piątek, 22 kwietnia 2016

Rozdział 9.

Niedziela minęła dość szybko i przyjemnie nie licząc dziwnych spojrzeń rzucanych w moją stronę. Myślałam, że chodzi o zabójstwo Henry'ego i o, to że wszyscy zorientowali się iż to ja znalazłam jego ciało przy pubie.Dopiero Peter wyprowadził mnie z błędu, kiedy pod wieczór siedziałam z nim i Emmą na schodach prowadzących na wieżę astronomiczną. 
- Dowiedzieli się co zrobiłaś Rosierowi - rzucił częstując się moimi fasolkami wszystkich smaków. 
- Super - westchnęłam i położyłam głowę na ramieniu blondynki. Super. 
W poniedziałek wstałam dwadzieścia minut przed śniadaniem i po raz pierwszy od dawna się nie wyspałam mimo ośmiu godzin spania.
Głośno ziewając wiązałam krawat i próbowałam nie przywalić twarzą w talerz z owsianką. Szkoda by było takiego pysznego śniadania. 

Em wyglądała na rozbawioną i chcącą coś powiedzieć, ale na szczęście milczała.
Jak zwykle w poniedziałek zaczynaliśmy Zaklęciami. Postanowiłam bardziej się skupić żeby moje miejsce w Zakonie nie przyniosło żadnej straty. Nie wybaczyłabym sobie gdyby ktoś przeze mnie zginął. Ciągle zastanawiałam się czemu dyrektor zgodził się mnie przyjąć. 

