wtorek, 25 lipca 2017

INFORMACJA

Z powodu iz mój komputer odmówił posłuszeństwa oraz iż nie wiem kiedy zostanie naprawiony zawieszam historię 
Nie mam pojęcia kiedy ale mam nadzieję że wrócę.
Pozdrawiam 

niedziela, 9 lipca 2017

Rozdział 35.

- O mało się wtedy nie zabiłam! - puknęłam go w ramię oburzona. Byliśmy już po spacerze i powoli wracaliśmy do szkoły. Lekcja kończyła się za jakieś pięć minut. Zrobił śmieszną minę. 
- Nie moja wina, że w wieku piętnastu lat nie miałaś koordynacji ruchowej - wytknął mi. 
- To twoja wina, bo zachciało ci się udawać bohatera Black, a to nie rola dla ciebie - parskam. Weszliśmy do szkoły i ruszyliśmy w stronę klasy do Historii Magii. Chłopak miał mnie jedynie odprowadzić, bo on i reszta Gryfonów mieli Transmutację z Puchonami. 
- Jak ci idą korki z moim najukochańszym braciszkiem? Jest grzeczny? - spytał, wyciągając z torby miętowe cukierki. Podczas naszego spaceru wypalił dwie fajki. Wywracam oczyma.
- Wiem, że się o mnie troszczysz, ale jestem dużą dziewczynką. A Regulus nie jest taki zły. Nie lubię go i nigdy nie polubię, ale jestem dobrym człowiekiem i chce mu pomóc - uspokoiłam go. Niemrawo się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Było mi go tak szkoda. To dobry chłopak, a urodził się w takiej patologicznej rodzinie. Na szczęście napotkał na swojej drodze resztę Huncwotów i nie zamienił się w takiego gbura i zwolennika czystej krwi jak jego rodzice i braciszek. 
- Tu są nasze zguby! - w naszą stronę szła Emma z Georgie - Masz szczęście Black. Już myślałam, że coś jej zrobiłeś - blondynka dźgnęła go palcem wskazującym w klatkę piersiową. 
- To zniewaga! Jak mógłbym skrzywdzić taką uroczą twarzyczkę? - prychnął, rozciągając dłońmi moje policzki. Zmrużyłam oczy, na co posłał mi niewinne spojrzenie. Dziewczyny się zaśmiały. 
- Jest ci odpuszczone. Znaj łaskę pana - machnęła dłonią, a chłopak złapał się za serce. 
- Jesteś zbyt szczodra o pani - wyznał. Nastała cisza, którą przerwał śmiech całej naszej czwórki. Gryfon pożegnał się z nami całusami w policzek i pognał w stronę klasy do Transmutacji. 
Z każdą minutą przybywało ludzi, ale nigdzie nie widziałam Jaspera. Nie denerwowałam się, wiedząc jak ludzie traktują Historię Magii. Albo się spóźniają, albo w ogóle nie przychodzą. 
Weszliśmy do klasy, siadając w ławkach i czekając, aż profesor zacznie wykład. Jestem ciekawa, czy ktoś zdecyduje się zdawać ten przedmiot na egzaminach. Oczywiście prócz Lily. Ja się wciąż waham. Niby do pracy w Ministerstwie powinno się co nieco wiedzieć o naszej historii, ale trudno. 
Minęło dwadzieścia minut i z trudem zapisywałam notatki o goblińskich porachunkach z krasnoludami, kiedy drzwi klasy się otworzyły i do środka wszedł Ślizgon. Wślizgnął się na miejsce po mojej prawej stronie i wyjął z plecaka notatnik.
- Gdzie byłeś? - spytałam. 
- Też się stęskniłem - parsknął i musnął moje usta. Zamrugałam, ale po chwili zmarszczyłam nos. 
- Nie dam się przekupić pocałunkiem ...
- A, to szkoda kochanie, bo mam ich sporo w zanadrzu - wymruczał i znów się pochylił w moją stronę. Jego usta miały się spotkać z moimi, ale przeszkodziło nam chrząknięcie. To dziewczyny patrzyły się na nas z ogromnymi uśmiechami. 
- Przepraszamy, że przeszkadzamy w tak romantycznej chwili, ale chciałyśmy zaproponować grę w karty. Wieje nudą - Em wzruszyła ramionami. Zgodziliśmy się. Na Transmutacji niestety nie było takiego luzu. Mcgonagall denerwowała się nadchodzącymi małymi krokami Owutemami i robiła nam kilkukrotne powtórki. Chyba na pamięć znałam Kodeks Transmutacji. Zadała nam też dwa eseje na wybrane tematy, które mamy oddać za tydzień. Cudownie. Za tydzień są święta kobieto! Daj nam trochę spokoju. 
Na szczęście Verdon podchodziła do nas z większym spokojem i nie robiła nam po raz milionowy powtórek z poprzednich klas. Zajmowaliśmy się jedynie Nieśmiałkami i tworzyliśmy ich rysunki. 
                                            ***
- Padam na ryj - Gideon przejechał ręką po twarzy. Jego brat leżał na kanapie bez oznak życia. Byli na nogach odkąd weszli do kasyna w Swansea. Kręcili się tam przez dobrą godzinę, a przez resztę tego czasu obserwowali i śledzili dwóch podejrzanych kolesi. Nic, to nie dało. 
- Macie chłopaki - Molly postawiła na stole tackę z dwoma kubkami pełnymi gorącej czekolady oraz talerz pełen kanapek. Ich starsza siostra miała na sobie dwuczęściową kremową piżamę i kolorowy szlafrok. Jej oczy były podkrążone, a rude włosy zebrała w niechlujnego koka na czubku głowy. 
- Siostra idź spać. Poradzimy sobie - powiedział starszy z bliźniaków widząc, jak zmęczona jest.  
- Jestem dużą dziewczynką Gidi. Poradzę sobie. Poza tym dawno nie spędzaliśmy czasu we trójkę. Trochę brakuje mi tych czasów - wyznała i nakryła, śpiącego Fabiana cienkim kocem. 
- Jak to całe gówno się skończy musimy iść do Fortescue. Pamiętasz jak dzień przed twoją pierwszą podróżą do Hogwartu zjedliśmy po osiem kulek? - wyszczerzył zęby, a ona jęknęła. 
- Nawet mi nie przypominaj. Przez miesiąc nie mogłam nawet myśleć o lodach - wzdrygnęła się. Oboje z lekkimi uśmiechami, spojrzeli na kominek. Ogień leniwie przeskakiwał po kawałkach drewna. 


