środa, 23 marca 2016

Rozdział 7.

Po jakże niepokojącej i pełnej domyśleń rozmowie z Hagridem i resztą Huncwotów poszłam do wieży. Powiedziałam o wszystkim Em, którą spotkałam siedzącą w jednym z foteli i malującą paznokcie na ładny różowy kolor. Była już przebrana w luźniejsze ciuchy. 
- To się zaczyna robić niepokojące ... zawsze myślałam, że Ślizgoni są nienormalni. Ale żeby aż tak? - zmarszczyła nos. Prawda Nigdy nie pomyślałabym, że ktoś by mógł specjalnie mordować zwierzaki. Nawet Ślizgoni. Ale to na serio robi się dziwne i straszne. Jestem ciekawa w jaki sposób nauczyciele znajdą mordercę. Na gorącym uczynku raczej go nie złapią. A tak przynajmniej mi się wydaje. Zobaczymy. 
Teraz najbardziej martwię się o Blue. Niby jestem półkrwi, ale w końcu Chelsea też a jej kot nie żyje. Dobrze, że nauczyła się żeby nie wychodzić poza naszą wieżę. Najczęściej siedzi u nas w dormitorium. Ewentualnie w Pokoju Wspólnym, ale tylko wtedy gdy któraś z nas tam jest. 
Zostawiłam moją różowowłosą przyjaciółkę samą i poszłam się przebrać. Miałam dość mundurka. Nienawidzę pokazywać nóg. Niby zawsze noszę pod spodem czarne rajstopy, ale to i tak nie to samo co wygodne dresy lub legginsy. Weszłam do pokoju i rozejrzałam się w poszukiwaniu mojego kota. Spała na moim łóżku zwinięta w kłębek. Uroczo. 
Odwiesiłam mundurek na wieszak i założyłam czarne dresy z wąskimi nogawkami oraz szary top z wycięciami pod pachami po czym wzięłam swój notatnik oraz Blue, która zdążyła się przebudzić i wróciłam do Pokoju Wspólnego. Kotka położyła się pod stolikiem i ponownie poszła spać, a ja usiadłam po turecku na kanapie i zaczęłam przeglądać notatnik. Odkąd pamiętam uwielbiałam pisać teksty piosenek. Ze śpiewem bywa gorzej, bo wstydzę się występować przed publicznością. Jednak pisanie tekstów mnie uspokaja niemal tak samo, jak czytanie książek czy latanie na miotle. 
Zabrałam się za dokończenie najnowszego ,,dzieła''. Godzinę później musiałam się zbierać na spotkanie klubu książki. Zmieniłam top na bordowo-szary sweterek, a na stopy wsadziłam trampki i ruszyłam w stronę piątego piętra, gdzie w opuszczonej klasie od Numerologii odbywają się spotkania. Ostatnie spotkanie nie wyszło ponieważ większość osób była chora, dlatego zostało przełożone na dzisiaj. Zapukałam cztery razy w drzwi. Po chwili byłam w środku. Odkąd owa klasa jest naszym azylem wygląda całkowicie inaczej niż klasa. Ściany są obłożone kremową tapetą w bordowe i szare kwiaty, na ziemi leży burgundowy dywan przeplatany złotymi nitkami. Jedną ze ścian zajmuje regał pełen książek, po lewo stoją dwa stoliki z przekąskami i napojami, a na środku są kremowe kanapy i fotele dla uczestników spotkań. A raczej dla uczestniczek bo do klubu nie należy żaden chłopak. Każdy kto nie należy do klubu wchodząc do tego pomieszczenia widzi po prostu zakurzoną klasę. Magia. 
- Hej - powiedziałam zamykając za sobą drzwi. Spojrzało na mnie dziewięć par oczu. 
- Cześć Max ... widziałaś może po drodze Chelsea? - spytała uroczo wyglądająca dziewczyna z krótkimi czarnymi włosami i widocznymi azjatyckimi rysami. HayLin Chang. Przyjaciółka panny Owken. Pokiwałam przecząco głową i usiadłam na wolnym fotelu. Byli wszyscy prócz szesnastolatki, więc poczekałyśmy chwilę jednak kiedy się nie pojawiła rozpoczęłyśmy spotkanie. Na samym początku miałyśmy wybrać przewodniczącą. Każda z nas otrzymała po karteczce i długopisie. Musiałyśmy napisać na niej nazwisko lub imię osoby która według nas najbardziej będzie pasowała do tego stanowiska, po czym wrzucić ją do miski. Zagłosowałam na Chelsea. HayLin zaczęła odczytywać imiona z karteczek. 
- Chels ... HayLin ... Max ... Winslow ... Chang ... Max .... Winslow ... Winslow ... Bellya ... Max ... - uśmiechnęła się, a ja szeroko otworzyłam oczy. Że co?
- Ale ... 
- Żadnego, ale. Zgromadzenie zadecydowało - rzuciła niska blondynka siedząca obok mnie. Carly, czyli siostra Emmy. Należy do klubu od maja. Byłam w szoku. Nie sądziłam, że ktokolwiek chciałby bym była przewodniczącą. 
- To szefowo o jakiej książce będziemy rozmawiać za dwa tygodnie? - zapytała Chang uśmiechając się. Przygryzłam wargę myśląc nad odpowiednią pozycją. Nagle odpowiedni tytuł wpadł mi do głowy. 
- No to moje drogie na następne spotkanie proszę przeczytać ,,Smolny klucz'' Julii Herr - odparłam. Zapisały to sobie w notesach. Na dalszej części spotkania opowiadałyśmy sobie o tym co przeczytałyśmy przez wakacje. O 19.00 wszystkie opuściłyśmy pomieszczenie zamykając je kluczem. Jako nowa przewodnicząca musiałam go pilnować. Wsadziłam go do kieszeni dresów i poklepałam. Nie zgubię go. Nie ma takiej opcji. 
                                             ***
Następnego dnia wstałam dość wcześnie a to przez to iż denerwowałam się spotkaniem z Jasonem. Nie mówiłam Em o tym bo nie chciałam żeby się denerwowała, a po za tym nie wiedziałam o co chodzi. Dlatego mimo 6.00 na zegarku ubrałam się i cichaczem wydostałam się z zamku by pobiegać po błoniach. Uwielbiam Quidditch, dlatego w trzeciej klasie zgłosiłam się do drużyny na pozycję Ścigającej. Niestety dwa lata później pewne wydarzenie sprawiło iż musiałam przerwać grę. Tęsknię za tym cholernie. Po dwudziestu minutach biegu musiałam się zatrzymać, bo ból zaczął się nasilać. Syknęłam i oparłam się o drzewo. Chwilę później mi przeszło, ale do zamku wróciłam na piechotę. Nie chciałam ryzykować. 
Nie miałam zamiaru obudzić dziewczyn, które mogły pospać sobie jeszcze parę godzin więc zasiadłam w Pokoju Wspólnym z książką i opakowaniem suszonej żurawiny, którą Georgie dostaje od swojego brata ale zawsze oddaje mi ją bo za nią nie przepada. Chciała mu już dawno o tym powiedzieć, ale zrezygnowała ponieważ dzięki temu ja mam co zajadać. Natomiast ja oddaje jej cytrynowe dropsy od babci. Ohyda. 
O 9.30 przerwałam czytanie i poszłam się przebrać. No i obudzić dziewczyny jeśli jeszcze spały. I tak było. Rozsunęłam zasłony i do moich uszu dotarł jęk Emmy. 
- Zgaś to durne słońce - wymamrotała zasłaniając twarz poduszką. 
- Zaraz śniadanie moja droga - odparłam wyciągając z szafy czarne rurki. Pokazała mi jedynie środkowy palec i dalej poszła spać. Geo natomiast słońce nie przeszkadzało i nawet się nie obudziła. Westchnęłam i weszłam do toalety. Zdjęłam z siebie dresy i weszłam pod prysznic. Potrzebowałam chłodnej kąpieli. Zmoczyłam swoje nagie ciało, po czym założyłam bieliznę i ciuchy. Wysuszyłam włosy za pomocą różdżki i po pomalowaniu rzęs tuszem wróciłam do pokoju. Dziewczyny nie chciały wstać, dlatego udałam się na śniadanie sama. Jak zwykle o tej porze dnia w Wielkiej Sali nie było za dużo ludzi. Stoły świeciły pustkami. Jedynie ten nauczycielski był prawie pełen. Brakowało jedynie babki od Numerologii. Ale ona zazwyczaj nie przebywała w Wielkiej Sali. Wolała siedzieć sama w swoim gabinecie. Przycupnęłam na brzegu stołu i po chwili wahania zdecydowałam się na jajecznicę z szynką. Zabierałam się za jedzenie, kiedy do Wielkiej Sali wpadła sowia poczta. Wylądowała przede mną sowa z gazetę, na co zmarszczyłam czoło. Przecież nie pronumeruję proroka. Ale po chwili skapnęłam się, że to pewnie dla Georgie. Odebrałam przesyłkę od ptaka, do skórzanego woreczka przy drugiej nóżce włożyłam zapłatę i dałam jej ciastko. Zjadła i odleciała. Miałam nawet do niej nie zaglądać, ale pewny tytuł na pierwszej stronie sprawił, że zrobiłam inaczej. 