W końcu mam dopiero siedemnaście lat i żadnego przygotowania do walki z czarnymi mocami. Przecież kilka godzin OPCM tygodniowo nie wystarcza. Nie, to nie ma sensu. Jeszcze dzisiaj pójdę do Dumbledore'a i zrezygnuje. 
Zaklęcia minęły dość szybko bo mieliśmy powtórkę z piątej klasy, a przez połowę drugiej lekcji pana Flitwicka nie było ponieważ musiał wyjść. Po nich miałam godzinę wolną, dlatego kiedy Emma poszła na Starożytne Runy ja ruszyłam w stronę gabinetu dyrektora. Podałam hasło i po chwili byłam na górze. Zapukałam do drzwi i weszłam do środka. 
Dyrektor nie był sam. Przy oknie stał dość wysoki facet z siwymi włosami związanymi w kucyk i okularami na orlim nosie. Ubrany był w skórzane spodnie, półbuty i czarną koszulę. 
- O, Maxine. Wejdź - Dumbledore wstał zza biurka. 
- Na pewno? Widzę, że ma pan gościa ... nie chce przeszkadzać - powiedziałam cały czas trzymając dłoń na klamce. 
- Nie przeszkadzasz, wejdź - odparł. Posłuchałam go. Nieśmiało stanęłam przy biurku. Siwowłosy uważnie mi się przyglądał. 
- Moja droga? Poznaj Benedicta Lorensa. Mojego dobrego znajomego. Ben? To Maxine Winslow. 
- Córka Johna? Ciekawe - mężczyzna przekrzywił głowę jak pies zainteresowany jakimś przedmiotem. 
- Tak mój drogi, to córka Johna. To w jakiej sprawie przyszłaś? - dyrektor pogłaskał feniksa.
- Ja ...  - nie wiedziałam, czy mogę mówić o Zakonie przy Lorensie. Jednak pan Albus chyba domyślił się o co mi chodzi bo uśmiechnął się. 
- Spokojnie Max. Benedict wie o Zakonie. 
- Oh ... no dobrze ... - chrząknęłam - Ja przemyślałam pańską propozycję. I to bardzo dokładnie jednak ... myślę, że najlepiej będzie jeżeli z niej zrezygnuję. Doceniam, że zgodził się pan na moje przyjęcie do Zakonu mimo nie skończenia przeze mnie szkoły, ale uważam iż się nie nadaję. 
- Chyba ja decyduję kto się do czego nadaje panno Winslow - przerwał mi patrząc na mnie spod swoich okularów. Siwowłosy parsknął cicho.
- Wiem, ale ja sama czuję, że się do tego nie nadaję. Przecież nie przyłączy mnie pan do Zakonu na siłę, prawda? - uniosłam do góry brew. Nie chciałam być niemiła. Chciałam po prostu się z tego wycofać żeby w razie czego nie stracić jego zaufania. Dumbledore zrobił zamyśloną minę natomiast pan Lorens stanął koło niego z założonymi rękoma na piersi. 
- Powiem ci Albusie nie spodziewałem się, że córka Johna ma taki charakterek. Byłabyś świetnym Aurorem- odparł. 
- Dziękuje, ale nie mam w planach bycie Aurorem. 
- Szkoda. Bo chętnie zobaczyłbym jak sobie radzisz.
- No dobrze Maxine. Jeśli bycie w Zakonie nie jest dla ciebie, to trudno. Uszanują twoją decyzję, ale przemyśl to jeszcze - Dumbledore poklepał mnie po ramieniu. Pożegnałam się z nimi i opuściłam gabinet. Na prawdę poczułam ulgę. 
Resztę wolnej godziny spędziłam siedząc na parapecie i pracując nad tekstem piosenki. 
Eliksiry również minęły dość szybko i bez żadnych problemów. Chwała Merlinowi, bo na serio robienie Eliksiru Pobudzającego stało się nudne i każdy z nas ma jego recepturę w małym palcu. 
No i w końcu przyszedł czas na Mugoloznastwo.
Zasiadłam w jednej ze środkowych ławek i wyciągnęłam notatnik. Pani Efron miała rozpocząć zajęcia, kiedy do klasy wbiegł zdyszany Murton. 
Przeprosił za spóźnienie i usiadł przede mną. 
Na samym początku kobieta poruszyła temat naszego przedstawienia. Usiadła za swoim biurkiem i czekała na nasze pomysły. 
- Zróbmy ,,Romeo i Julię,, i już- rzucił Brandon Chase. Ślizgon z rudymi włosami. 
- To banalne - prychnęła Jessie. Też jest Krukonką. Ma blond włosy i duże zielone oczy. Zgadzałam się z nią w stu procentach. To banalne. Przez piętnaście minut Jess i Brandon sprzeczali się o to co przedstawia ten dramat. Zagryzałam wargi żeby nie zacząć się śmiać, kiedy Ślizgon udawał Julię. Na prawdę próbowałam. Ale nie wytrzymałam. 
- No dobrze, spokój - Efron wyglądała jakby też ledwo panowała nad śmiechem - Czyli wszyscy uważamy iż ,,Romeo i Julia'' są przereklamowani. To w takim razie co wybieramy? - wstała i poprawiała sobie grzywkę. Zamyśliłam się. 
- A może ,,Robin Hood''? - zaproponowałam. Nastała cisza. Niektórzy zapewne myśleli teraz o czym ja gadam. Pani Rachel zrobiła zamyśloną minę, po czym się uśmiechnęła. 
- Wspaniały pomysł Maxine. To będzie coś innego. Świetnie. Świetnie. Każdy wie o czym opowiada ta historia? - spytała. Parę osób zaprzeczyło. Zwłaszcza Ślizgoni. No nic dziwnego. Kobieta kazała mi streścić i tak też zrobiłam. I się wszystkim spodobało. Czyli ,,Robin Hood''. Fajnie. Jednak pani zaproponowała coś jeszcze. Żeby było ciekawiej odwrócimy historię. Marion będzie facetem, a Robin dziewczyną. No powiem wam, wow. To może wyjść ekstra. 
Po ciekawych czterdziestu pięciu minutach mogliśmy wyjść z klasy. Teraz tylko obiad i wolna reszta dnia. W brzuchu niesamowicie mi burczało. W drodze do Wielkiej Sali towarzyszyłam Jasperowi, który również był ciekawy końcowego efektu naszego przedstawienia. Powiedział, że znając jego talent aktorski zagra najwyżej kamień. 
- Oj tam w razie czego możesz zagrać na gitarze. A czemu tak w ogóle się spóźniłeś? - spytałam poprawiając torbę na swoim ramieniu. Pasek wrzynał mi się w ciało. 
- Byłem na próbie w Hogsmeade i ...
- Na jakiej próbie? - uniosłam brwi. Chrząknął. 
- Jestem w zespole z dwoma znajomymi ... gramy od niedawna w Hogsmeade w jednym z barów. Tylko ostatnio mamy małe problemy, bo nasz wokalista się wycofał i ... musimy się nauczyć śpiewać - zaśmiał się i potargał swoje blond włosy. 
- W razie czego mogę wam napisać jakiś tekst. Jeśli znajdziecie wokalistę - odparłam. 
- To ty piszesz teksty? No no, tego się nie spodziewałem po Pani-Sarkastyczny-Język. 
- Mogłabym to samo powiedzieć o tobie Panie-Tajemniczy. Każdy ma swoje tajemnice - rzuciłam. Ruszyliśmy dalej luźno rozmawiając. Nigdy nie sądziłam, że będę miała dość dobry kontakt z jakimkolwiek Ślizgonem. A tu taka niespodzianka.
                                           ***
Syriusz siedział na jednym z parapetów i czekał na dzwon kończący lekcje. Chociaż nienawidził Wróżbiarstwa to czasami żałował, że z niego zrezygnował. Teraz przynajmniej nie siedziałby sam i nie nudziłby się jak mops.
W zamku była całkowita cisza. Słyszał tylko swoje myśli. Westchnął. W tym samym momencie na końcu korytarza pojawiła się męska postać z potarganymi czarnymi włosami. Szedł ze wzrokiem wbitym w jakąś książkę.
Black od razu się spiął. Zawsze kiedy widział tą osobę robił się nerwowy i spięty. Jego ukochany braciszek. Pupilek mamusi, który był od niego lepszy pod każdym względem. Zawsze tak było. Zawsze czuł, że nie pasuje do tej rodziny. Nigdy nie miał problemu z tym iż ktoś nie jest czystokrwistym czarodziejem. Regulus od zawsze popierał chore poglądy ich rodziców. Pamiętał jak trzy lata temu wszedł do jego pokoju by pożyczyć pergamin i znalazł album z wycinkami o sławnych czarnoksiężnikach. Każdego starannie opisywał. Syriusz dostał wtedy tygodniowy szlaban za grzebanie w cudzych rzeczach, a z Rega mamusia była dumna iż się interesuje takimi tematami. Z czasem Łapa zaczął się buntować. Jego domowy pokój był niemal cały w barwach Gryffindoru, a na ścianach wisiały plakaty mugolskich dziewczyn w bikini, których za nic nie dało się ściągnąć.
Jego cierpliwość skończyła się w wakacje przed szóstą klasą. Jego ojciec zwyzywał go i jego przyjaciół nazywając Remusa zwierzęciem, a Lily małą rudą mugolską dziwką. 