Przeniosła wzrok na drugiego brata i poczuła smutek. Przeżył tyle złego. Najpierw śmierć ojca, który był dla niego wzorem. Potem ten wypadek. Na dokładkę odejście drugiego rodzica, czyli ich mamy. A teraz Nina. Ta dwójka pasowała do siebie idealnie. Jak masło orzechowe i dżem, czy taniec i śpiew. Nie mogli bez siebie żyć. 
Zakochali się w sobie bezgranicznie, mieli nawet zaplanowane zaręczyny. Aż tu pewnego dnia dziewczyna zaginęła. Nikt nic nie wiedział ani nie widział. Minęło już pięć miesięcy i niemal wszyscy stracili nadzieje, że się odnajdzie. Wszyscy prócz niego. Wciąż zachowywał się, jakby po prostu wyjechała na długie wakacje, gdzie nie może się z nikim kontaktować. Molly się o niego bała. Mimo wszystko to wrażliwy chłopak. 
- Nie martw się siostra. Fab, to twarda sztuka. Poradzi sobie ze wszystkim - pocieszył ją Gideon. W ręku trzymał kanapkę z wołowiną i majonezem. 
- Przestanę się martwić, kiedy Nina się odnajdzie. Jedz, a ja pójdę zobaczyć co z chłopcami - wstała, cmoknęła go w policzek i ruszyła w stronę schodów. Rudowłosy odprowadził ją wzrokiem, po czym westchnął i zabrał się do jedzenia. 
                                              ***
- Potrzebuje czegoś panienka? - skrzat podszedł do mnie i lekko się uśmiechnęła. 
- Na razie dziękuję - skinęłam głową. 
- Tofik zawsze pomoże - ukłonił się i wrócił do swoich towarzyszy, więc mogłam wrócić do roboty. Była środa i niedawno skończył się obiad, a ja siedziałam w szkolnej klasie i próbowałam zrobić postępy w poszukiwaniach owego Boo. Miałam listę wszystkich chłopaków w szkole. Nie należało to do prostych zadań, bo na każdym roku jest około siedmiu chłopaków. Pomnożyć to razy siedem roczników i razy cztery domy? Wychodzi ładna i dość duża liczba. Do tego ksywa Boo mogła znaczyć cokolwiek. Pochodzić od pierwszego imienia, od drugiego imienia, od nazwiska, a nawet od ulubionego artysty. To zadanie niemal do niewykonania, ale nie mogę się poddać. Może powinnam powiedzieć o tym dyrektorowi. On na pewno od razu znalazłby tę dwójkę. 
- Proszę - Tofik podszedł do mnie ponownie i postawił przede mną szklankę z sokiem. 
- Dziękuję - uśmiechnęłam się. 
- Odrabia panienka pracę domową? - pyta cicho, miętoląc w dłoniach materiał swojej koszulki. 
- Coś w tym rodzaju - biorę łyk napoju. 
- Tofik może pomóc - wzrusza ramionami. Już mam odmówić i wrócić do pracy, kiedy nagle lampka zapaliła się w mojej głowie. To jest to. Skrzaty znają ten zamek jak własną kieszeń. Wiedzą wszystko o nauczycielach i uczniach. Na pewno poradziłyby sobie z odnalezieniem tego chłopaka. 
- A wiesz, że mógłbyś? Tylko musiałbyś być dyskretny i zrobić to tak, żeby nikt się nie dowiedział - powiedziałam, a jego ogromne oczy się rozszerzyły - To nic nielegalnego. To ma pomóc w rozwiązaniu tych wszystkich problemów - wyjaśniam. Po chwili kiwa głową. 
- Co mam zrobić? - spytał twardym głosem. 
- Szukam pewnego chłopaka. Nie wiem, jak się nazywa ani, ile ma lat ani w jakim domu jest. Wiem jedynie, że jego przyjaciółka powiedziała do niego Boo - wytłumaczyłam. Zamrugał. 
- Pomogę panience. Niech się panienka nie martwi. Nam skrzatom też nie podoba się to, co się tutaj dzieje. To są złe czasy - westchnął. 
- Dziękuję - uściskałam go. Zarumienił się aż po same uszy, po czym wrócił do pracy. Pełna nadziei i energii opuściłam szkolną kuchnię.  
                                         ***
- Czemu się tak na mnie gapicie? - uniosłam brew, widząc natarczywy wzrok Huncwotów. Siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym Gryfonów i graliśmy w Szachy Czarodziejów. Kilka miejsc dalej Lils i Mary odrabiały zadania domowe z Transmutacji - Jeśli znowu macie jakiś problem, to ...
- Spokojnie Max - Remus od razu zareagował - Po prostu coś nas zastanawia - wyjaśnił, a chłopaki skinęli głowami. Od razu zeszła ze mnie złość. 
- Co takiego? - westchnęłam. Panowie spojrzeli na siebie, nic nie mówiąc, ale wiedziałam, że ich umysły działają na podobnych obrotach. 
- Wczoraj ty i Jasper byliście na randce. I jak wracaliście, nie byliście sami ... - zaczął Pete. 
- Na Mapie widniała jeszcze jedna kropka - dodał James, targając sobie włosy. Zmarszczyłam czoło. 
- Wasza Mapa wie wszystko. Po co się mnie pytacie skoro ... moment ... nie była podpisana? - byłam w lekkim szoku. Mapa Huncwotów to niesamowity wynalazek i jestem dumna, że jej wykonawcy to moi przyjaciele. Wiedziała wszystko. Widziała, każdą osobę na terenie szkoły i Hogsmeade. Gdyby nauczyciele ( mogę się założyć o wszystko, że dyrektor o niej wie ) wiedzieli, co ta czwórka rozrabiaków stworzyła byliby pod wrażeniem. 
- Nie była - zaprzeczył Łapa. Zamrugałam zdezorientowana. Na ich twarzach malowała się ciekawość i lekkie poddenerwowanie. 
- Powiem wam, ale to tajemnica. Nikt o tym nie wie prócz nauczycieli, mnie i Jaspera oraz dziewczyn. Macie nikomu nie mówić - szepnęłam. Zamrugali, ale po chwili przyrzekli, że będą milczeć jak grób. Potargałam sobie włosy - Ta dziewczyna wybiegła z lasu, kiedy byliśmy z Jasperem na spacerze. W cienkim ubraniu, z siniakami i zadrapaniami. Była wycieńczona i ledwo co nas znalazła, zemdlała. Przynieśliśmy ją do Skrzydła, a dyrektor od razu wezwał Aurorów. Ci przeszukali okolicę, a dziewczyna została przeniesiona do Munga. Wciąż jest nieprzytomna - wyjaśniłam im, jak najciszej umiałam. Nastała cisza przerywana głosami uczniów siedzących w Pokoju Wspólnym. Huncwoci nie patrzyli na mnie tylko na siebie i zapewne mieli natłok myśli w swoich głowach. Widać, to było po skupionych twarzach.
- Ale, dlaczego Mapa jej nie oznaczyła? Przecież ona rozpoznaje, każdego ... - mruknął Pete. 
- Albo tak się nam zdawało. Może w naszym projekcie była jakaś luka, czy coś - miodowooki podrapał się po bladym policzku. Prefekt wyglądał coraz gorzej i coraz bardziej bolało mnie serce, że nie mogę mu pomóc. Dlaczego do cholery ten przeklęty wilkołak ugryzł akurat jego? 
- Mimo wszystko to niepokojące. A wiesz coś więcej o tej dziewczynie? - spytał James. Oh. 
- Dyrektor mówił, że nazywa się Nina Lawrence i chodziła do Hogwartu jakieś siedem lat temu. Podobno zaginęła pół roku temu i nikt nie sądził, że się odnajdzie - powiedziałam powoli nie chcąc wypaplać niczego o Zakonie. 
- Nina Lawrence ... coś mi to mówi. Charlus przypadkiem o niej nie wspominał? - Syriusz spojrzał na okularnika zaciekawionym wzrokiem. 
- Chyba tak ... ale przez ostatni rok tyle osób zaginęło, że trudno pamiętać wszystkie nazwiska. A Aurorzy coś znaleźli? - spytał się zaciekawiony. 
- Niewiele. Jedynie jej bransoletkę. Ciekawi mnie tylko przed kim uciekała - westchnęłam. Obecnie prócz Voldemorta naszym problemem był ktoś eksperymentujący na Wampirach. Cudownie. 
                                          ***
Następnego dnia odbywało się kolejne spotkanie Zakonu. Denerwowałam się bo, jak do tej pory mało się dowiedziałam. Raz Regulus o mało czegoś nie wygadał, ale niestety szybko się zreflektował i przerwał korepetycje, mówiąc, że źle się czuje. Ta. Na pewno Panie Śmierciożerco. 
Podczas tego spotkania Fabian oraz cała reszta mieli się też dowiedzieć o odnalezieniu blondynki. Dyrektor chciał poczekać, aż dziewczyna się obudzi, ale do tej pory się to nie wydarzyło, więc postanowił, że tak powiem puścić farbę. Weasley na pewno będzie wniebowzięty.
Obecnie trwała piąta lekcja, czyli OPCM z Gryfonami. Pan Marshall miał dziwnie zadowoloną minę i było to dla mnie lekko podejrzane. To fajny facet, ale często ma pomysły, które mijają się z prostotą i normalnością. 
- Jak zapewne wszyscy wiedzą nadeszły złowrogie czasy, podczas których każdy z nas powinien czuć się zagrożony. Nie wiadomo, kto jest wrogiem, a kto nie. Dlatego od dzisiaj aż przez następny miesiąc będziemy uczyć się jak wyczarować Patronusa. Ktoś wie co to za zaklęcie? - spytał, a kilka rąk poderwało się w górę - Panna McDonald - wskazał na małą blondynkę siedzącą z Peterem. 
- To najtrudniejsze zaklęcie obronne pozwalające na ochronę przeciwko Dementorom. Przybiera formę srebrzysto-białego obłoku, który przypomina jakieś zwierze. Jakie, to będzie zwierze zależy od czarodzieja - powiedziała. 
- Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Nad tym zaklęciem umieją zapanować jedynie bardzo potężni czarodzieje. Niestety nie każdemu to się udało i jest duża liczba osób, która tego nie potrafi mimo podeszłego wieku. Nie będę dawał ocen za umiejętność wyczarowania Patronusa. To zbyt poważny temat i wiem, że presja działa niezbyt korzystanie na jego wyczarowanie. No dobrze proszę byście wstali - uśmiechnął się. Uczyniliśmy, to a on machnął różdżką, ustawiając ławki i krzesła pod ścianami - Czy ktoś tu obecny umie tę trudną sztukę? - uniósł brew, a mnie wcale nie zdziwiło to iż Huncwoci podnieśli ręce - Ooo. Jestem pod wrażeniem. Może chcieliby panowie zaprezentować klasie swoje umiejętności? - spytał, a chłopcy wyciągnęli różdżki. Skinęli na siebie głowami i w tym samym momencie wypowiedzieli zaklęcie. Po chwili po pomieszczeniu poruszały się cztery srebrzyste stworzenia. Jeleń, pies, szczur i wilk. Osoby obecne na sali były pod wrażeniem. Tak samo, jak nauczyciel. Zabrzmiały oklaski - Dobrze. Po pięć punktów, za każdego z panów dla Gryffindoru. Jeśli chodzi o sam proces wyczarowania Patronusa. Ma trzy elementy. Po pierwsze trzeba przypomnieć sobie swoje najszczęśliwsze wspomnienia. Takie, które sprawia, że robi nam się ciepło na sercu. Po drugie wykonujemy wysoki obrót różdżki i gwałtownie celujemy wypowiadając słowa Expecto Patronum!. Tak jak ja - mężczyzna zrobił, to o czym powiedział, a po chwili z jego różdżki zaczął wydobywać się obłok, który po chwili przybrał formę niedźwiedzia. Zwierzę okrążyło swojego właściciela i zawarczało. Mężczyzna uśmiechnął się - Teraz wasza kolej. Ustawcie się w lekkiej odległości i próbujcie. I bez presji - mrugnął do nas. Zabraliśmy się do pracy. 