PODEJRZANY O MORDERSTWO MASONÓW ZŁAPANY 
Dnia wczorajszego oddział aurorów pod kierownictwem Alastora Moody'ego złapali młodego mężczyznę podobnego do opisu który podali sąsiedzi zmarłych. Człowiek ten kręcił się niedaleko budynku i jeden z sąsiadów - również czarodziej - wezwał na miejsce aurorów. 
Mężczyźnie nie udało się uciec i obecnie czeka na przesłuchanie w Wizengamocie. 
Wszyscy wiemy co oznaczał owy Mroczny Znak. Poplecznicy Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zbierają krwawe żniwa. Musimy być gotowi na najgorsze. Na krew i na śmierć. Na życie w strachu. Nadchodzą złe czasy. 

Czytałam to z szybko bijącym sercem i zagryzioną wargą. Nie sądziłam, że prorok kiedykolwiek nazwie rzeczy po imieniu, a kiedy już to się stało zaczęłam się bać. Bać o moją rodzinę. O mamę, która przez to iż nie należy do naszego świata może zginąć. O ojca, który mimo prawie pięćdziesięciu lat nadal czasami zachowywał się jak szesnastolatek. O Jaya, który zawsze był w gorącej wodzie kąpany no i o Aly. O niewinną Aly. Ja i Mason byliśmy bezpieczni. Voldemort boi się tylko Dumbledore, dlatego tutaj w Hogwarcie nie mamy się czego obawiać. Chyba. 
Szybko dojadłam śniadanie i zaczęłam się zbierać. Wychodząc z pomieszczenia minęłam się z Geo. Podałam jej gazetę. 
- Złapali podejrzanego - rzuciłam.
- To dobrze, ale ... tak szybko? 
- Podobno kręcił się w okolicy - dodałam. Pokiwała głową i z zaciśniętymi ustami spojrzała na pierwszą stronę - No dobrze. Ja zmykam do Hogsmeade. Mam coś do załatwienia. 
- O, a kupiłabyś mi parę czekoladowych żab? Skończyły mi się, a jakoś nie mam ochoty iść tam tylko po nie - uśmiechnęła się. Zgodziłam się. Zapięłam swoją skórzaną ramoneskę niemal pod szyję i wyszłam na dziedziniec. Podpisałam się u pana Filcha na liście, po czym nucąc w myślach ruszyłam w stronę wioski. Hogsmeade to wspaniałe miejsce. Pełne fajnych i magicznych miejsc. Gdy idzie się tam po raz pierwszy uczucie temu towarzyszące jest niezwykłe. Jednak w moim przypadku bylo tak iż z każdym następnym razem robiło się coraz nudniej. No bo ile można się ekscytować pocztą czy Miodowym Królestwem. Największą radość sprawia mi księgarnia pana Hectora oraz Trzy Miotły z przepyszną mrożoną herbatą, dodatkiem mrożonego katusa i soku z granatów. Coś przepysznego. Za piwem kremowym jakoś nie przepadam. Chyba, że z dodatkiem imbiru. Po prawie piętnastu minutach znalazłam się przed bramą główną. Gdzie nie gdzie zauważyłam znajomą twarz ze szkoły. W tym Chelsea wchodzącą do sklepu odzieżowego. 
Na samym początku szybko poszłam do Miodowego Królestwa po żaby dla Georgie i parę innych rzeczy. Między innymi dla Masona. Potem do księgarni po ,,Smolny klucz'' do przeczytania na spotkanie klubu książki i ... jedną dodatkową książkę. Nie ważne. 
No i w końcu dotarłam pod sklep zielarski ,,Nettle&Marjoram". To dość mały budynek z kremowymi ścianami i przyciemnionymi szybami i szyldem nad drewnianymi drzwiami. Weszłam do środka, a do moich nozdrzy dotarł zapach kadzidła i palonej lawendy. Dziwny, ale ładny zapach. Rozejrzałam się z czystej ciekawości bo nigdy przez te cztery lata tutaj nie byłam. Całą jedną ścianę zajmował regał z milionem szufladek, a na każdej była jedynie tabliczka z jedną literą. Na wprost drzwi znajdowały się beczki również z takimi tabliczkami, a po prawo była lada oraz podobny regał ale bez szuflad. Z samymi półkami na których stały różne fiolki. 
Nigdzie nie było właściciela ani tym bardziej Jaya. Miałam wyjść, kiedy z jakiegoś innego pomieszczenia który odgrodzony był od tego ciemnozieloną płachtą wyszła niska i pulchna kobieta z siwymi włosami związanymi w kitkę i szarymi oczyma. Twarz była pokryta zmarszczkami, ale na ustach widniał szeroki uśmiech. Miała na sobie kolorową sukienkę do ziemi. 
- Dzień dobry ... 
- Dzień dobry. Ty to pewnie Maxine. Jestem Helga Moore - uśmiechnęła się. 
- Eeee tak ... ja ... miałam się tu spotkać z bratem, ale go nie ma więc chyba będę uciekać. 
- Jason już na ciebie czeka. Chodź - odparła i wyciągnęła dłoń w moją stronę. Złapałam ją i weszłam za nią do tego drugiego pomieszczenia. Było o wiele mniejsze niż główna część sklepu. Tylko regał, stolik i dwa krzesełka. A przu stoliku stał Jason. Z tymi swoimi blond włosami w całkowitym nieładzie i brązowymi oczyma, na które podrywa dziewczyny. No i lewniwym ale szczerym uśmiechem. Jego wysoką i lekko umięśnioną sylwetkę okrywały wąskie czarne spodnie, tego samego koloru półbuty oraz granatowa koszula i czarna marynarka. 
- Jasmine! - mocno go uściskałam. 
- Cześć Maxon - zaśmiał się i objął mnie mocniej. Jak zwykle pachniał swoimi perfumami i dymem papierosowym. Okropny nawyk. Chociaż ja czasami też zapalę dla odstresowania to uważam, że on jest od nich uzależniony. Pali kilka razy dziennie. 
- Nic się nie zmieniłeś. 
- Daj spokój Max. Nie widzieliśmy się tylko cztery miesiące - powiedział i wywrócił oczyma.
- Oj tam oj tam. To powiesz mi o co chodzi? - spytałam siadając na jednym z krzesełek. Pani Moore przyniosła nam dwie szklanki z sokiem dyniowym oraz talerzyk z ładnie wyglądającymi ciastkami i wyszła zostawiając nas samych. Blondyn chwycił szklankę w dłonie i przez chwilę milczał. A ja nie naciskałam. Westchnął. 
- Posłuchaj ... po pierwsze ta rozmowa musi zostać między nami. Nie możesz o niej powiedzieć nikomu nawet Emmie czy Lily, okej? - spojrzał na mnie z powagą w oczach. To była dziwna prośba, ale po chwili pokiwałam głową