- Mam nadzieję, że ta mała ruda dziwka będzie zdychała powoli - wysyczał Black Senior. Pamiętał to zdanie to dziś mimo iż minął rok. Wybuchnął. Przywalił ojcu w twarz i pognał na górę, spakował się i wyszedł. Od roku mieszka z Potterami i od tego czasu jego noga nie stanęła w progu jego dawnego domu. Od roku nie ma rodziny prócz Jamesa i jego rodziców. Tylko nazwisko mu o nich przypominało.
Regulus przeszedł obok nawet na niego nie patrząc. Miał ogromną ochotę zaczepić go. Zwyzywać. Jednak tego nie zrobił. Jest dorosły i nie może poddać się emocjom. 

Westchnął i wyciągnął z torby Mapę Huncwotów. W tym samym momencie zadzwonił dzwon kończący lekcję. Brunet stuknął w pergamin różdżką i zaczął się przyglądać kropkom oznaczonym nazwiskami. Jego uwagę przykuła Maxine, która dopiero co wyszła z klasy od Mugoloznastwa. Uśmiechnął się, ale uśmiech zmienił się na konsternację kiedy obok niej pojawiła się druga kropka. Jasper Murton. 
- Co ona robi ze Ślizgonem - szepnął. Pojawiła się w nim wściekłość i złość na tą bezmyślną dziewuchę. Zacisnął zęby żeby nie wybuchnąć. Czemu rozmawia z tym palantem? Zwłaszcza po tym co Ślizgoni jej zrobili? Szybko wrzucił Mapę z powrotem do torby i zaczął iść w stronę WS.
Wszedł do środka i zobaczył szatynkę przy stole Krukonów rozmawiającą z Bones. Spojrzał na Murtona zajadającego się gulaszem, po czym ignorując nawoływania Jamesa ruszył w stronę nie spodziewającej się nadchodzącej masakry Maxine. Zatrzymał się i chrząknął. Georgie spojrzała na niego z zaciekawieniem. Natomiast Max nadal jadła i nie zwracała na niego uwagi. Chrząknął znów.

- Jeśli boli cię gardło Black idź do Skrzydła Szpitalnego. Jeszcze nas pozarażasz - mruknęła. 
- Wiem, że nadal wściekasz się o to wczoraj ...
- Brawo, ty myślisz. A teraz sobie idź, jem - rzuciła sięgając po dzban z sokiem żurawinowym. 
- Moje towarzystwo ci przeszkadza, ale Ślizgonów już nie? Super - parsknął. Spięła się. 
- O czym ty mówisz? 
- O czym? O tym, że gadałaś z Murtonem. Myślałem, że masz więcej oleju w głowie Max. 
- To moja sprawa z kim rozmawiam Black, a tobie nic do tego - warknęła wstając. Na Wielkiej Sali zapanowała cisza. Głupio się uśmiechnął. 
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi ... 
- Bo jesteśmy. Ale nie będę robić tego co ty uważasz za słuszne. Jestem dużą dziewczynką. 
- Nie pamiętasz co te gnidy ci zrobiły? - warknął cicho żeby tylko ona to usłyszała. Drgnęła, a jej dolna warga zaczęła drżeć. 
- Pamiętam. Bardzo dobrze pamiętam. Ale to nie znaczy, że każdy Ślizgon jest taki. Jasper jest w porządku przecież o tym wiesz Łapa ... 
- Wiem tylko to, że jesteś głupia - odparł, po czym odwrócił się na pięcie i zajął miejsce między Jamesem i Remusem. Kątem oka widział, że brązowooka stała chwilę w bezruchu, po czym chwyciła torbę i wyleciała z Wielkiej Sali. 
- To żeś dowalił ... znowu - gwizdnął Potter. Nic nie odpowiedział. Już żałował, ale nie mógł się do tego przyznać. W środku wiedział, że postąpił słusznie. 
                                            ***
Co za palant!
Co za ignorant!
Czemu tak łatwo potrafi mnie zdenerwować?!

I po co poruszał ten temat? Przecież doskonale pamiętam co wydarzyło się dwa lata temu. Że przez Ślizgonów musiałam zrezygnować z gry w Quidditcha chociaż od małego chciałam być profesjonalnym graczem. Teraz to tylko niespełnione marzenia. 
Rzuciłam torbę na ziemię i uwaliłam się na łóżku twarzą w dół. W dormitorium trwała niezmącona cisza. Na szczęście Emma była na randce z jakimś Puchonem, dlatego też mogłam bez problemu leżeć i myśleć nad tym co wydarzyło się niecałe trzy lata temu. Do dziś pamiętam tamten dzień. 

Wiosna powitała Hogwartczyków przepiękną pogodą. Drzewa zaczęły kwitnąć, a słońce na dłużej zostawało na niebie.
Początek wiosny oznaczał również drugi mecz w drugim semestrze.
Razem z drużyną cholernie się denerwowaliśmy. Jeśli nie wygramy ze Ślizgonami wtedy możemy zapomnieć o drugim miejscu w tabeli. 

Siedziałam przy stole żując energicznie grzankę z masłem orzechowym. Brzuch mnie bolał. 
- Będzie dobrze młoda - Ryan Corner poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu. Chłopak jest Obrońcą i Kapitanem drużyny. 
- Mam nadzieję, całą noc nie spałam - mruknęłam odbierając od Daniela dzban z kawą i nalewając sobie cały puchar. 
- Ślizgoni cholera wyglądają na pewnych siebie - westchnął Dan podpierając brodę na dłoni.
Chwilę później cała nasza siódemka szła już w stronę stadionu. Po chwili wylecieliśmy na murawę witani oklaskami i okrzykami. Jedynie Ślizgoni kibicowali swoim.