Dzień dobry :)
Ponownie niezbyt dużo się dzieje jednak nie miałam pomysłu jak pokierować różnymi wydarzeniami, więc pojawią się one w następnym rozdziale. Przysięgam na swoją miłość do żelków.

Piszcie swoje pomysły na Patronusy naszym bohaterów. Jestem ciekawa czy ktoś myśli tak samo jak ja i jakiś odgadnie ;)
Pozdrawiam i do usłyszenia 






piątek, 30 czerwca 2017

Rozdział 34.

Od razu do niej podbiegliśmy. Dziewczyna miała potargane blond włosy, posiniaczoną twarz i rozcięcia na dłoniach. Ubrana była w legginsy i za dużą koszulę w kratę. Nie miała kurtki ani czapki, a było z pięć stopni. Co ona tu robiła!?
- Trzeba ją zabrać do Skrzydła - wyszeptał i ostrożnie wziął ją na ręce. Truchtem ruszyliśmy w stronę zamku. Nikt z nas nie zauważył, że na trawie leżała bransoletka z białych perełek.
Dziewczyna przez całą drogę nie odzyskała przytomności. Była wiotka jak lalka. Wpadliśmy do budynku, nie przejmując się wycieraniem butów, czy czymś takim. To nie było teraz ważne. 