- Dobrze. Bo zajęło mi dużo czasu by przekonać Dumbledore i resztę do tego ... Słyszałaś o Zakonie Feniksa? - spytał. Zmarszczyłam czoło. Ta nazwa nic, a nic mi nie mówiła - Po twojej minie wnioskuje, że nie. I dobrze, bo to tajna organizacja. Stworzył ją Dumbledore prawie siedem lat temu. Osoby do niej należące miały sprzeciwić się Voldemortowi, kiedy wrócił do Anglii z zagranicy. Na samym początku nie było za wiele do roboty, bo działał sam. Jednak od paru lat szuka sobie kumpli by przejąć władzę nad naszym światem. I, dlatego zaczynają się dziać takie rzeczy, jak zamordowanie Masonów i innych rodzin ...
- Innych rodzin? Czyli ...
- Prorok nie mówi o wszystkim, bo Minister na to nie pozwala. Ale było więcej morderstw niż to. Od stycznia niemal dwieście osób zginęło lub zaginęło. No i właśnie, dlatego od tego czasu Zakon ma masę pracy. A ja do niego należę - powiedział, a mi szczęka opadła na ziemię. Tego się nie spodziewałam. 
- Ty, ale ... a rodzice wiedzą? - spytałam choć domyślałam się jaka będzie odpowiedź. Pokiwał przecząco głową. Cholera. Przygryzłam mocno wargę i ukryłam twarz w dłoniach. 
- Ale to nie wszystko. Żeby zostać członkiem Zakonu należy skończyć szkołę. Taki warunek postawił dyrektor. Jednak po długiej rozmowie i po masie argumentów zgodził się byś do nas dołączyła - powiedział. Spojrzałam na niego z szeroko otwartymi oczyma. Ja w Zakonie? Walcząca z Voldemortem? Przecież mam problemy z wypowiedzeniem zaklęć, a co dopiero ... no ładnie. 
- Jason, przecież ja się nie nadaję. Wiesz dobrze, że mam problem z zaklęciami ... 
- Tu nie chodzi o zaklęcia Max. Tylko o walkę ze złem. I tak nie będziesz miała dużo do roboty. Będziesz jedynie musiała mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Nie nalegam. Dumbledore też nie. Masz parę dni żeby to przemyśleć - rzucił i wstał. Wypuściłam z siebie powietrze - Muszę zmykać. Mam jeszcze coś do załatwienia. Do zobaczenia - cmoknął mnie w czubek głowy i wyszedł. Ja jeszcze przez dłuższą chwilę siedziałam przy stoliku z mętlikiem w głowie. I co ja niby miałam zrobić? 
                                              ***
Po wypiciu mrożonej herbaty w Trzech Miotłach i krótkim spacerze w obszar Wrzeszczącej Chaty wróciłam do szkoły. Moich myśli nie mogła opuścić rozmowa z Jayem. Nie sądziłam, że aż tyle prorok przed nami ukrywa. Że o tylu zmarłych się nie dowiedzieliśmy. 
Siedząc z Emmą na dziedzińcu nie słuchałam jej paplania o najnowszych perfumach Liama Benna i nawet nie myślałam o koncercie, który będzie za kilka godzin. Myślałam jedynie o Zakonie Feniksa. 
Dopiero dwie godziny później myśl o tym, że zaraz zobaczę Elliota na żywo sprawiła, że Zakon zszedł na dalszy plan. Stałam przed szafą nie wiedząc w co się ubrać. W końcu zdecydowałam się na zwykłe czarne rurki, czarne martensy w kwiatowy wzór, bordową koszulkę z dekoltem w łódeczkę i moją skórzaną kurtkę. Georgie zdecydowała się na czarne rajstopy, baleriny oraz luźną granatową sukienkę z koronkowym dołem i jeansową kurtkę. Swoje włosy związała w kucyk. 
- Bądźcie grzeczne - powiedziała Em leżąc na swoim łóżku i jedząc czekoladę truskawkową.
- Spokojnie kochanie. Wrócimy przed 22.00 - zaśmiałam się. Tak na prawdę nie miałyśmy wracać do zamku na noc. Dyrektor oraz Verdon pozwolili nam nocować u mojej znajomej, która od trzech lat mieszka w wiosce i pracuje w Trzech Miotłach. Zarzuciłyśmy torebki na ramiona i wyszłyśmy z wieży żegnane dziwnymi i zaciekawionymi spojrzeniami. Przy dziedzińcu spotkałyśmy panią wicedyrektor, która kawałek nas odprowadziła. 
- Dziewczynki tylko proszę. Uważajcie na siebie, dobrze? - spojrzała na nas ze strachem w oczach. 
- Spokojnie pani profesor. Nic się nie stanie. Jak coś mamy różdżki - uśmiechnęłam się, po czym wraz z rudowłosą ruszyłyśmy w stronę wioski.
                                              ***
Lily uwielbiała przebywać w szkolnej bibliotece. Zapach książek i kurzu, który na nich osiadł zawsze ją uspokajał. I tym razem tak było. Mimo, że Mary poszła do wieży ładną godzinę temu ona nadal siedziała przy biurku i czytała książkę o najniebezpieczniejszych eliksirach świata. Oprócz niej była tam tylko pani Forbes i jakaś dwunastolatka pisząca coś na pergaminie. 
Ziewnęła głośno zasłaniając usta dłonią i wróciła do czytanie. Jednak, kiedy wyrazy zaczynały się jej mieszać zdecydowała żeby dać sobie spokój. Zarzuciła torbę na ramię, odłożyła książkę na odpowiednią półką i żegnając się z bibliotekarką wyszła na korytarz. Zerknęła na skórzany brązowy zegarek na swoim zegarku. Dochodziła 19.30. Rozpięła szary sweter odsłaniając top i ruszyła w stronę wieży. Potrzebowała snu. Minął dopiero tydzień szkoły, a czuła się jakby był już grudzień. Nauczyciele nie mieli serca i dawali im masę prac domowych, a do tego dochodziły sprawdziany kontrolne robione przez prawie, każdego nauczyciela. 
Szła przed siebie zamyślona, gdy nagle wpadła na kogoś odbijając się od klatki piersiowej tej osoby i zamachała rękoma by nie stracić równowagi. Poczuła dłoń na przedramienu, która jej w tym pomogła. 
- Przepraszam Lils, nie chciałem - powiedział ten ktoś. Uniosła wzrok i zobaczyła wysokiego chłopaka z prostymi blond włosami sięgającymi uszu i dużymi ciemnoniebieskimi oczyma ubranego w jeansy i koszulkę z logo jakieś rockowej grupy. 
- Hej Finn. Nic się nie stało - uśmiechnęła się co odwzajemnił - Gdzie lecisz? - spytała. 
- Poszukać Jaspera. Jak zwykle, gdzieś się zapodział. A ty pewnie byłaś w bibliotece? Uważaj, bo jeszcze trochę i zamienisz się w Mcgonagall - zaśmiał się.
- Bez przesady ... 
- No okej, przepraszam ... - odparł. Nastała cisza. Dla obojga lekko krępująca. Lily lekko się zarumieniła, bo patrzenie sobie w oczy z chłopakiem zawsze było dla niej krępujące. 
- No to ... ja uciekam. Jestem padnięta. 
- No jasne. Pozdrów Mary - powiedział. 
- A ty Murtona - rzuciła, po czym uśmiechnęła się do niego i ruszyła w stronę wieży. 