Komentator wyczytał nasze nazwiska, po czym Ryan i Mulciber uścisnęli sobie ręce, a pani Jordyn wypuściła wszystkie piłki.
Uchyliłam się przed tłuczkiem i przejęłam kafla. Lawirując między postaciami w zielonych szatach pognałam w stronę pętli Ślizgonów. Zamachnęłam się i rzuciłam. Było 10:0 dla nas. 

Godzinę później prowadziliśmy 60:30 jednak nasi przeciwnicy zaczęli grać ostrzej. Dylan dostał w plecy tłuczkiem, a Sara o mało nie wylądowała pośród ludzi na trybunach.
W pewnym momencie otrzymałam piłkę od Grega i wyprułam do przodu by wykorzystać zamieszanie wśród węży. Byłam już blisko, gdy poczułam ogromny ból w okolicach bioder. Krzyknęłam, skuliłam się i wypuściłam piłkę. Nie panując nad ruchami puściłam rączkę miotły i zaczęłam spadać w dół. 


- Max! Max! - poczułam mocne dźgnięcie w ramię. Drgnęłam i poderwałam się do góry. Em wyglądała na zaniepokojoną. 
- Sorki, zamyśliłam się ... - chrząknęłam. 
- Znowu myślałaś o tamtym dniu - westchnęła. 


- Tak ... trochę ... to przez Blacka. Zdenerwował mnie. I tak jakoś - wzruszyłam ramionami. Przytuliła mnie. Pachniała malinami. 
- Nie przejmuj się tym pacanem. Chodź. Pójdziemy do kuchni i wykradniemy skrzatom galaretkę brzoskwiniową - rzuciła. Uśmiechnęłam się. Rozmawiając o pierdołach wyszłyśmy z pokoju. 
                                          ***
Wtorek przywitał nas paskudną pogodą. Lało jak cholera, a do tego wyglądało na to iż będzie burza. Cudnie po prostu. O niczym innym nie marzę.
Na szczęście dziś zaczynałam dopiero drugą lekcją dlatego też mogłam pospać dłużej. Nie zdążyłam na śniadanie, ale przez ogromną serdeczność skrzatów mogłam zajrzeć do nich przed Historią Magii i wziąć sobie kanapkę z szynką i serem. 
Dotarłam pod odpowiednią klasę kończąc swoje szybkie śniadanie. Od razu podeszłam do Em i Georgie stojących pod ścianą. 
Rosier gadający ze Snape'em na mój widok głupio się uśmiechnął i pokazał dość wymowny gest, o którym nie będę wspominała. Prychnęłam. 
- Jak tam Numerologia? - spytałam.
- Jak to Numerologia. Gordon miała nas głęboko gdzieś i rozwiązywała krzyżówki - Em parsknęła. Chwilę później siedzieliśmy już w klasie. Niestety siedziałam samotnie, bo blondyna władowała się na moje miejsce obok Geo. Posłałam jej jedynie złowrogie spojrzenie i usiadłam przed nimi. 
Profesor Binns rozpoczął swój monolog o Bitwie Świt, która miała miejsce w 1939 r. Wtedy też czarodzieje wspomagali mugoli podczas drugiej wojny światowej. I dzięki temu Brytyjczycy pokonali Niemców. Ciekawa rzecz. 
Po raz pierwszy od dłuższego czasu tak uważnie słuchałam naszego profesora. Normalnie cud.
Po Historii mieliśmy Transmutację również ze Ślizgonami. Na samym początku pani Mcgonagall mało nie wyszła z siebie, kiedy wspaniały Rosier i jego kumpel Blind rzucili zaklęcie na Jessie, której wyrosła trąba słonia. Panowie otrzymali minusowe trzydzieści punktów, a blondynka wraz ze swoją przyjaciółką Tiną udały się do Skrzydła Szpitalnego. Po tym całym zamieszaniu zaczęliśmy przerabiać zasady dynamiki transmutacji.
Ostatnią lekcją dzisiejszego dnia miała być ONMS z Gryfonami. Nie uśmiechało mi się przez czterdzieści pięć minut być w pobliżu Blacka, ale niestety trzeba.
Kiedy dotarłyśmy z dziewczynami na błonia, gdzie zawsze czekamy na naszą ukochaną panią Verdon Huncwoci, Lily i Mary już tam byli. Syriusz przestał się śmiać, kiedy mnie zobaczył. Drgnął i zaczął rozmawiać z Peterem. Luniek posłał mi pokrzepiające spojrzenie.  

- Nie przejmuj się tym palantem słońce - rzuciła Lils podchodząc do nas. Objęła mnie ramieniem. 
- Nie przejmuje się. Wiem, że się o mnie martwi, ale nie mam pięciu lat. Po za tym Murton jest w porządku. Nawet nie przyjaźni się z nikim ze swojego domu - prychnęłam. 
- Właśnie, ale wiesz jak to jest z tymi naszymi dużymi chłopcami. Często gadają co im ślina na język przyniesie, a dopiero potem żałują - Mary się uśmiechnęła. Odwzajemniłam uśmiech. 
Chwilę później pojawiła się nauczycielka. Weszła do Zakazanego Lasu i kazała nam iść za sobą. Szliśmy za nią słuchając jej monologu o Hipogryfach, kiedy w pewnym momencie coś przyciągnęło moją uwagę. Zauważyłam coś leżącego w kępce mchu. Kucnęłam. To był pierścionek. Podniosłam go i założyłam na palec. Wyglądało to jakby kotek zawinął się na nim. Śliczny. 
Ponaglana przez Emmę podniosłam się i doleciałam do reszty grupy. Zajęta rozmową nie zauważyłam, że oczka pierścionkowego kotka zamrugały. 