- Ruby! - otworzyłam drzwi, a blondyn wszedł do środka. Pielęgniarka wyleciała z kantorka i na widok nieprzytomnej dziewczyny niesionej przez Murtona szeroko otworzyła oczy. 
- Kto, to? - podbiegła do łóżka, na którym położyliśmy blondynkę. 
- Nie mamy pojęcia. Byliśmy w Hogsmeade, kiedy ona wyleciała z lasu i zemdlała - wyjaśniłam patrząc, jak kobieta sprawdza jej puls. 
- Ja się nią zajmę, a wy lećcie do dyrektora. To coś podejrzanego - wymamrotała, znikając na chwilę w kantorku. Spojrzeliśmy na blondynkę i biegiem, ruszyliśmy w stronę gabinetu Dumbledore'a. 
Mężczyzna siedział przy swoim biurku i pisał list. Na nasz widok przestał i wstał ze swojego miejsca. Powiedzieliśmy mu, co się wydarzyło, po czym trójką pobiegliśmy do Skrzydła Szpitalnego. 
Ruby siedziała przy dziewczynie i ze skupioną miną zapisywała coś w swoim notesie. 
- Co z nią? - spytał dyrektor. 
- Padła z wyczerpania. Ma dużo siniaków i zadrapań, a na żebrach zauważyłam paskudną ranę. Jakby ktoś potraktował ją parę razy tłuczkiem do mięsa - mruknęła, a mnie zakręciło się w głowie. Jace mnie przytrzymał - Tylko, co robiła w takim stanie w Hogsmeade? - uniosła brew. 
- Nie mam pojęcia Ruby, ale to niepokojące co się tutaj ostatnio wyprawia. Trzeba wezwać Aurorów i to szybko - powiedział i poklepał naszą dwójkę po ramionach. Nagle zastygł i zmarszczył brwi. Przybliżył się do łóżka i pochylił nad blondynką. Jego jasnoniebieskie bystre oczy, się rozszerzyły. 
- Dyrektorze? Co się dzieje? - zaniepokoiłam się. 
- Merlinie ... To niemożliwe ... 
- Albusie? - pielęgniarka wstała z krzesła. 
- To Nina. Nina Lawrence - wyjaśnił, a w mojej głowie zapaliła się lampka. 
- Ta Nina? - wymamrotałam. Skinął głową. Cholera. Przecież ona zaginęła prawie pół roku temu. Nikt nie sądził, że się odnajdzie. A ona żyje. 
- Trzeba powiadomić Fabiana ...
- Na razie nie. Ma coś ważnego na głowie - przerwał mi, posyłając mojej osobie wszystko mówiące spojrzenie. Misja - Ja wezwę Aurorów, a wy tu zostaniecie. Na pewno będą chcieli, żebyście złożyli zeznania i pokazali im, gdzie ją znaleźliście - powiedział i opuścił Skrzydło, wyciągając różdżkę. 
Jasper objął mnie ramieniem, ale o nic nie pytał. I za to kochałam. Ufał mi bezgranicznie, choć nie musiał ... Moment ... Kocham go? Moje serce zaczęło walić jak oszalałe. Zakochałam się. Zakochałam się w Jasperze Murtonie. 
                                                ***
- To był zły pomysł - burknął James, wpatrując się w kawałek pergaminu, będący Mapą Huncwotów. Jego orzechowe oczy obserwowały dormitorium dziewcząt siódmego roku. Znajdowała się tam jedynie Mary Macdonald. 
- Co ty gadasz James? Pokazaliście im, że nie jesteście zarozumiałymi palantami. Chociaż nimi jesteście - zażartował Remus leżący na łóżku. Jego przyjaciele posłali mu groźne spojrzenia. Dwie godziny temu Maxine i Lily udały się na podwójną randkę. No i oczywiście panowie Black i Potter byli tym faktem niepocieszeni. Mimo iż sami powiedzieli Krukonce, że chcą aby była szczęśliwa. I, to niby dziewczyny są skomplikowane. 
- Po prostu ... a jeśli oni im zrobią krzywdę? - wymamrotał okularnik, a Black skinął głową.
- Posłuchajcie mnie uważnie. Mam już powoli dość waszych nastrojowych huśtawek. Raz robicie to, a za chwilę coś innego. Ile wy macie lat? - prychnął Lupin, kładąc sobie poduszkę na głowie - James kochasz Lily. Wiemy, o tym doskonale. Jednak nie przekonasz jej do siebie ciągłym truciem tyłka i zachowywaniem się, jak niedorozwój. Po za tym nie chce być nie miły, ale ... wydaje mi się że twoja szansa przepadła - westchnął, siadając na materacu. Rogacz zacisnął usta w wąską linię i już miał się odezwać jednak jego uwagę przykuło coś na Mapie Huncwotów. 
- Maxine i Jasper wrócili - szepnął, widząc dwie kropki poruszające się po Błoniach. Nagle zmarszczył nos - Ale nie są sami - dodał powoli. Pozostała dwójka wstała ze swoich miejsc i podeszła do łóżka bruneta. Z lekko zdziwionymi minami przypatrywali się trzeciej kropce. A najdziwniejsze było to, że nie była podpisana. 
                                                 ***
- Ciekawe co robią nasze zakochańce - zażartowała Lils, poprawiając swoją czapkę. Po romantycznej kolacji w Melindzie wybrali się do Miodowego Królestwa, a teraz siedzieli na ławce koło fontanny. Deszcz przestał padać, a niebo było przyjemnie granatowe. Chłopak potargał sobie włosy. 
- Powiedziałbym, o czym myślę, ale nie chce wyjść na jakiegoś zboczeńca - parsknął, na co wywróciła oczyma z uśmiechem. To była doskonała decyzja, żeby tutaj przyjść. Nie przepadała zbytnio za randkami, ale ta była bardzo fajna. Mogła lepiej poznać blondyna, który dla wszystkich wydawał się zwykłym pajacem. Jednak prywatnie był całkowicie inny. Dość nieśmiały, zabawny i inteligentny. Całkowicie inny niż Potter, który miał rozbuchane ego i myślał tylko o kawałach. Chociaż może nie powinna go oceniać? W końcu Johnson też okazał się swoim przeciwieństwem. 
- Zapewne gadają o Quidditchu - pociągnęła nosem i wsadziła dłonie do kieszeni płaszcza. 
- Zostajesz na święta w szkole? - spytał. 
- Miałam zostać, ale plany się pozmieniały. Spędzam Boże Narodzenie u Max - wyjaśniła, na co szeroko się uśmiechnął. 
- Jesteście bardzo blisko - stwierdził. 
- Jest dla mnie jak siostra. Zrobiłam parę głupstw, przez które nasza przyjaźń ucierpiała, ale na szczęście mi wybaczyła - wzruszyła ramionami. Nadal nie może się pogodzić z tym, jak potraktowała szatynkę. Była młoda, ale to nie usprawiedliwia tego, jak się zachowała. 
Uwierzyła chłopakowi, którego znała parę chwil, a nie swojej przyjaciółce, z którą przyjaźniła się niemal od urodzenia. Na szczęście szydło wyszło z worka i okazało się, jakim jest człowiekiem. 
Ślizgon z krwi i kości. Ambitny, ale w złym tego słowa znaczeniu. Mogła się założyć o wszystko, że po szkole zostanie Śmierciożercą. Tak jak jego koledzy z domu Salazara. Wstyd jej było, że miała coś wspólnego z tą osobą.  
- Daj spokój Lils. Nie możesz wciąż się obwiniać. Severus był twoim przyjacielem i stracił twoje zaufanie. To jego wina, a nie twoja - objął ją ramieniem. Niepewnie się uśmiechnęła. 
Dwadzieścia minut później szli już w stronę szkoły rozmawiając o przyjęciu u Slughorna. 
Dziewczyna miała już wejść do szkoły, kiedy poczuła dotyk blondyna na swoim nadgarstku. Patrzył na nią roziskrzonymi oczyma. 
- Coś się stało? - spytała. Przełknął ślinę. 
- Lubię cię Lily. Na prawdę. I wiem, że nie jesteśmy parą, ale po prostu ... nie mogę dłużej - szepnął i chwycił w ręce jej twarz. Rozszerzyła oczy. Przez jej ciało przeszły dreszcze podekscytowania. Powietrze wokół nich zgęstniało i się zelektryzowało. Ich oczy się spotkały. Jej szmaragdowe i jego jasnoniebieskie jak lód. Uśmiechnął się i musnął kciukami jej policzki, które były uroczo zarumienione. Nie wiedziała co zrobić z rękoma, więc złapała nimi za kurtkę Puchona. Przekrzywił głowę, po czym zaczął się pochylać. Oboje ciężko oddychali i czekali na to, co nieuniknione. Oblizał swoje wargi i połączył je z tymi należącymi do Gryfonki. Mruknęła i przymknęła oczy. Ich usta poruszały się we wspólnym rytmie jakby przyciągane magnesem. Między ich ciałami nie było prawie wcale wolnej przestrzeni. 
Nie mieli pojęcia, po jakim czasie się odsunęli, ale czuli się, jakby minęła wieczność. Chłopak oparł swoje czoło o jej i leniwie się uśmiechnął.
- Lepiej chodźmy, bo Mary pomyśli, że mnie tam zamordowałeś - zażartowała. Zaśmiał się i wyprostował, targając sobie włosy. 
- Chodźmy - złapał ją za rękę. W kompletnej ciszy dotarli do obrazu Grubej Damy. Kobieta na ich widok szeroko się uśmiechnęła i nie chcąc im przeszkadzać, schowała twarz za wachlarzem. 
- Dzięki za super randkę - powiedziała. 
- Ja również - musnął jej usta - Do zobaczenia i kolorowych snów - pogłaskał ją po policzku. Uśmiechnęła się i zniknęła w Pokoju Wspólnym. Gruba Dama mrugnęła do niego i zniknęła z obrazu zapewne, żeby poplotkować z Violet.
- Kobiety - westchnął, po czym dumny jak paw i szczęśliwy, jak cholera udał się w stronę podziemi. 
                                             ***
- Gdzie wy wczoraj zniknęliście? - zapytała rudowłosa, kiedy dosiadłam się do niej przy stole. Było już sporo po godzinie 8.00 i na Wielkiej Sali panował lekki tłok, mimo że dużo osób przysypiało nad swoimi talerzami. Lils wyglądała na pełną energii i całkowicie wyspaną. 
- To skomplikowane i chyba nie powinnam o tym opowiadać przy wszystkich - szepnęłam, sięgając po wazę z owsianką. Nastała cisza. Uniosłam wzrok i zobaczyłam zszokowaną minę dziewczyny. 
- O żesz ... wy ... - wykrzywiła śmiesznie twarz, a ja zrozumiałam, o co jej chodzi. 
- Co!? Nie - pisnęłam, czując jak moje policzki, robią się czerwone z zawstydzenia. Merlinie drogi i wszyscy święci. Sprawcie, żebym o tym zapomniała! Dziewczyna też wyglądała na zawstydzoną i zszokowana tym co powiedziała. 
- Zmieńmy temat! - chrząknęła. 
- Byliśmy niedaleko Wrzeszczącej Chaty, kiedy z lasu wyszła dziewczyna. Wyczerpana i w podartych ciuchach. Ruby się nią zajęła. Dyrektor wezwał Aurorów, a ci całą noc przeszukiwali wioskę, ale podobno nic nie znaleźli - wytłumaczyłam jej szeptem. Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo naprzeciwko nas zasiedli Huncwoci zajęci rozmową. Nie zwracali na nas uwagi wciągnięci w to, o czym rozmawiali. Dopiero kiedy kaszlnęłam zwrócili swoje oczy na naszą dwójkę. 
- O ... hej dziewczyny - Peter się uśmiechnął. 
- Fajnie, że nas zauważyliście - parsknęłam, podając rudowłosej kiełbaski. Zmarszczyli czoła do końca nie wiedząc o czym mówię - Jesteście tutaj od pięciu minut, a dopiero mój kaszel zwrócił na nas waszą uwagę - uśmiechnęłam się sarkastycznie. Chłopaki zamrugali, po czym potargali sobie włosy. Wszyscy na raz. Przez te sześć lat przyjaźni nabrali nawyki pozostałej trójki. Tak jak ja nabyłam po Evans chęć spania w skarpetkach. 
- Przepraszamy dziewczyny. Po prostu ...
- Zastanawialiśmy się po prostu jak wam poszły randki - Peterowi przerwał Potter. Nastała cisza. Zmarszczyłam brwi, doszukując się kolejnego powodu do kłótni na ich twarzach, ale niczego takiego nie znalazłam. 
- Moja była .... pełna zaskoczeń - chrząknęłam, przez co na twarzach całej czwórki pojawiło się roztargnienie - A twoja Lils? - uśmiechnęłam się. 
- Fajnie. Dużo rozmawialiśmy - wzruszyła ramionami, po czym zanurzyła kiełbaskę w musztardzie i ugryzła spory kawałek. Mimo że James się uśmiechał, widziałam w jego orzechowych oczach lekki ból. Było mi go szkoda. To na serio wspaniały chłopak, który po prostu źle ulokował swoje uczucia. Mam nadzieję, że w końcu jego serce się nad nim zlituje i znajdzie mu dziewczynę, która odwzajemni jego miłość. Jest dla mnie jak brat i chce dla niego jak najlepiej. 
Po pewnym czasie dołączyły do nas dziewczyny i spędziliśmy resztę śniadania na rozmowie o świętach. Potem nadszedł czas na zajęcia, które mieli wszyscy poza mną i Blackiem. Oboje mamy okienko, więc postanowiliśmy ciepło się ubrać i pójść na długi spacer. Dawno nie spędzaliśmy czasu tylko we dwoje i trochę, za tym tęskniłam. 
- Niewiarygodne, że za siedem miesięcy już nas tutaj nie będzie - westchnął, kiedy szliśmy wzdłuż Błoni. Spojrzałam na niego. Jego czarne oczy były podkrążone, jakby nie spał od paru dni. Lekki zarost pokrywał jego kształtną szczękę, a włosy zaczynały odstawać we wszystkie strony. Odkąd pamiętam chłopak miał długie włosy. Nawet kiedy go poznałam miał je związane w kucyk. Dopiero w te wakacje obciął je na krótko.
- Dopiero co tutaj przyjechaliśmy - zgodziłam się, z nim patrząc w dal. Wierzba Bijąca wyglądała nadzwyczaj spokojnie, ale wiedziałam, że potrafi być niebezpieczna. Została zasadzona sześć lat temu po to by strzec wejścia do tunelu prowadzącego do Wrzeszczącej Chaty. Do Wrzeszczącej Chaty, w której Remus co miesiąc przeżywał prawdziwe piekło. Dałabym wszystko, żeby móc mu wtedy pomóc, a nie siedzieć bezczynnie i się cholernie bać. 