Całą drogę uśmiech nie opuszczał jej ust. Natomiast Jones stał tam ładne parę minut z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. W końcu chrząknął, wsadził ręce w kieszenie spodni i udał się na dalsze poszukiwania swojego przyjaciela. 
Lily podała hasło Grubej Damie, która na początku nie chciała jej wpuścić, bo miała jej do opowiedzenia ciekawą historię jednak w końcu odpuściła. Siedemnastolatka westchnęła i weszła do pełnego Pokoju Wspólnego. Minęła parę osób i już miała wejść do dormitorium, kiedy usłyszała swoje imię. Rozejrzała się. Na kanapie przy kominku siedziała trójka Huncwotów. To Black machał na nią. Na widok Pottera coś ją ścisnęło w żółądku, ale po chwili zdecydowała się podejść do nich i dowiedzieć o co chodzi. 
- Co tam? - spytała zakładając ręce na piersi. 
- Wiesz może, czemu Max i Bones są o tej porze w Hogsmeade? - niebieskooki spojrzał na nią z uwagą. Uniosła lewą brew. Nawet nie chciała wiedzieć skąd o tym wiedzą. Przez te sześć lat znajomości nauczyła się, że lepiej nie wdawać się w szczegóły ich zachowań. 
- Poszły na koncert Męskich Mioteł. 
- O tej porze? - zdziwił się Peter. Wzruszyła ramionami. 
- Dyrektor im pozwolił, więc poszły. I mają nocować u jakieś tam znajomej Max - odparła i nagle wesoło się uśmiechnęła - A co Black, zazdrosny? 
- O Max? Proszę cię Lils - prychnął. 
- Nie o Max. Tylko o to, że Max zobaczy Męskie Miotły. Musisz cierpieć - zaśmiała się, na co wyszczerzył zęby. 
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Moje serce krwawi, że nie będę mógł podziwiać złocistych loków Lannistera ...
- Lonnstera - poprawiła go, na co machnął ręką. Całą tą rozmowę obserwował James. Chciał coś wtrącić, ale bał się, że dziewczyna nadal jest na niego zła, dlatego milczał. Podziwiał jedynie jej urodę, która w pod koniec czwartej klasy podbiła jego serce. 
Evans pogadała z nimi jeszcze trochę, po czym dołączyła do Mary w dormitorium. 
                                              ***
Koncert był przegenialny. Chłopaki zagrali wspaniale, a głos Elliota ... ah. Cudo, miód i orzeszki. Na żywo jest jeszcze piękniejszy niż na zdjęciach. Kręcone blond włosy sięgające brody oraz ogromne ciemnobrązowe oczy no i łobuzerski uśmieszek. Szkoda tylko, że ma narzeczoną. Farciara z tej Christiny. 
Reszta zespołu, czyli perkusista - Henry - oraz dwóch basistów - Chuck oraz Leroy również są całkiem nieźli, ale to zawsze Elli był moim zespołowym mężem. 
Po dwóch godzinach słuchania wspaniałych piosenek przyszła pora na znalezienie domu Riley. Georgie weszła po drodze do jeszcze otwartego Miodowego Królestwo po ogromnego lizaka, którego zauważyła na wystawie, a ja czekałam na nią na zewnątrz. 
Nuciłam pod nosem najnowszą piosenkę chłopaków, którą po raz pierwszy zagrali właśnie dzisiaj, kiedy moją uwagę przykuło coś po drugiej stronie ulicy. Z ciemnego zaułku obok Trzech Mioteł wyszła średniego wzrostu zakapturzona postać. Szybkim krokiem ruszyła w stronę polany. Zmrużyłam oczy i powoli udałam się w tamtą stronę. Weszłam w owy zaułek i po kilku krokach krzyknęłam głośno. Na ziemi z szeroko otwartymi oczyma leżał nieżywy chłopak. Miał krótkie brązowe włosy i wąskie zielone oczy otwarte teraz w wyrazie zdziwienia. Cholera jasna. To nie może być prawda. 