No witajcie po dwóch tygodniach przerwy
Dziś mam imprezę urodzinową dlatego pisałam bardzo szybko żeby dziś dodać ten oto rozdział
Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego weekendu. Ja na nieszczęście idę jutro do szkoły :(
Ps. założyłam konto na wywiader.pl http://www.wywiader.pl/domnie/pytania






czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 8.

Z szokiem wypisanym na twarzy i szeroko otwartymi oczyma patrzyłam na trupa leżącego pół metra ode mnie. Wielu było dwudziestotrzylatków z brązowymi włosami związanymi w kucyk i zielonymi oczyma, ale ten dwudziestotrzylatek z oczami w kolorze malachitowym był mi bardzo dobrze znany. Bo trzydzieści minut temu widziałam, jak macha do publiczności wymachując pałeczkami do perkusji. Henry Bloss. Henry Bloss nie żyje. To nie może być prawda do cholery! 
Przełknęłam ślinę i szybko wbiegłam do Trzech Mioteł. Ludzie trochę dziwnie się na mnie gapili, ale w tej chwili miałam to w głębokim poważaniu. 
Ruszyłam w stronę lady, za która stała moja znajoma. Riley Montgomery ma dwadzieścia jeden lat, ciemne niemal czarne włosy sięgajace trochę za ramiona oraz oczy w podobnym kolorze. Jest też dość niska - nie ma nawet metra sześćdziesiąt pięć. W tej chwili ubrana była w ciemnozieloną sukienkę na krótki rękaw i skórzaną kurtkę. Kiedy mnie zauważyła uśmiechnęła się. 
- Max! Cześć ...
- Wezwij Aurorów! - warknęłam poddenerwowanym głosem. Zmarszczyła brwi. 
- Po co? - spytała. Powiedziałam jej o nieżywym Henry'm. Pisnęła i zakryła usta dłonią, by po chwili wyciągnąć z kurtki różdżkę i wypowiedzieć zaklęcie. Z końcówki wyszedł srebrno-biały obłok, który po chwili przybrał postać zająca. Przekazała wiadomość swojemu patronusowi, który po chwili zniknął w ciemności. Dziewczyna objęła mnie ramieniem, ale ja się jej wyrwałam i wróciłam do Blossa. Kucnęłam obok niego. Co takiego zrobił, że teraz nie żyje? Przecież był dobrym człowiekiem. Każdy fan zespołu wiedział, że nigdy mu się nie przelewało. Musiał pracować by pomagać rodzicom. Dopiero zespół dał mu możliwość posiadania większej sumy pieniędzy, której połowę i tak często oddawał innym. Ale tak to w życiu bywa, że najczęściej obrywa się tym dobrym. Niestety. 
Po jakimś czasie wokół miejsca zbrodni zrobiło się tłoczno i pojawiła się piątka Aurorów. Spojrzałam na Alastora z łzami w oczach. 


Poklepał mnie po ramieniu i kazał swoim kolegom z pracy wezwać resztę zespołu. Alastor ma trzydzieści osiem lat i od dwóch jest zastępcą szefa biura Aurorów. Chociaż wydaje się być bucem, to nie jest taki zły. 
Patrząc na załamane twarze pozostałej części zespołu miałam ochotę podejść do nich i przytulić. Widok płaczącego Elliota złamał mi serce. Razem z Georgie stałyśmy niedaleko trzymając się za rękę. W pewnym momencie jeden z Aurorów powiedział coś Lonnsterowi, a ten ruszył w naszą stronę. 
- To ty znalazłaś ... Henry'ego? - spytał podłamanym głosem. Pokiwałam głową. 
- Bardzo mi przykro. Byliście niemal jak bracie ... 
- Mówiłem mu żeby nigdzie nie szedł. Że napijemy się w autobusie, ale on nie chciał słuchać - szepnął i zaczął cicho płakać. Ruda zakryła usta dłonią, a ja poklepałam go po ramieniu. 
- Jestem pewna, że Aurorzy szybko znajdą winnego. 
- Mam taką nadzieję. Dzięki ...
- Maxine - odparłam z lekkim uśmiechem. 
- Elliot. Dzięki bardzo - kiwnął głową i ruszył w stronę pozostałej dwójki. 
- Biedni - mruknęła niebieskooka. Biedni. Nawet nie wyobrażam sobie co bym zrobiła jakby ktoś z moich przyjaciół zginął. Część mnie umarłaby z nimi. Postałyśmy tam chwilę, po czym ruszyłyśmy w stronę domu Riley, która dała mi klucze. Pracowała do późna i kazała nam na nią nie czekać. 
Jej dom znajdował się kilka minut drogi stąd niemal na samym końcu wioski. Był to dość mały budynek zbudowany z czerwonej cegły. Weszłyśmy do środka. Rudowłosa włączyła światło, które oświetliło wąski przedpokój z kwiatową tapetą. Po lewo stał wieszak ja kurtki oraz niska szafka. Zdjęłyśmy buty. Na dole była dość mała kuchnia oraz salon, a na piętrze dwa pokoje i łazienka. Nie chciałyśmy jej grzebać, dlatego nalałyśmy sobie soku do szklanek i usiadłyśmy w salonie na ładnej bordowej kanapie. Po dwóch godzinach przybyła gospodyni. Pogadałyśmy trochę, po czym postanowiłyśmy iść spać. Była Puchonka pościeliła nam w gościnnym, po czym dała nam czyste ręczniki. Po umyciu się wraz z rudowłosą wlazałyśmy pod kołdrę. Ona niemal od razu zasnęła, a ja leżałam parę minut myśląc o tym co się wydarzyło. Myślę, że ta postać która zamordowała Irlandczyka mogłaby być Śmierciożercą. W końcu Henry był Mugolakiem. Może Voldemort i jego poplecznicy chcieli pokazać, że sławniejsze osoby również są zagrożone. Z tą myślą w głowie zasnęłam. 
Kiedy wstałam dochodziła 8.00. Nie budząc panny Bones wyszłam z łóżka i zeszłam na dół. Riley siedziała przy stoliku w kuchni i piła kawę nadal będąc w piżamie. 
- Dzień dobry - ziewnęłam. 
- Hej, wyspałaś się? 
- Tak. 
- Kawy? - spytała wskazując na swój kubek. 
- Bardzo chętnie - rzuciłam. Machnęła różdżką. Z szafki wyleciał kubek w kropki, a dzbanek z czarnym napojem uniósł się i nalał trochę do kubka. Po chwili kawa stała już przede mną. Posłodziłam ją jednie by lepiej się rozbudzić. Kiedy chwilę później zajadałyśmy się kanapkami na dół zeszła Geo. Odebrała od brunetki kawę i się do nas dosiadła. W tej samej chwili do naszych uszu dotarł cichy stukot. Na parapecie za oknem siedziała brązowa sowa. Riley podniosła się i otworzyła okno. Odebrała od niej gazetę i wróciła na miejsce. 
- Prorok - szepnęła. Przełknęłam ślinę. Otworzyła gazetę na odpowiedniej stronie, a my z rudowłosą stanęłyśmy za nią by też przeczytać artykuł. 