- Nie martw się Winnie. Wiesz, że robimy wszystko, żeby ani jemu, ani nikomu jednemu nie stała się krzywda - powiedział, kiedy zobaczył, na co patrzę. 
- Wiem. Po prostu też chciałabym ... 
- Remus by ci na to nie pozwolił - przerwał mi, zatrzymując się przed jeziorem. Toń wody była ciemnogranatowa i mroczna. Aż strach pomyśleć co się pod nią kryło. Każdy wiedział, że mieszka tam kałamarnica oraz trytony. Jednak na pewno jezioro miało swoje tajemnice. Jak każdy. 
- Zmieńmy temat. Pamiętasz, jak w czwartej klasie kąpaliście się w jeziorze, a ja i Emma zabrałyśmy wam ubrania? - parsknęłam, biorąc do ręki kamyk. 
- Nawet mi nie przypominaj. Takiego wstydu nie czułem nigdy. Musieliśmy paradować nago po zamku - zaśmiał się, a ja razem z nim. 
- To był rewanż za ślimaki w naszej zupie mlecznej. O mało się nie porzygałam! - stuknęłam go w ramię. Uśmiechnął się zawadiacko.
- Jesteś z nim szczęśliwa? - spytał. Oderwałam wzrok od jeziora i skierowałam go na Gryfona. Patrzył na swoje buty ze zmarszczonymi brwiami. 
- Jestem - powiedziałam i położyłam głowę na jego ramieniu. Pachniał papierosami, miętą i czekoladą. Na kimś innym byłoby to coś ohydnego. Do Blacka pasowało i tworzyło jego tożsamość. 
- W takim razie ja też jestem - cmoknął moje czoło i objął mnie ramieniem. W końcu wszystko było na swoim miejscu. Miałam jedynie wrażenie, że nie potrwa to długo. Obym się myliła. 






I jestem ponownie 
Egzaminy na szczęście mam z głowy i teraz tylko czekać na wyniki. Teraz przyłożę się i rozdziały będą częściej. A przynajmniej mam taką nadzieję. 
Mam też nadzieję, że jesteście zadowoleni z przebiegu historii. Piszcie co byście chcieli przeczytać i na co się nie możecie doczekać.
W tym rozdziale było sporo Jaxa ( Jasper i Max ) oraz Linny ( Finn i Lily ). Ciekawe czy są tutaj jacyś przeciwnicy :D 

Pozdrawiam, życzę udanych wakacji i do usłyszenia 




wtorek, 13 czerwca 2017

Rozdział 33 cz 2.