Hej :)
Miałam nie dodawać rozdziału przed Wielkanocą bo święta, sprzątanie itp. jednak że miałam trochę czasu między myciem okna a wieszaniem firanek dodaje to oto coś.
Trochę więcej się tu dzieje niż w ostatnich rozdziałach, a chociaż ja tak uważam.
Życzę wszystkim wesołych świąt i do usłyszenia 






















wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 6.

Evan Rosier należy do tej grupy ludzi, z którymi za żadne skarby świata nie chciałabym się kumplować, a co dopiero przyjaźnić. I nawet nie chodzi o to, że jest on Ślizgonem. To po prostu zły człowiek. 
Zacisnęłam dłonie w pięści żeby nie dać się sprowokować. Nie był tego wart. 
- Co tam Rosier, byłeś wysłać list? 
- Po to się chodzi do sowiarni Winslow - odparł i mrugnął do mnie swoim ciemnoniebieskim okiem.  
- A co, pewnie wysyłałeś gratulacje swoim kolegom Śmierciożercom, że udało się im zamordować Masonów - odparłam z powagą, a mimika jego twarzy całkowicie się zmieniła. Z rozbawionej w zdenerwowaną. Mam cię. Podszedł do mnie tak blisko, że widziałam pojedyńcze piegi na jego nosie. Przełknęłam ślinę, ale nawet nie drgnęłam. Nie chciałam by myślał, że się go boję. 
- Posłuchaj Winslow ... nie wiem o czym mówisz - mruknął, a z moich ust wydostało się parsknięcie. Zmrużył groźnie powieki, ale jakoś mnie to nie wystraszyło. Może mi naskoczyć.
- Proszę cię Rosier. Każdy głupi wie, że ...
- Evan! - w naszą stronę szedł Snape. Wyglądał na zdenerwowanego. Rosier się do mnie uśmiechnął. 



- Jak widzisz moja droga muszę uciekać. Do zobaczenia następnym razem - ukłonił się i dołączył do bruneta. Severus posłał mi dziwne spojrzenie, po czym przyciszonym głosem zaczął rozmawiać ze swoim znajomym. Po chwili zniknęli za zakrętem, a ja wypuściłem z siebie ze świstem powietrze.
Niby nie miałam dowodów na to, że którykolwiek ze Ślizgonów należy do Śmierciożerców jednak dzięki reakcji Rosiera wiem, że on tak. Albo przynajmniej chce do nich należeć. 