CIAŁO OBOK TRZECH MIOTEŁ
Wczoraj w okolicach wieczornych znaleziono ciało w uliczce obok znanego pubu w Hogsmeade. Jak się okazało ofiarą był perkusista popularnego w naszym świecie zespołu Męskich Mioteł. Henry Bloss został prawdopodobnie zamordowany, ale Aurorzy nie chcą zdradzić szczegółów. 
- Nie możemy opowiadać na prawo lewo o szczegółach śledztwa. Proszę uszanować bliskich zmarłego - powiedział pan M. kiedy jeden z dziennikarzy zaczepił go kilka godzin po tym smutnym wydarzeniu. Posłał dziennikarzowi złe spojrzenie i zniknął w windzie. 
Chłopaka odnalazła uczennica Hogwartu będąca w wiosce na ich koncercie. To musiał być szok widząc swojego idola martwego. Niestety nikt nie chciał nam powiedzieć jej imienia. 
Przyjaciele chłopaka z zespołu równiez nic nie powiedzieli. Jedynie pokazali nam bardzo wymowny gest o którym nie będę wspominać. 
Mamy nadzieję, że już więcej nie będziemy pisać o ofiarach Śmierciożerców. Choć to mało prawdopodobne.                            
                                                            Holland Jynx 

- Co za świnie. Ja nawet nie odważyłabym się podejść do reszty zespołu w takiej sytuacji. Widok płaczącego Elliota wystarczająco mnie zabolał - powiedziałam w myślach przywalając tej blondwłosej suce w twarz. Pamiętam jakie głupstwa wypisywała o Henry'm kiedy dostał się do zespołu. Miałam wtedy ochotę osobiście wyrwać jej te tlenione kłaki z głowy. 
Na szczęście Aurorzy nie podali im mojego imienia, bo wtedy dopiero miałabym piekło na ziemi. Nienawidzę jak ktoś za bardzo interesuje się moją osobą. 
- Teraz to lepiej się ukrywaj. Bo jeszcze Jynx cię znajdzie i będzie śmiesznie - zaśmiała się Riley. Prychnęłam. Ta baba doprowadza mnie do białej gorączki. 
Dwadzieścia minut później zaczęłyśmy się razem z Georgie zbierać. Po drodze do szkoły weszłyśmy na chwilę do Trzech Mioteł po gorącą herbatę na wynos. Popijając ciepły napój dotarłyśmy do bramy głównej. Musiałyśmy chwilę zaczekać aż ktoś przyjdzie nam ją otworzyć, ponieważ umówiliłyśmy się z Mcgonagall i dyrektorem, że wrócimy o 9.30. 
Kilka minut przed czasem przybył pan Filch. Otworzył bramę i wpuścił nas do środka. Ciekawe czy w szkole wiedzą już o śmierci perkusisty. Woźny nie wyglądał na zaniepokojonego. Może jeszcze nie dotarł do nich Prorok. Szybko minęłyśmy mężczyznę i pognałyśmy w stronę gabinetu dyrektora. Przez kilka minut zgadywałyśmy hasło aż w końcu wejście się otworzyło, a my zatrzymałyśmy się przed drzwiami. Zapukałam. 
- Proszę - usłyszałyśmy spokojny głos Dumbledore. Weszłyśmy do środka. Dyrektor stał przy oknie i patrzył w dal. Po cichu stanęłyśmy kilka metrów dalej by mu nie przeszkadzać. 
- Dzień dobry ...
- Dzień dobry dziewczynki, coś się stało? - spytał patrząc na nas swoimi mądrymi oczyma. Czyli nie wiedział. Opowiedziałyśmy mu o wszystkim. Zmarszczył czoło i szeroko otworzył oczy ukryte za okularami. Zszokowany wypytał nas o każdy szczegół, po czym wysłał patronusa do redakcji Proroka by wcześniej przysłali mu gazetę - Panno Bones mogłaby nam pani zostawić samych? - zwrócił się do rudej. Pokiwała głową i z lekkim uśmiechem wyszła z gabinetu. Pokazał mi dłonią bym usiadła na krzesełku. 
- O co chodzi proszę pana? - spytałam. 
- Podobno rozmawiałaś już z Jasonem. 
- Mhm. 
- I? Zdecydowałaś już co zrobisz? - ułożył dłonie na kolanach. Pokręciłam przecząco głową - Posłuchaj Maxine. Postawiłem jedną jedyną zasadę wstąpienia do Zakonu Feniksa. Trzeba skończyć szkołę. Nie chciałem by sprawy Zakonu rozpraszały członków w nauce. I jak do tej pory ta zasada nie została złamana. Jednak Jason tak na mnie naciskał i tak mnie błagał, że postanowiłem się zgodzić. 
- Panie dyrektorze. Oboje wiemy, że ja się do tego nie nadaję. Niech pan spyta pana Flitwicka. Moja zdolność rzucania zaklęć jest przekomiczna ...
- Max. Zaklęcia nie są tu najważniejsze ...
- Nie? A jak niby obronię się przed Avadą? - uniosłam do góry lewą brew. Złożył dłonie, jak do modlitwy. 
- Spokojnie. Musisz po prostu potrenować rzucanie zaklęć niewerbalnych - powiedział. 
                                               ***
Remus ziewnął głośno i sięgnął po dzban z herbatą. Nigdy nie lubił kawy. Nie smakuje mu pod żadną postacią. Nalewając płyn do kielicha spojrzał w stronę wejścia i zobaczył Maxine idącą w stronę swojego stołu. Zmarszczył czoło, kiedy zauważył że wygląda na zmęczoną i smutną. Z zaciśniętymi ustami usiadła na przeciwko Emmy. Powiedziała do niej coś po cichu, a tamta głośno pisnęła i zakryła usta dłonią. Kilka osób spojrzało w ich stronę. Zaczęły rozmawiać szeptem.
- Ciekawe co się stało - powiedział Peter. 
- Może koncert się nie udał - Lupin wziął łyka herbaty. Jednak jakiś czas później dowiedzieli się o co chodzi. Czytali artykuł o ciele Blossa znalezionym obok Trzech mioteł z szokiem na twarzy.
Remus niemal od razu poderwał się z ławy i podleciał do szatynki mocno ją przytulając. Dziewczyna zszokowana otworzyła szeroko oczy.