- Idzie nasza zguba - Lily uśmiechnęła się i zrobiła mi miejsce między sobą, a jakimś blondynem. 
- Gdzieżeś była? - spytała blondynka, kiedy sięgałam po dzban z herbatą. 
- W bibliotece. Pomagałam pani Forbes z kartami. Strasznie tego dużo - nie skłamałam. Po prostu nie dopowiedziałam reszty. Na serio było mi z tym źle. Nie rozumiałam, dlaczego dyrektor nie chce powiedzieć o Zakonie większej ilości osób. Przecież nie muszą od razu do niego dołączać. Po, za tym wciąż nie rozumiałam jednego. Dlaczego Dumbledore przyjął, mnie skoro chciał ,żeby każdy członek Zakonu najpierw szkołę? Tylko przez gorącą prośbę Jasona? Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Chciałabym, żeby przyjaciele o tym wiedzieli. Wtedy nie czułabym się tak podle.
- To ... w co się ubieracie? - Emma szczerząc zęby, patrzyła na mnie i Evans. Zmarszczyłam czoło. Rudowłosa wyglądała na zdezorientowaną. 
- Czy ja coś przegapiłam? - uniosłam brew. Westchnęła i walnęła się dłonią w twarz. 
- Macie dzisiaj randkę z dwoma przystojnymi blondynami. Na serio wyleciało wam to z głowy? Minęły trzy godziny - parsknęła, nabijając na widelec kawałek gotowanej marchewki. O żesz. No tak. Spojrzałam na Lils, która zawstydzona schowała twarz w dłoniach. 
- Jesteśmy podłe - pisnęła, a jej wzrok od razu skierował się w stronę stołu Puchonów. Finn zajadał stek i rozmawiał z ich Szukającą, Jessie Puckert gestykulując rękoma. 
- Ale, to ma być podwójna randka? - spytała Geo poprawiając swoją opaskę. 
- Nie mam pojęcia. Powiedzieli, że mamy się spotkać o 16.00 przy Wielkiej Sali - Lils wzruszyła ramionami. Uśmiechnęły się. Nasze uśmiechy zgasły, widząc, jak w stronę stołu podążają Huncwoci. Szli, śmiejąc się z czegoś głośno jednak kiedy zobaczyli naszą piątkę przestali. Wyczuwało się napiętą atmosferę na kilometr. Black z Jamesem nie wyglądali jakby chcieli zrobić pierwszy ruch, dlatego to ja postanowiłam być dojrzalsza. Podniosłam się. 
- Możemy pogadać? - szepnęłam. Nie chciałam tego robić na Wielkiej Sali. Już zbytnio się zawstydziłam podczas mojej ,,kłótni'' z Łapą podczas meczu. Bruneci spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Cała nasza trójka ruszyła w stronę wyjścia odprowadzana zaciekawionymi spojrzeniami. Po chwili zatrzymaliśmy się na dziedzińcu. Obecnie nie padało, więc niebo wyglądało dość przyjemnie jak na połowę grudnia. Chrząknęłam, stając przed nimi z rękoma w kieszeniach mundurka. 
- Maxine ... - zaczął Łapa. 
- Nie, to ja mówię a wy słuchacie - przerwałam mu z miną nieznoszącą sprzeciwu. Od strony lasu zerwał się wiatr, a w powietrzu wyczuwało się nadchodzącą ulewę - Wiem, że cała nasza trójka ma ciężki charakter. Kłócimy się częściej, niż ustawa przewiduje. I często są to po prostu głupoty. Razem z Remusem i Peterem jesteście dla mnie jak rodzina. Nie zniosłabym tego, jeśli coś by się wam stało. Wiem, że macie to samo ze mną. Jednak jestem dorosła i wiem co jest, dla mnie dobre. Wiem, że Ślizgoni są źli i każdy ma z nimi na pieńku. Wiem, że to przez nich o mało nie skończyłam z Quidditchem. Jednak Jasper jest inny. Dostał się do Slytherinu, ale ma dobre serce. Sami o tym wiecie, po prostu boicie się to przyznać, bo nienawidzicie Ślizgonów. Lubię go, a jeśli jesteście moimi przyjaciółmi i chcecie, żebym była szczęśliwa, to zaakceptujcie go. Bo jeśli nie, to ... po prostu dłużej tego nie zniosę. Macie przede mną tajemnice, ale jeśli ja mam jakąś to od razu się, obrażacie i macie mnie za wyrodną osobę. Jesteście hipokrytami ... - szepnęłam, widząc rodzący się ból i wstyd na ich twarzach - ... ale mimo wszystko was kocham i nie chce się z wami kłócić - z moich oczu poleciały łzy. Podeszłam do nich i przytuliłam obu. Objęli mnie. Moja głowa znajdowała się na ramieniu Rogacza, a ręce miałam pod ich pachami. Znajdowałam się jakby między nimi. 
- Przepraszamy Winnie* - szepnął w moje włosy Syriusz. Przełknęłam ślinę. Tak dawno nie słyszałam, żeby tak mnie, nazwał. 
- Jesteśmy cholernymi palantami. Kochamy cię mała. I postaramy się polubić Murtona. Obiecujemy. Jeśli cię uszczęśliwia, to nie mamy prawa się wtrącać - dodał Potter, całując mnie w czoło. Uśmiechnęłam się rozczulona. 
Kilka minut później wracaliśmy do Wielkiej Sali, idąc pod rękę i śmiejąc się z naszych badziewnych akcji na meczu. Mieliśmy właśnie wejść do środka, kiedy zobaczyliśmy Jaspera wychodzącego z niej. Zatrzymaliśmy się i nastąpiła dość krępująca cisza. Pierwszy krok o dziwo wykonał Black. 
- Maxine jest dla nas jak siostra. Dlatego chcemy wiedzieć, co do niej czujesz - mruknął, przybierając pozę opiekuńczego starszego brata. Blondyn zamrugał i spojrzał na mnie, a ja ledwo panowałam nad uśmiechem. To było takie urocze. 
- Bardzo ją lubię - szepnął, a moje serce drgnęło. Huncwoci spojrzeli na siebie. 
- Mamy nadzieję, bo jeśli coś jej zrobisz to będziesz miał do czynienia z nami - mrugnął do niego Jim. 
- Jasne - chrząknął. Widać, że jest w szoku. Panowie podali mu ręce, po czym cmoknęli mnie w policzek i zniknęli w WS. Nastała cisza, podczas której podeszłam do chłopaka i złożyłam szybki pocałunek na jego różowych wargach - Co się właśnie wydarzyło? - wymamrotał, biorąc mnie za rękę. Wyszczerzyłam zęby. 
- Przemówiłam im trochę do rozumu. Powiedziałam, że bardzo, bardzo cię lubię i albo to zaakceptują, albo mogą spadać - wyjaśniłam, a jego twarz pojaśniała. Przytuliłam się do niego. 
- Idziesz coś zjeść? - spytał. 
- Nie jestem głodna. A co? - uniosłam brew. 
- Nic. Chodźmy pod klasę - pociągnął mnie w stronę lochów. Byłam cholernie szczęśliwa. 
                                           ***
- Ulala - Lily gwizdnęła na mój widok, przez co chrząknęłam. Obie zjawiłyśmy się przed Wielką Salą trochę wcześniej, żeby panowie nie musieli na nas czekać. Dziewczyna miała na sobie czarne rajstopy, tego samego koloru baleriny oraz kremową sukienkę na krótki rękaw ze skórzanym paskiem pod biustem. Jej rude włosy opadały na ramiona. Natomiast ja zdecydowałam się na czarną koronkową spódnicę przed kolana, kremową koszulę w kwiaty i ukochane trampki. Włosy zebrałam w kitkę - Jasper padnie - dodała. 
- I nie tylko on - zauważyłam, na co się zarumieniła. Parę minut później usłyszałyśmy kroki na posadzce. Zza rogu korytarza prowadzącego do lochów wyszli dwaj blondyni. Na nasz widok zatrzymali się. Nastała cisza. Obaj przejechali po nas wzrokiem. po czym spojrzeli na siebie i uśmiechnęli się uroczo. 
- Ale mamy szczęście. Takie piękne dziewczyny napotkaliśmy na swojej drodze - zażartował Johnson, biorąc dłoń rudowłosej i składając na niej lekki pocałunek. Uśmiechnęła się do niego. 
- Cześć - Murton stanął koło mnie. 
- Cześć - przygryzłam wnętrze policzka. 
- Ślicznie wyglądasz - szepnął mi do ucha i cmoknął mój policzek. On też wyglądał bardzo dobrze. Do twarzy mu w koszulach jak mało komu. 
- To, gdzie nas zabieracie? - spytała Evans, idąc pod rękę z Puchonem. Też byłam ciekawa. 
- Musieliśmy spędzić trzydzieści minut na błaganiu dyrektora, Slughorna i Sprout, ale się udało. Pozwolili nam wybrać się do Hogsmeade w tygodniu. Jest tylko jeden minus. Nie będziemy mogli iść tam w przyszły weekend - mruknął Finn, czekając zapewne na nasz wybuch złości, ale się go nie doczekał - Nie jesteście złe? - zdziwił się. 
- Dlaczego miałybyśmy być? Teraz kiedy jesteśmy na ostatnim roku i możemy chodzić tam co tydzień? Poza tym w sobotę i tak jest spotkanie bożonarodzeniowe w Klubie Ślimaka - podrapałam się po nosie. Panowie przywołali zaklęciem nasze kurtki i czapki, po czym całą czwórką wyszliśmy na zewnątrz. Szczerze? Trochę się denerwowałam. Nie samą randką, ale jej przebiegiem. Teraz w Hogsmeade nie jest bezpiecznie. Wypadek Carmen tylko to potwierdził. Oby nic się nie stało.  
                                          ***
- Co zrobiliście!?!?! - po pomieszczeniu rozniósł się potężny ryk. Należał on do postawnego faceta w średnim wieku ubranego w czarny skórzany płaszcz. Jego głowa była łysa i poprzecinana bliznami. Szare oczy płonęły wściekłością. Pozostałe trzy osoby przebywające w owym pomieszczeniu cofnęły się odruchowo. 
- My ... ona wymknęła się, kiedy wyszliśmy zapalić. Nie mamy pojęcia, jak - wymamrotał czarnoskóry nastolatek. Pozostała dwójka skinęła głowami, a mężczyzna warknął i przejechał ręką po twarzy. 
- Ona jest czarownicą wy niedouczone gamonie! Nie potrzebuje różdżki, żeby czarować! - wydarł się ponownie kopiąc, w krzesło, które potoczyło się po drewnianej podłodze. Nastała cisza przerywana jedynie ciężkim oddechem szarookiego. 
- Mamy przechlapane, prawda? - mruknęła jedyna dziewczyna w towarzystwie. Miała potargane blond włosy, których chyba dawno nie myła, duże przestraszona niebieskie oczy oraz piegowaty nos. 
- Módlcie się, żeby coś ją zabiło. Albo porwało. Bo jeśli w stanie nienaruszonym wróci do domu i do Zakonu, to możemy zapomnieć o dobrym zakończeniu naszego planu. A teraz lećcie jej szukać! Nie mogła uciec za daleko! - posadził tyłek na podniszczonym fotelu i odpalił papierosa. Jego towarzysze nie chcąc, jeszcze bardziej go zdenerwować szybko opuścili budynek. 
                                         ***
Kiedy Maxine i Jasper udali się w swoją stronę Lily i Finn weszli do kawiarni ,,Melinda''. Gawin i Gaya stojący za ladą szeroko się do niej uśmiechnęli, przez co wlepiła wzrok w baleriny i się zarumieniła. 
- Jak chcesz, możemy iść gdzie indziej ... - szepnął, odbierając od niej płaszcz i szalik. 
- Nie. Lubię, to miejsce. Po prostu znam Gawina i Gayę, więc trochę się krępuję - wyjaśniła z uśmiechem. Chyba odetchnął, bo wziął ją pod rękę i zaprowadził do stolika pod ścianą. 
- To co byś zjadła? - spytał, odsuwając jej krzesło. Usiadła i chwyciła menu, a on zajął miejsce naprzeciwko niej również chwytając kartę dań. Po krótkim czasie zdecydowała się na zieloną herbatę z kandyzowanymi malinami oraz torcik bezowy z kremem śmietankowym i sosem wiśniowym. On wybrał kawę z syropem orzechowym oraz ciasto czekoladowe z wilgotnym środkiem. 
- Co słychać u twojej mamy? - uniósł brew. Zamrugała, ale po chwili uśmiechnęła się. 
- W porządku. Nadal tęskni za tatą, ale z każdym dniem jest coraz lepiej. A przynajmniej tak mówi. Teraz ma inne zmartwienia. Petunia chce się wyprowadzić z domu i nie będzie jej na święta, a ja jestem narażona na Sam-Wiesz-Kogo i jego popleczników - westchnęła, drapiąc się po pieprzyku na swojej prawej dłoni. Skinął głową - A co u twoich rodziców? Jace ostatnio wspominał, że twój tata został komendantem - przekrzywiła głowę. Johnson jest czarodziejem półkrwi. Jego mama pracuje w Ministerstwie Magii, a ojciec jest mugolskim policjantem. 
- Tak. Awansowali go - uśmiechnął się - Był w lekkim szoku, bo myślał, że jest za młody - dodał. 
- A co u Fel? - oparła głowę na dłoni. Nie poznała jego młodszej siostry, bo dziewczynka dopiero za dwa lata zacznie naukę w Hogwarcie, ale chłopak tyle jej o niej opowiadał, że czuła jakby się znały. 
- A w porządku. Narzeka, że dawno mnie nie widziała i chce już święta - parsknął - No i bardzo chce cię poznać - chrząknął, lekko się rumieniąc. Wyprostowała się, marszcząc piegowaty nos. 
- Opowiadałeś jej o mnie? - szepnęła.
- No ... tak. Zawsze mówię jej i rodzicom o osobach, które są dla mnie ważne - wymamrotał, wzruszając ramionami. Uśmiech ozdobił jej twarz, ale nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo podeszła do nich Gaya z ich zamówieniami. Mrugnęła do rudowłosej i wróciła za ladę. Uśmiechnęli się do siebie i zaczęli jeść, od czasu do czasu wtrącając jakąś uwagę. 
                                             ***
- Uwielbiam nocne spacery - westchnęłam, wtulając się w jego bok. Objął mnie ramieniem. Po godzinie spędzonej w Trzech Miotłach ( oboje nie lubimy tych wszystkich romantycznych pierdół, jak kolacja ze świecami i tym podobne ) udaliśmy się na długi spacer uliczkami Hogsmeade. 
- Myślisz, że Lils i Finn dobrze się bawią? - spytał, pomagając mi przejść przez obalone drzewo. 
- Na pewno. Pasują do siebie - uśmiechnęłam się, biorąc go za rękę. Parę metrów dalej doszliśmy do płotu, który odgradzał nas od Wrzeszczącej Chaty będącej kilkanaście metrów dalej. Dostałam gęsiej skórki. W piątek jest pełnia. Remi znowu będzie musiał przechodzić przez piekło. Łzy zebrały mi się w oczach. Czułam się bezradna. 
- Max? - chrząknął. Spojrzałam na niego. 
- Tak? - uniosłam brew, widząc że jest zestresowany i zdenerwowany. Westchnął. 
- Chciałbym ci coś powiedzieć. Wiem, że znamy się od paru lat, ale nasz kontakt polepszył się dopiero kilka miesięcy temu. Jednak ja ... - nie dokończył, bo usłyszeliśmy czyjeś kroki i szelest gałęzi. 


Blondyn od razu zakrył mnie swoim ciałem i wyciągnął różdżkę. Nasze serca waliły jak oszalałe. Jasper miał już wypowiedzieć zaklęcie, kiedy zza drzew wyszła dziewczyna. Opadła na kolana i uniosła głowę, rozglądając się przerażona. 
- Pomocy - wycharczała w naszą stronę i zemdlała. 