Westchnęłam i weszłam do sowiarni. Przywołałam jedną ze szkolnych sów, po czym do jej nóżki przywiązałam list oraz małą paczuszkę, w której były kolczyki dla mamy. Złożyłam się z młodym, bo Ren podobno miał własny prezent. Przez dłuższą chwilę stałam i wpatrywałam się w horyzont. Dopiero, kiedy na zewnątrz się rozpadało zaczęłam się zbierać. Wracając zahaczyłam o bibliotekę żeby dokończyć wypracowanie na jutrzejsze zajęcia z Zielarstwa. Uśmiechnęłam się do pani Forbes i przycupnęłam przy najbliższym wolnym stoliku. Chwilę później po raz kolejny czytałam rozdział o piołunie i dokańczałam esej na dwa tysiące słów. Dwadzieścia minut później szłam już w stronę wieży. Zastukałam kołatką by otrzymać zagadkę. 
- Co to jest, rozbija się to, a dopiero wtedy jest całe? - zapytała sennym głosem. Hm. Zagryzłam wargę żeby się skupić. Niektórzy uważają, że Krukoni nie powinni mieć żadnych problemów z owymi zagadkami. W końcu są najmądrzejsi w całej szkole. A to nie jest takie proste. Zagadki są tak zrobione żeby każdy miał z nimi problemy. Stałam tam z pięć minut zanim odpowiedź wpadła mi do głowy. Podałam ją i bez problemu dostałam się do Pokoju Wspólnego. Miałam iść do dormitorium, kiedy zauważyłam Masona siedzącego w jednym z foteli. Nic nie robił. Po prostu siedział. Lekko się uśmiechnęłam i usiadłam na przeciwko niego. Tylko na mnie spojrzał, po czym wbił wzrok w okno. 
- Coś się stało? - spytałam zakładając nogę na nogę. Wzruszył ramionami - Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? Jestem twoją siostrą skrzacie. 
- Po prostu ... czytałem ten artykuł w Proroku. 
- Jaki ... aaa. Rozumiem. Zrobiło ci się smutno? 
- W pewien sposób tak. Myślisz, że nam coś grozi? - spojrzał na mnie z zaciśniętymi wargami, a ja westchnęłam i kucnęłam koło niego. 
- Posłuchaj Mason. Niestety żyjemy w takich czasach, że nikt nie może się czuć bezpiecznie. No chyba jedynie czarodzieje czystej krwi i arystokracja. Jednak tutaj w Hogwarcie pod okiem Dumbledore nic nam nie grozi. 
- A rodzice? Aly i Jay? - szepnął. Nic nie powiedziałam. Po prostu mocno go przytuliłam. Był już dużym chłopakiem i wiedział wiele, ale wszystkiego wiedzieć nie musiał. Przerwaliśmy tą rodzinną chwilę, kiedy do Pokoju Wspólnego wszedł jego nowy przyjaciel. Pożegnałam się z chłopakami i weszłam do dormitorium. Od samego progu do moich nozdrzy dostał się dziwny zapach. Jakby przypalonej sierści. Aż zmarszczyłam nos. Szybko podleciałam do okna i szeroko je otworzyłam mając, gdzieś ulewę na zewnątrz. Po chwili domyśliłam się, że zapach wydostaje się z łazienki. Złapałam klamkę mimo tego, że lekko się denerwowałam tym co tam zobaczę. Było zamknięte. 
- Em?! 
- Nie wchodź! - krzyknęła piskliwym głosem, na co westchnęłam. Co ona znowu wymyśliła? 
- Co żeś znowu zrobiła?! - spytałam głośno w tym samym czasie podchodząc do swojej szafki nocnej i wyjmując z szuflady świeczkę o zapachu arbuza. Odpaliłam ją za pomocą różdżki.
- Chciałam rozjaśnić sobie włosy i coś nie wyszło ... 
- Śmierdzi jakbyś paliła tam kota - wyznałam rozglądając się za Blue. Siedziała pod łóżkiem. Biedna. Jej pewnie też nie podobał się ten zapach. Usiadłam i wdychałam opary wydobywające się ze świeczki. Od razu lepiej. Uwielbiam świeczki zapachowe, mogłabym je kupować codziennie. Niestety w Hogsmeade nie można ich kupić, dlatego na każdy semestr zabieram ze sobą kilka. A w domu mam ich masę. 
Emma za żadne skarby świata nie chciała wyjść z łazienki dopóki nie dowie się jak cofnąć efekt farbowania - byłam bardzo i to bardzo ciekawe co się stało - więc leżałam na łóżku głaskając Blue, która ulokowała się na moim brzuchu. Minęło chyba z czterdzieści minut nim blondynka opuściła toaletę. Spojrzałam na nią kątem oka i szeroko otworzyłam buzię. Po chwili ciszy pokój obiegł mój głośny śmiech, którego nawet Blue się wystraszyła bo czmychnęła na parapet. 
Hunter z nie za wesołą miną podeszła do szafy i wyciągnęła z niej granatową bandanę w białe gwiazdki i przewiązała nią swoje ... włosy. 
- Bardzo śmieszne - burknęła. Chrząknęłam. 
- Nie no ... bardzo ładnie ci w tym kolorze - mało brakowało żebym znowu nie wybuchnęła śmiechem.
- Nienawidzę różowego. Wyglądam jak wielka różowa wata cukrowa - jęknęła rzucając się na łóżko. 
- Z drugiej strony nie powinnaś się dziwić. Wiesz, że masz problemy z zaklęciami upiększającymi. Powinnaś mieć nauczkę z tamtego incydentu - parsknęłam z uśmiechem obserwując jej jasnoróżowe włosy. W czwartej klasie miała mały problem ze swoim nosem, który bardzo jej się nie podobał. Znalazła odpowiednie zaklęcie żeby go wyprostować i zdarzył się mały wypadek. Otrzymała od magii mały podarek w postaci nosa psa. Wyglądała przekomicznie i przez tydzień leżała w Skrzydle Szpitalnym, gdzie Ruby starała się odwrócić działanie zaklęcia. A ona zamiast uczyć się na błędach popełnia go po raz kolejny. Cała Em. 
                                              ***
W środę zaczynaliśmy OPCM z Gryfonami. Wszyscy byliśmy ciekawi nowego nauczyciela i czy w ogóle się on pojawi, bo jak do tej pory żadna z klas nie miała owych zajęć. Zawsze przychodził ktoś na zastępstwo. 
Dojadłam kanapkę z kremem orzechowym i wraz z Emmą ruszyłyśmy w stronę odpowiedniej klasy. Wszyscy gapili się na jej nową fryzurę, ale nikt nie powiedział ani słowa. Jedynie Potter, gdy spotkałyśmy go przy bibliotece na widok jej włosów wybuchnął opętańczym śmiechem za co zarobił od zielonookiej w łeb. I dobrze. 
Rozmawiając dotarłyśmy na miejsce, gdzie byli już niemal wszyscy z grupy. Każdy był ciekaw nowego nauczyciela. Stanęłyśmy pod ścianę. Jim rozmawiał z Peterem, Remus z Mary, a Black zarywał do Katie Bloom z naszego domu, która podczas rozmowy miała kolor buraka. Natomiast Lilcia siedziała na parapecie i przeglądała jakieś czasopismo. Czas mijał, a nikt się nie pojawiał. Już mieliśmy sobie iść, kiedy drzwi od klasy się otworzyły. Powoli weszliśmy do środka. Przy biurku stał facet, którego kojarzyłam. Uśmiechnął się do nas. Miał na sobie czarny garnitur i szarą koszulę. Był bez krawata. Miał jakieś trzydzieści sześć lat. 