- Eee ... Remi? O co chodzi? - mruknęła. 
- Merlinie, jak dobrze że nic ci się nie stało - szepnął mocniej obejmując ją ramionami. Brązowooka uśmiechnęła się rozczulona. 
- Tylko mi tu nie płacz Lupin - parsknęła, a on odsunął się na długość ramion i zmrużył oczy. 
- To nie jest śmieszne Max. Byłaś tak blisko mordercy Blossa .... w ogóle przykro mi z tego powodu ... 
- Mi też jest przykro - rzuciła niemrawo. Razem z Peterem się do nich dosiedli. Po jakimś czasie dołączyła do nich Georgie, która w tym czasie przebywała w wieży Krukonów. Uśmiechnęła się delikatnie do Huncwotów i sięgnęła po zapiekankę. Dziewczyny ze szczegółami opowiedziały im o całym koncercie i trochę mniej udanej części wieczoru. Remus starał się od Max wyciągnąć jak najwięcej informacji o postaci w pelerynie, ale szatynka nie umiała za wiele powiedzieć. Zauważyła jedynie, że osoba odpowiedzialna za zabicie chłopaka była dość wysoka i chyba szczupła choć peleryna uniemożliwiała dokładne stwierdzenie tego faktu. 
W tym samym czasie pozostała dwójka huncwotów stała przy jeziorze i była pogrążona w swoim nałogu, czyli paleniu papierosów. Swojego pierwszego zapalili w piątej klasie i od tej pory stało się to niemal ich codziennym rytuałem. 
- Chyba powinniśmy w końcu rzucić to cholerstwo - powiedział James zaciągając się. Drugi brunet wypuścił z płuc dym i zmrużył oczy oślepione promieniami słońca. 
- Chyba tak. Ale to nie będzie łatwe. 
- No nie będzie ... ciekawe czy dziewczyny są zadowolone z koncertu - Potter zgasił papierosa o korę dębu. 
- Widziałem Max, jak wchodziła do Wielkiej Sali. Nie miała za wesołej miny - zauważył z wewnętrzną radością Black. Może w końcu Krukonka przyzna mu rację w tym iż Męskie Miotły nie są aż takie świetne. Kiedy James dokończył papierosa ruszyli w stronę szkołę. Mieli iść do Wielkiej Sali, kiedy zauważyli Maxine i Remusa siedzących na ławce na dziedzińcu. Rozmawiali o czymś z poważnymi minami na twarzach. 
- Co tam Winslow? - Black wyszczerzył zęby - Po twojej minie wnioskuje, że koncert nie był udany - powiedział. Dziewczyna zmrużyła oczy, a Lupin zaczął dawać mu jakieś dziwne znaki rękoma których nie rozumiał. 
- Nie był, masz rację - prychnęła. 
- I widzisz? Może w końcu przyznasz, że ci kolesie nie mają pojęcia co to prawdziwy rock ... - przerwał, kiedy zobaczył łzy w jej oczach. Co jest? Powiedział coś nie tak? Niemrawo uśmiechnęła się do Remusa i zniknęła za zakrętem. Brunet zmarszczył czoło. 
- Gratulacje - powiedział Lupin i pokazał mu kciuk uniesiony w górę.