* Winnie, czyli ksywka Maxine pochodząca od jej nazwiska Winslow. Syriusz i James mówili tak na nią na początku ich znajomości. Przestali po sławnym incydencie po Sumach




Hejka :)
Myślałam, że nie będzie mnie o wiele dłużej. Jednak starałam się każdego dnia napisać parę zdań i w końcu udało mi się stworzyć drugą część 33 rozdziału. 

Nie mam pojęcia kiedy pojawi się następny, bo za tydzień mam egzaminy końcowe w szkole więc muszę się skupić na nauce.
W tym poście nie działo się nic emocjonującego, ale takie rozdziały też są potrzebne.
Mam nadzieję że tym razem poszło mi lepiej i nie zrobiłam żadnych dupnych błędów

Pozdrawiam 


czwartek, 18 maja 2017

INFORMACJA

Zawieszam historię na czas nieokreślony. Nie wiem na ile dokładnie, ale potrzebuje czasu żeby na nowo przekonać się do tej historii i co nie co pozmieniać.
Robię błędy o których nie wiedziałam i chce nad nimi popracować.
Mam nadzieję, że mi się uda.
Nie jest was dużo, ale dziękuję za obecność i pchanie mnie do działania. Chce skończyć tą historię, ale potrzebuję czasu żeby móc ją poprawić.
Pozdrawiam i do usłyszenia :) 


Rozdział 33 cz 1.

James i Syriusz zmrużonymi oczyma wpatrywali się w blondynów rozmawiających z ich przyjaciółkami siedzącymi przy stole Krukonów.
- Znowu coś wam nie pasuje? - westchnął cierpiętniczo Lupin, polewając ziemniaki sosem.
- Wyglądają na szczęśliwe — szepnął okularnik, przygryzając wnętrze policzka.
- To chyba dobrze, co nie? Jesteśmy ich przyjaciółmi i powinniśmy chcieć, żeby były szczęśliwe - rzucił, podając siedzącej koło niego dziewczynce dzban z sokiem dyniowym.
- Ale, dlaczego z nimi? - burknął Potter, obserwując zarumienione policzki rudowłosej. Wyglądała uroczo i seksownie, ale chciał, żeby to dzięki niemu się rumieniła. A nie przez Johnsona.
- James naprawdę nie chce się z tobą kłócić, ale to się robi męczące. Wiem, że jesteś w niej zakochany, ale to nie upoważnia cię do robienia z siebie ofiary losu. Nie można nikogo zmusić do miłości — szatyn potarł dłonią oczy. Czuł się strasznie. Coraz bardziej bolała go głowa i nie mógł spać. Normalnie by się denerwował, ale przechodził przez to, co miesiąc i powoli się przyzwyczajał. Jeśli można się było przyzwyczaić do bycia potworem.
- Nie chce jej do tego zmusić. Po prostu chce, żeby zmieniła o mnie zdanie - jęknął kładąc głowę na stole. Miłość jest do chrzanu. 
Black nie brał udziału w konwersacji. Z nieodgadnioną miną wpatrywał się w stół Krukonów. Od pewnego czasu działo się z nim coś dziwnego. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że gapi się na Maxine. A jeśli się nie gapi to o niej myśli. Zaczynało go to przerażać. Nie miał pojęcia co to oznacza i nie chciał się dowiedzieć. Zawsze uważany był za casanovę, ale on siebie tak nie postrzegał. Nie wykorzystywał dziewczyn. Nie lubił zdobywać. Wiedział, że może się podobać. Nie lubił fałszywej skromności i miał pojęcie o swojej atrakcyjności. Jednak nie wykorzystywał tego zbyt mocno. Nie latał za dziewczynami próbując zaciągnąć je do łóżka. Ta, która miałaby mu wpaść w oko musiała być wyjątkowa. W swoim krótkim osiemnastoletnim życiu był tylko w dwóch związkach i w żadnym nie był z miłości. Lubił je i to bardzo, ale nie kochał ich jak one jego. Zawsze myślał, że prawdziwy związek stworzony z miłości nie jest dla niego. W końcu wychował się w rodzinie, która z ciepłem nie miała nic wspólnego. Nigdy nie usłyszał od rodziców, że go kochają. Oni tylko wymagali. Rodzinne ciepło poczuł dopiero po ucieczce i zamieszkaniu u Potterów. Charlus i Dorea pokazali mu jak powinna wyglądać rodzina. I będzie im za to wdzięczny do końca życia.
- A ty co taki zamyślony? - jego myśli zakłócił lekko uśmiechający się Lunatyk. Chrząknął.
- O niczym konkretnym-sięgnął po sok dyniowy stojący niedaleko-Remi ma rację James. Musimy się pogodzić z tym, że Max i Lily są dorosłe i mogą robić co chcą. A jeśli chcesz zdobyć serce rudowłosego demona musisz przestać zachowywać się jak niedorozwój-zażartował, na co orzechowooki pokazał mu środkowy palec.
- Zobaczymy jak to ty się zakochasz-prychnął i wgryzł się w parówkę-Wtedy ja będę się śmiał jak idiota - dodał celując w niego widelcem.
- Jak się zakocham sam się będę z siebie śmiał. Mogę ci to obiecać przyjacielu-brunet potargał sobie włosy i zabrał się za jedzenie tosta.
                                         ***
- Wiem, że najchętniej byście teraz spali albo robili inne ciekawsze rzeczy, ale każdy z nas ma swoją rolę do wykonania i dlatego też zrobimy sobie dziś małą kartkóweczkę-profesor Flitwick przeszedł między ławkami rozdając pergamin.
- Super-wymamrotała siedząca koło mnie Emma, podnosząc głowę z blatu ławki.
- Pergaminy zostały zaczarowane, więc nie ma mowy o ściąganiu-uśmiechnął się i klasnął w ręce. Usłyszałam kilka jęków niezadowolenia-Osoby z nazwiskami od A do M to jedna grupa, a od N do Z druga. Gotowi? To piszemy-wrócił na swoje miejsce. Mojej grupie trafiły się dość proste. Napisać genezę zaklęć niewybaczalnych, opisać zaklęcia densaugeo i levicorpus oraz wypisać kilka przeciw zaklęć wybranych przez siebie. Ze skupioną miną pochyliłam się nad pergaminem i zaczęłam pisać. Siedząca koło mnie blondynka była w drugiej grupie i miała minę jakby chciała się rozpłakać. A mówiła nam Lily, żebyśmy się przyłożyły, bo Flitwick może pytać. Chyba zacznę jej słuchać. Najwyższy czas po tylu latach.
- Jak się pisze wychędożyć? - usłyszałam z tyłu i z trudem powstrzymałam parsknięcie. Nie chciałam wiedzieć, o czym pisze ta osoba.
Po dwudziestu pięciu minutach profesor zarządził koniec pisania i po pstryknięciu jego palców kartki zniknęły sprzed naszych twarzy. Resztę lekcji mieliśmy wolną, a on je sprawdzał. Drugą godzinę zaczął od wyczytania ocen. Syriusz i James dostali Powyżej Oczekiwań. Remus Wybitny, a Pete Zadowalający. Lily również Wybitny. Mary i Geo oraz ja Zadowalający (nadal nie mam pojęcia jakim cudem-bez fałszywej skromności). Natomiast blondynka nie popisała się i otrzymała Nędzny.
- Na prawdę panno Hunter. Kolejny Nędzny? Musi się pani przyłożyć, jeśli chce pani zdać egzaminy. A zostało do nich tylko pół roku-zacmokał, a Em się zarumieniła. Poklepałam ją po ramieniu.
- Matka mnie zabije. Obiecałam jej, że się przyłożę do tych cholernych zaklęć-burknęła, kiedy po dzwonie szłyśmy korytarzem.
- Mi to pasuje-wzruszyłam ramionami, a dziewczyny spojrzały na mnie z szokiem wypisanym na twarzach-W końcu nie jestem najgorsza w tym przedmiocie-wyszczerzyłam zęby, na co Lily przywaliła sobie ręką w twarz, a Em spojrzała na mnie jak na zdrajcę-Przecież żartuje słońce-objęłam ją ramieniem.
- A wy co robicie w święta? - Geo spojrzała na Gryfonki przerywając temat ocen. Zatrzymałyśmy się przed klasą od Starożytnych Run.
- Ja zostaje. Mama i Ed jadą na rocznicową podróż do Tajlandii i ich nie będzie, a jakoś nie mam ochoty na siedzenie u ciotki Polly-powiedziała Macdonald, wyciągając z torby paczkę rodzynek. Biologiczni rodzice dziewczyny rozwiedli się, kiedy miała dziesięć lat. Jej mama dwa lata później poznała pana Edwina i wzięli ze sobą ślub. Ojciec Gryfonki po rozwodzie wyprowadził się do Kanady i dziewczyna widzi go raz w roku w wakacje.
- Ja jadę do domu. Nie chce zostawić mamy samej skoro Petunia postanowiła spędzać święta u rodziny Vernona-Evans poczęstowała się rodzynkami blondynki. Moja ręka drapiąca nosa zatrzymała się nagle, gdy w mojej głowie zapaliła się lampka. Jesteś genialna Maxine Winslow.
- A może przyjechałybyście do nas? Mama na pewno się ucieszy, a wy nie będziecie same. No i w grupie raźniej-zaproponowałam. Nastała cisza. Dziewczyny patrzyły na rudowłosą, która z nieodgadnioną miną mrużyła oczy i zapewne analizowała to w swojej głowie.
- Max ma rację. Powinnyście do nich przyjechać. Pani Helen robi najlepsze ciasto migdałowe na świecie, a śpiewający kolędy Jason to coś fenomenalnego-do przekonywania dołączyła Hunter. A no tak. Ona, jej mama i siostry trzy lata temu spędzały u nas święta. Była wtedy masa śmiechu. Zwłaszcza kiedy Jay wypił zbyt dużo wina i wydawało mu się, że Lucy to anielica.
- Na pewno nie będziemy przeszkadzać? - wymamrotała szmaragdowooka. Prychnęłam.- Daj spokój. Mama cię uwielbia. Chłopaki i Aly również. Na pewno się zgodzą-puknęłam ją w nos.
- Dobrze napiszę do mamy-obiecała i przytuliła mnie-Ale była ze mnie idiotka. Jak mogłam przez tyle lat uważać cię za śmiecia? - szepnęła, a ja od razu poczułam łzy w oczach.


