Quidditcha - dodała Mary. 
- Bardzo śmieszne. Może uda mi się jakoś ... 
- Ani się waż. Nie pójdę tam sama - warknęła Evans, a ja posłałam jej złe spojrzenie. Buc. 
Pół godziny później zaczęłyśmy się zbierać. Kiedy przechodziłyśmy koło Huncwotów podleciał do nas Jasper z Finnem. Panowie wyglądali na zmachanych. Widziałam, że Jim i Syriusz patrzą na nich zmrużonymi oczyma. Super. 
- Na co się gapicie? - syknęłam w ich stronę. Syriusza mina wskazywała na to iż był zdziwiony moją uwagą - Nie macie co robić? 
- Max, daj spokój - Em pociągnęła mnie za rękaw. Prychnęłam, ale grzecznie pomaszerowałam za resztą. Panowie blondyni po chwili ciszy zaczęli opowiadać o imprezie u Puchonów z okazji urodzin jednej z siódmoklasistek, po czym serdecznie nas na nią zaprosili. 
- A Veronica wie, że nas zapraszacie?
- No jasne. W końcu to moja kuzynka - Johnson uśmiechnął się wesoło. Z radością zgodziłyśmy się przyjść. Cmoknęli nas wszystkie w policzki i pognali w stronę szkoły. 
- Wariaci - zaśmiała się Bones. 
                                          ***
W tym samym czasie Huncwoci wpatrywali się w ich sylwetki z różnymi spojrzeniami. Pete wyglądał na rozbawionego, Remus na lekko znudzonego, James na zaskoczonego, a Łapa na złego. 
- Co ta dziewucha sobie wyobraża ... 
- Daj spokój Black. Dziwisz się jej, że tak reaguje? Jeszcze trochę, kopnie cię w tyłek i koniec z przyjaźnią - rzucił Pettigrew, który już pomału miał dość tego jak jego przyjaciel traktuje Max. Nic takiego nie robiła, a on zachowywał się jakby planowała zostać Ślizgonką. Przesadzał. 
- Glizdek ma rację stary. Przesadzasz. To Carrow wtedy przywalił jej tłuczkiem. A chyba nie muszę ci przypominać, że jego już od dwóch lat nie ma go w szkole. Jej żal jest uzasadniony. Nie może spełniać swojego marzenia, ale jak widać rozumie, że nie każdy Ślizgon jest przyczyną jej nieszczęścia. Po za tym Murton jest najnormalniejszym przedstawicielem ich domu, sam przyznasz - Lupin lekko się do niego uśmiechnął. Każdy z nich miał ochotę zabić wtedy Carrowa, ale to nie znaczy, że cały Slytherin jej to zrobił. Syriusz nic nie odpowiedział. Jedynie walnął się na trawę i zamknął oczy. Oni mieli rację. Musiał przystopować, bo jeszcze chwila i Winslow nie będzie już chciała się z nim przyjaźnić. A tego by nie przeżył. Często go denerwowała, ale od trzech lat jest dla niego jak siostra. Nie mógł jej stracić. 


* według książki wiadomo, że boginem Petera był Voldemort jednak jak na razie Pete nie należy do Śmierciożerców, dlatego postanowiłam wymyślić mu inny strach. 
** napój wymyślony przeze mnie, osobiście uwielbiam zarówno cynamon jak i oranżadę, dlatego też stworzyłam połączenie idealne. 



Cześć kochani po dwóch tygodniach przerwy. Miałam nie dodawać na razie rozdziału, ale taka piękna pogoda mnie do tego zmotywowała.
Maturzyści, jak poszły dotychczasowe matury? 

Pamiętajcie o zadawaniu pytań.
Pozdrawiam i życzę udanego weekendu.