- Cześć siódmoklasiści. Miło mi was poznać - klasnął w dłonie. Czyli to nasz nowy nauczyciel. Wyglądał na sympatycznego. Wyciągnęłam pergamin oraz kałamarz z piórem. Szatyn machnął ręką, a książki leżące na biurku uniosły się w górę i zaczęły latać między ławkami upadając przed każdą z osób. Spojrzałam na ładną szaro-złoto-czarną okładkę. Na samej górze widniał napis ,,Obrona przed czarną magią poziom 7'' - Nazywam się Vincent Marshall i w tym roku będę was nauczał OPCM. Mam nadzieję, że się polubimy bo jak to się mówi jeśli nauczyciel jest denny to przedmiot też. Jak na pewno zauważyliście trochę się spóźniłem. Jednak nie będę wam zawracał głów moimi sprawami osobistymi, które nie są za ciekawe. No dobrze. Na początku lista obecności. Myślę, że dość szybko nauczę się waszych imion ... - szeroko się do nas uśmiechnął. Po odczytaniu trzydziestu sześciu nazwisk opowiedział nam trochę o naszej książce i o tym czym się zajmiemy w tym roku. Do listopada mamy mieć normalne zajęcia, a potem powtórki aż do czerwca. Zdążyliśmy jedynie zacząć temat o zaklęciach niewybaczalnych, bo zaraz zabrzmiał dzwon. Spakowaliśmy rzeczy do toreb i plecaków, po czym wyszliśmy na korytarz. 
- Całkiem fajny facet - powiedziała Mary próbując jedną ręką zapiać torbę. Pomogłam jej. 
- Może w końcu będziemy mieć normalnego nauczyciela, a nie laskę która bała się własnego cienia - westchnęła Lily, na co parsknęłam. Jak można być nauczycielem OPCM i bać się prawie wszystkiego? Dyrektor rok temu nie popisał się wyborem profesora. Kobieta zrezygnowała już w maju i przez miesiąc nie mieliśmy zajęć. Niby fajnie, ale żadna z klas nie skończyła programu i piątoklasiści mieli mały problem ze zdaniem Sumów. Nie fajnie. 
- O czym rozmawiacie dziewczęta? - Syriusz objął mnie ramieniem. Do moich nozdrzy doleciał zapach jego czekoladowej wody kolońskiej. Reszta Huncwotów również do nas dołączyła. Pete częstował Emmę cukierkami rabarbarowymi, Remi stanął między Jamesem i Lily, która posłała mu wdzięczne spojrzenie. Potter nie był tym zachwycony. 
- O naszym nowym nauczycielu. Całkiem całkiem,  co nie? - odpowiedziałam.
- Nikt nie będzie gorszy od Hardy - wzdrygnął się, na co wszyscy się roześmialiśmy. Śmiejąc się z różnych głupot dotarliśmy na parter. Oni szli na Eliksiry ze Ślizgonami, a my na dwie godziny Zielarstwa z Puchonami. Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy w swoje strony. Emma wzięła mnie pod rękę, kiedy wyszłyśmy na zewnątrz. Nie padało, ale wyczuwało się w powietrzu wilgoć. Po chwili byłyśmy pod szklarnią numer 6. Bardzo lubię Zielarstwo. Zawsze dostaje z niego dobre oceny bo ten przedmiot mnie interesuje. Inaczej jest z Historią Magii, z której dostaje jedynie Z a czasami i N czy O. Nienawidzę Historii, ale o tym już wspominałam. Po chwili pojawiła się pani Sprout. Kobieta nie ma jeszcze czterdziestki. Jest dość niska, ma jasnobrązowe włosy do ramion i duże ciemnozielone oczy ukryte za okularami w oprawkach. Z uśmiechem wpuściła nas do środka. Ubrani w kombinezony stanęliśmy po dwóch stronach długiego stołu ubrudzonego ziemią. 
- Dzień dobry dzieciaki. Dzisiaj zajmiemy się blekotem, ale najpierw poproszę o wypracowania - powiedziała, na co wszyscy podali jej swoje prace - No dobrze. To jest blekot - klasnęła w dłonie, a przed każdą z osób pojawiła się doniczka z rośliną. Miała cienką długą łodygę i dwa kwiatostany zbudowane z drobnych białych kwiatków. Pachniała trochę jak maść na oparzenia - Rośnie w całej Europie. Mugole znają go pod nazwą parzenica, wykorzystują go do robienia maści na oparzenia - ha! - a my do robienia wywaru z blekotu oraz eliksirów na ból głowy czy brzucha. Jest też on składnikiem mikstury Schmidta, która pomaga na krwawienie. My dziś nauczymy się jak ją pielęgnować - odparła. Lekcje szybko i sympatycznie minęły. Po dwóch godzinach Zielarstwa mieliśmy Eliksiry również z Puchonami. Slughorn miał coś do załatwienia, dlatego zlecił nam zrobienie mikstury na porost włosów i wyszedł. Emma wstawiła wodę w kociołku, a ja podniosłam się żeby podejść do szafki ze składnikami po suszone figi. Sięgałam po nie do słoika, kiedy ktoś mnie popchnął. 
- Przepraszam Max ...
- Nic się nie stało - wesoło się uśmiechnęłam. Finn potargał swoje sięgające uszu blond włosy - Co słychać? 
- Jakoś leci. Na szczęście jak na razie nie ma za dużo nauki. Podobno ostatnio gadałaś z Jasperem. 
- Napatoczyliśmy się na siebie. Nie wiedziałam, że gra na gitarze - odparłam. 
- Takie jego małe hobby ... - wyjaśnił. Pogadaliśmy chwilę, po czym wróciłam do stolika. Emma pokruszyła już kamień glinowy i dodała go do gotującej wody. Kiedy ja kroiłam figi ona wlewała do kociołka sok z aloesu. Przez to, że sala znajduje się w podziemiach i nie ma tu żadnego okna zawsze jest tu parno i duszno. Często nasze włosy są napuszone od wilgoci i wszystkich oparów. Lily ma na to świetny sposób. Przez to, że jej włosy są naturalnie falowane często na owych zajęciach wyglądają jak afro. Dlatego od trzech lat w dni, w które mają Eliksiry wiąże włosy w ciasnego dobieranego warkocza. Wtedy nic ich nie rusza. Świetny patent. 
Profesor wrócił dwie minuty przed końcem lekcji i wyglądał na zdenerwowanego i przejętego. Każdemu postawił Z bez względu na wygląd eliksiru i kazał nam zmykać na obiad. Dziwne to było. Slughorn nigdy się tak nie zachowywał. Wyszłam z klasy ze zmarszczonymi brwiami. Coś było nie tak. Oczywiście Emma uważała, że wyolbrzymiam coś czego nie ma. Ale ja i tak uważam, że coś musiało się stać. 
Dwie godziny później siedziałam na łóżku w dormitorium i czekałam na różowowłosą malując paznokcie u stóp na czarno, kiedy do moich uszu dotarł stukot. Podniosłam głowę i zobaczyłam czarną sowę siedzącą na parapecie za oknem. Powoli podeszłam do okna i otworzyłam je wpuszczając ptaka do środka. Wylądował na biurku. Blue leżąca na moim łóżku spojrzała na niego z zainteresowaniem. 
- Co tam maleńka? - pogłaskałam sowę po łebku i zauważyłam list w szarej kopercie przywiązany do jej nóżki. Odwiązałam go i dałam jej ciastko ryżowe. Wzięłam się za czytanie. 