- Daj spokój Lils już sobie to wyjaśniłyśmy. To Snape ci namieszał w głowie-szepnęłam również ją obejmując-To wszystko jego wina. Nigdy nie miał przyjaciół i chciał cię mieć na własność-dodałam.
- Chwała Merlinowi, bo zmądrzałaś-Emma wyrzuciła ręce w górę, na co wszystkie się roześmiałyśmy. Chwilę później wraz z Lily oddaliłam się, bo nadeszła pani profesor. Ona poszła na Numerologię, a ja postanowiłam zrobić coś z tajemniczym Boo i jego koleżanką.
Moje serce mówiło, że na pewno są to Ślizgoni jednak rozum kazał mi myśleć szerzej. Nigdy nie można być pewnym czegoś na sto procent. Zawsze możliwe jest jakieś odstępstwo od reguły.
Musiałam wymyślić sposób, w jaki odkryje winowajców. Nie znam, każdej osoby w tej szkole. Nigdy o uszy nie obiło mi się to imię lub przezwisko. Chyba że jest to skrót od imienia. Ale i tak nic mi się nie kojarzyło.
Nagle coś wpadło mi do głowy. Biblioteka. Tam, każdy z uczniów ma swoją kartę wypożyczeń. Jeśli uda mi się przekonać panią Forbes to może będę miała do nich dostęp. Szłam w stronę pomieszczenia, na szybko układając plan w głowie. Pchnęłam drzwi, wchodząc do środka. Panowała tam cisza przerywana kaszlem brunetki siedzącej przy jednym ze stolików. Wzięłam głęboki wdech i niepewnie, ale z pewną miną podeszłam do stanowiska pani Emile.
- Dzień Dobry-rzuciłam. Kobieta uniosła głowę znad mugolskiej krzyżówki.
- Hej Maxine. Ty nie na zajęciach?-spytała.
- Mam okienko i tak pomyślałam, że może mogłabym pani w czymś pomóc? Porozkładać księgi czy coś-wzruszyłam ramionami.
- O jak miło-znów się uśmiechnęła. 
- Tyle pani pracuje i nikt w tym pani nie pomaga, więc będę lepiej spała jeśli to zmienię-dodałam. I znajdę mordercę biednych zwierzątek. Ale o tym bibliotekarka nie musiała wiedzieć. 
- Może i bym miała dla ciebie jedno zadanie. Miałam się za to zabrać już dawno, ale jakoś brakowało czasu. Mogłabyś przejrzeć karty wypożyczeń i odłożyć te, które są już zapełnione? Muszę zrobić nowe-powiedziała, a ja nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Jakby jakaś magiczna moc nade mną czuwała. Podała mi duże dwie skrzynki pełne prostokątnych kartek. Zajęłam miejsce przy stoliku z szybko pijącym sercem. Zabrałam się do pracy chcąc zrobić jak największe postępy przez te pół godziny. 
                                               ***
- Kolejne durne zadanie-burknął Fabian, zapalając papierosa. Jego bliźniak wywrócił oczyma.
- Nie wybrzydzaj. Ciesz się, że wypuścili nas z tego cholernego szpitala i możemy działać-Gid naciągnął czapkę na swoje płomienne włosy.
- Mi tam było dobrze. Mogłem spać do późna, a wiesz, że to uwielbiam-dodał młodszy, zaciągając się dymem. Obaj stali przy wejściu do parku w Swansea. Od razu po wyjściu ze szpitala dostali zadanie od Zakonu. Patrolowanie miasta w poszukiwaniu Śmierciożerców. Dyrektor Hogwartu otrzymał informację o tym, że podobno ma być tu dziś spotkanie. Reszta Zakonu również patrolowała okolice, ale w innych częściach miasta.
- Ciekawe tylko jaki jest procent szans na to, że coś zauważymy. Tamci mogą się po prostu teleportować do danego miejsca, a my tu będziemy stać na darmo-Gideon ziewnął i rozejrzał się. Pogoda była typowo późno jesienna. Wciąż padał śnieg i wiał wiatr, a do tego niebo wyglądało jak chwilę przed apokalipsą. 
- Powiedz mi jedną rzecz braciszku. Dlaczego urodziliśmy się w Wielkiej Brytanii, a nie na przykład we Włoszech?-rzucił Gideon. 
- Bo jesteśmy rudzi-wzruszył ramionami, na co starszy przywalił sobie ręką w twarz. 
- Jakim cudem my jesteśmy rodziną-westchnął brązowooki stukając podeszwą buta o kosz. Fabian wyszczerzył zęby i po wyrzuceniu niedopałka papierosa do kosza spojrzał na zegarek zdobiący jego prawy nadgarstek. Dochodziła osiemnasta.
- Nie no ja zaraz oszaleje!-w pewnym momencie Gideon nie wytrzymał i ruszył w stronę samochodu. Fabian miał już iść za nim, kiedy jego spojrzenie zatrzymało się na wejściu do kasyna po drugiej stronie drogi. A właściwie na dwóch chłopakach, którzy rozglądali się przez dobrą minutę, zanim weszli do środka. Rudowłosy zatrzymał się.
- Gid ...
- O nie ja już tu dłużej stał nie będę. Mogę dostać ochrzan od Moody'ego, ale ...
- Cicho bądź-warknął szarooki. Starszy z bliźniaków zatrzymał się i spojrzał na brata. Ten wskazał na kasyno-Do środka weszło dwóch facetów. Dziwnie się zachowywali-wyjaśnił trochę niepewnie. 
A kto normalny chodzi do kasyna?-prychnął drugi Prewett machając ręką. Fabian westchnął.
- Posłuchaj, wiem, że ci się nudzi, ale mamy zadanie. Wejdźmy tam i rozejrzymy się-mruknął, patrząc na brata z determinacją w oczach. Nie chodziło mu o samych Śmierciożerców. Jeśli nie złapią ich dzisiaj, złapią ich innym razem. Chodziło mu o Ninę. Kobietę jego pokręconego życia. Ich znajomość rozpoczęła się w szkole pod koniec jego szóstej klasy. Na samym początku jedynie się zaprzyjaźnili. Przyjaźń przerodziła się w coś więcej dwa lata temu, kiedy razem dołączyli do Zakonu. Sielanka skończyła się na początku wakacji, kiedy dziewczyna zaginęła. Od prawie pół roku nie miał od niej żadnej wiadomości i cholernie się bał. Jeśli coś jej się stało, to pęknie mu serce. 
- Fab spokojnie, okej? Widzę, o co ci chodzi i wcale mi się to nie podoba. Nie możesz polować na Śmierciożerców w takim stanie-Gideon położył mu ręce na barkach. Nastała cisza podczas, której szarooki rozmyślał nad słowami brata. 
- Masz rację. Idźmy tam na spokojnie - westchnął. Przybili sobie piątkę i sprężystym krokiem ruszyli w stronę kasyna. Nie mieli pojęcia co ich czeka. 








Cześć.
Przepraszam, że taki krótki ale ostatnio nie mam w ogóle weny i czasu, a do tego dochodzą sprawy rodzinne no i tak jakoś wyszło.
Postanowiłam jednak coś napisać i zrobiłam z tego połowę rozdziału. Kolejny będzie dłuższy ( wiem że obiecuje to co rozdział haha :D )
Chciałabym też ten krótki, ale jednak rozdział zadedykować Optimist dzięki której przejrzałam na oczy.
Pozdrawiam i do usłyszenia
Ps mogę zdradzić, że za kilka rozdzialów wydarzy się niezła drama :D możecie pisać swoje przypuszczenia