- O co chodzi? Ktoś mi wytłumaczy co takiego powiedziałem? 
- Bloss nie żyje. Max znalazła jego ciało - wytłumaczył mu Luniek. Zarówno Black, jak i Potter mieli zszokowane miny. Niebieskooki zrobił zawstydzoną i nieco skrępowaną minę. Ale ze mnie debil - pomyślał w myślach dając sobie kopa w tyłek. 
                                                ***
Nie wiem czemu Syriusz mnie tak zdenerwował. Przecież nie miał pojęcia co się wydarzyło w Hogsmeade, a mimo tego jego słowa cholernie mnie zabolały. Po rozłące z Huncwotami udałam się na czwarte piętro i usiadłam na jednym z parapetów. Ukryłam twarz w kolanach i starałam się nie płakać. Przed moimi oczami przewijały się obrazy z wczoraj. Szczęśliwy Henry walący w perkusję z uśmiechem na twarzy, a potem jego sztywne i pozbawione życia ciało w zauku Trzech Mioteł. Chyba do końca życia będę miała ten obraz przed oczyma. 
Z tego powodu iż dzisiaj niedziela trzeba nadrobić prace domowe na zbliżający się wielkimi krokami tydzień, dlatego doprowadziłam się do porządku i poszłam do biblioteki po drodze wchodząc do wieży po torbę. 
Przy jednym ze stolików spotkałam Lily i Mary, więc się do nich dosiadłam. Obie mocno mnie przytuliły, a rudowłosa niemal się nie rozpłakała. 
- Weź się w garść Evans. Przecież żyję - westchnęłam. 
- Nie dlatego płaczę - odparła. 
- Aha - prychnęłam. Roześmiałyśmy się. Gadając zabrałyśmy się do pracy. Wszystkie miałyśmy do napisania referat o zaklęciach niewybaczalnych, więc zaczęłyśmy od tego. 
Dwie godziny później szłyśmy w stronę Wielkiej Sali. Obiad był niby dopiero za godzinę, ale chciałyśmy posiedzieć sobie przy pustym stole i pogadać. Niestety nie było tak kolorowo. Parę metrów od WS napatoczyłyśmy się na grupkę Ślizgonów wśród których był Rosier i Snape. Rozmawiali przyciszonymi głosami, więc miałam nadzieję, że nas nie zauważą. Niestety nie wysłuchano mych próśb. 
- No proszę, kogo tu mamy? - gwizdnął Rosier głupio się uśmiechając. Severus spojrzał na Lily i od razu spuścił wzrok na swoje czarne buty. 
- Przecież wiesz, jak mamy na imię. Po co robisz z siebie jeszcze większego debila niż jesteś? - parsknęłam. Dziewczyny kaszlnęły tamując śmiech. Mina Rosiera była bezcenna. 
- Słuchaj Winslow ... 
- I widzisz? - uśmiechnęłam się. Lils zaczęła się śmiać.
- Coś ci się nie podoba Szlamo? - syknął. Zastygła, a ja zacisnęłam dłonie w pięści. Nikt nie będzie obrażał moich przyjaciół. Wyciągnęłam różdżkę. 
- Nie waż się jej obrażać - warknęłam. Parsknął. 
- Przestań Maxie. Przecież nie zrobisz mi krzywdy z powodu tej plugawej Szlamy ...  
- Levicorpus! - nie zdążył dokończyć zdania, bo w tym samym momencie machnęłam różdżką wypowiadając zaklęcie. Po chwili sylwetka Rosiera wisiała kilka metrów nad posadzką głową w dół. Zaczął się miotać. Snape oraz nieznany mi z imienia Ślizgon o blond włosach wyciągnęli swoje różdżki. Tak samo jak moje przyjaciółki. Wycelowali je w siebie. 
- Odstaw mnie na ziemię kretynko! - krzyknął machając w powietrzu nogami i rękoma. 
- Tylko jeśli przeprosisz Lily - warknęłam. 
- Ani mi się śni! Nie będę przepraszał Szlamy!
- To trochę sobie tu powisisz - uroczo się do niego uśmiechnęłam. Zaczął się robić czerwony. 
- No dobra! Sorry Evans - burknął cicho. 
- Głośniej - powiedziałam. Posłał mi groźne spojrzenie, ale jakoś się go nie przestraszyłam. 
- Sorry Evans - warknął głośniej. 
- I widzisz nie było to trudne - westchnęłam i machnęłam różdżką. Wylądował na posadzce. Snape i blondyn pomogli mu wstać. Poprawił koszulę i podszedł blisko mnie. Czułam jego oddech na twarzy. 
- Jeszcze mnie popamiętasz - wyszeptał jadowitym głosem, po czym niemal biegnąc ruszył w stronę podziemi. Przełknęłam ślinę. Nie wiem czemu, ale tym razem trochę się przestraszyłam. Jego oczy zrobiły się niemal całe czarne, a głos przypominał wrzask mimo tego iż szeptał. Lily położyła mi rękę na ramieniu. Weszłyśmy do Wielkiej Sali. Chociaż rozmawiałyśmy o wesołych rzeczach w myślach cały czas miałam wyraz twarzy Rosiera. Był przerażający. 


No i mamy kolejny rozdział
Tym razem trochę później niż zazwyczaj
Mam nadzieję, że wam się podobało mimo tego iż nic takiego się nie wydarzyło.
Następny będzie dłuższy
Pozdrawiam i życzę udanego weekendu