Cześć Maxie, 
muszę z tobą poważnie porozmawiać. To nie temat do listów. Spotkajmy się w sobotę o 11.00 w sklepie zielarskim niedaleko Trzech Mioteł. Jason. 

Przerwałam czytanie lekko otwierając usta. Co niby jest tak ważne, że Jay nie może napisać o tym w liście? Chyba nie wpakował się w żadne problemy? A przynajmniej mam taką nadzieję. 



                                              ***
Czas leciał z zawrotną prędkością. Dopiero co była środa, a teraz właśnie kończyła się ostatnia piątkowa lekcja. Niesamowite. A to znaczyło, że już jutro zobaczę się z bratem oraz to, że w końcu będę na koncercie Męskich Mioteł. Razem z Geo chodziłyśmy podekscytowane już w czwartek wieczorem. 
Niektórzy - Black - nie byli miłośnikami owego zespołu. Kiedy mówiłam o ich muzyce i nie tylko to zawsze wyglądał na poirytowanego. 
- Daj spokój Max. Jakim cudem ich muzyka ci się podoba? - parsknął na obiedzie, kiedy wspomniałam o tym iż chciałabym aby zaśpiewali coś nowego. Tym razem wraz z Em i Georgie usiadłyśmy przy ich stole. 
- Normalnie. Jak ja krytykuję Izzy Boomer to nazywasz mnie bluźniercą - rzuciłam z ironią. 
- O przepraszam bardzo. Izzy ma bardzo ... ładny głos. 
- I cycki wielkości globusów - mruknęła cicho Lily,  na co lekko się zawstydził. 
- Bez przesady. Tobie Lily mogłyby się lekko powiększyć, ale jej nie są takie duże - wypalił James. Zadławiłam się herbatą, a rudowłosa zacisnęła dłoń na widelcu i spojrzała na bruneta z błyskawicami w szmaragdowych oczach. Remus schował się za gazetą, a Mary udawała zainteresowanie wzorkiem na półmisku. Ale dowalił. 
- To żeś dowalił, brawo - westchnęłam klepiąc go po ramieniu. 
- Co powiedziałeś? - warknęła Lily upuszczając widelec i opryskując Petera tłuczonymi ziemniakami. Chłopak nic nie mówiąc wytarł koszulę. 
- No ... że ... - Jim chrząknął i zakłopotany potargał sobie włosy. Chyba zorientował się, że powiedział o słowo za dużo. Jak zwykle już po fakcie. I przez to jego kontakty z panną Evans są tak napięte. 
- Krytykujesz moje piersi, a i tak od dwóch lat latasz za mną jak idiota - odparła. Uuu. Brawo Lils. Syriusz parsknął śmiechem w swój kielich z kawą. Całą rozmowę przerwał Remus mówiąc, że Harpie wygrały 280 do 90 ze Srokami. Dzięki ci boże za tego faceta. Reszta obiadu minęła w dość napiętej atmosferze. Lily cały czas kątem oka patrzyła na Jamesa z chęcią mordu w oczach. A przez to iż siedziałam między nimi czułam się tak jakby na jej celowniku. A chłopak mimo tego, że był dziesięć centymetrów ode mnie wyższy i z trzydzieści kilo cięższy to chował się za mną jak dziecko za matką. Tchórz. Po obiedzie razem z Peterem postanowiliśmy wybrać się do biblioteki. Reszta miała dość nauki na ten tydzień. Byliśmy na pierwszym piętrze niedaleko łazienki Jęczącej Marty, gdy coś mnie zaniepokoiło. Zatrzymałam się i złapałam Pettigrew za rękaw. Przerwał monolog na temat smoków i spojrzał na mnie z uniesioną brwią. 
- Pete ... co to jest? - szepnęłam poddenerwowanym głosem. Powędrował za moim wzrokiem i lekko się spiął. Ruszył w tamtą stronę, a ja za nim. Kucnął i dotknął to dłonią - Proszę tylko nie mów, że to ...
- Krew - mruknął, na co przełknęłam ślinę. Cholera. Ślad prowadził w stronę klasy Historii Magii. Szłam za Peterem trzymając go za rękaw. Wziął głęboki wdech i zajrzał do środka. I od razu głośno przeklął, a mi zrobiło się słabo. Ja tam nie wejdę. 
- Pete ... 
- Kot i ... to nie jest za ładny widok Max. Lepiej na to nie patrz - rzucił i zamknął drzwi. Poszliśmy do gabinetu Mcgonagll, który był niedaleko. Otworzyła nam z kartkami w dłoniach. Szatyn powiedział jej o naszym nieprzyjemnym odkryciu. Kobieta poszła za nim z szokowana i z sykiem wciągnęła powietrze, kiedy zajrzała do klasy. Od razu wysłała patronusa by poinformował o tym Filcha i dyrektora. 
- Trzeba znaleźń winowajcę. To już nie może się powtórzyć - powiedziała, kiedy woźny przyszedł by posprzątać ten ... bałagan. Fuj. Okazało się, że właścicielem owego kota był Robert Hummer z mojego domu. Uroczy trzynastolatek. 
Odpuściliśmy sobie bibliotekę i biegiem ruszyliśmy w stronę błoń, gdzie powinni być nasi znajomi. Przy chatce Hagrida zauważyliśmy resztę Huncwotów. Z trudem łapiąc powietrze powiedziałam im o wszystkim. 
- To dziwne ... 
- Co ty nie powiesz Black? - rzuciłam z sarkazmem. 
- Chodzi mi o to Max, że te trzy sowy i dwa koty należały do osób z mugolskich rodzin. 
- Chelsea jest półkrwi - odparłam. 
- No niby tak, ale wychowuje się tylko z matką mugolką. 
- Myślisz, że to jakiś Ślizgon? - zmarszczyłam brwi. 
- Ja tak nie myślę. Ja to wiem. 


No i mamy kolejny rozdział
Mam nadzieję, że weekend minął wam przyjemnie. U was też jest taka paskudna pogoda?
Pozdrawiam i do usłyszenia
Pamiętajcie o zadawaniu pytań 











niedziela, 13 marca 2016

Najbliżsi bohaterów

Jason Winslow 

Ren Winslow

Mason Winslow

Alyson Winslow

Helen Winslow

John Winslow

Lucy Hunter

Carly Hunter

Lauren Hunter

Amelia Bones

Edgar Bones

Petunia Evans




wtorek, 8 marca 2016

Rozdział 5.

Po obiedzie razem z Emmą, Mary i Lily udałyśmy się do biblioteki na super imprezę. Nie no żartuje. Jak dobrze się można bawić w szkolnej bibliotece? W takiej normalnej, to może i owszem, ale w szkolnej? Nie. No Lily na pewno uważa inaczej. Kiedy wchodzi do tego miejsca oczy od razu robią się jej błyszczące, a na ustach pojawia się szeroki uśmiech. Nawet, kiedy jest padnięta po ciężkim dniu to i tak przychodzi tutaj. Razem z Emmą obstawiamy, że jest cyborgiem. 
Rozmawiając o zbliżającym się koncercie usiadłyśmy przy jednym ze stolików witając się z panią Forbes, która siedziała przy swoim biurku i czytała jakąś gazetę. 
Na samym początku zabrałam się za streszczenie rozdziału o Szarutkach. Rozdział w książce zajmował prawie cztery kartki, dlatego streszczenie też nie może być za krótkie. Wsadziłam do buzi gumę i zaczęłam pisać od czasu do czasu wtrącając się do rozmowy. Przez większość czasu po prostu milczałyśmy będąc zajęte pisaniem jednak czasami któreś z nas chciało się otworzyć buzię. 
- Ręka mi odpada - jęknęła Em. 
- Wy i tak macie dobrze. Nam Slughorn zadał esej o bezoarze. Na minimum cztery tysiące słów - powiedziała Lily otwierając podręcznik od Eliksirów. 
- Ciekawe, kiedy w końcu pojawi się tutaj ten nowy nauczyciel od OPCM. Miał być w piątek, a tu dupa.
- Pewnie Dumbledore jeszcze nikogo nie znalazł i po prostu gra na czas - uśmiechnęłam się, po czym spojrzałam w lewo i zobaczyłam Snape'a siedzącego nad jakąś grubą księgą. Odkąd przestał przyjaźnić się z Lily - czyli od końca piątej klasy - zazwyczaj siedzi sam. Czasami tylko widać go w otoczeniu innych Ślizgonów. Przed wakacjami zadawał się z Mulciberem, ale odkąd tamten gbur skończył szkołę nie ma dobrych kontaktów z nikim innym. A tak przynajmniej mi się wydaje. Ślizgoni ogólnie trzymają się razem, ponieważ reszta domów za bardzo za nimi nie przepada - zwłaszcza Gryffindor - jednak Severus jest jedyną osobą ze Slytherinu, która bardzo często chodzi sama. 
- Trochę mi żal Snape'a ... 
- Słucham? - Emma spojrzała na mnie z szokiem wypisanym na twarzy. Twarz Lily nie pokazywała niczego. Była poważna.
- No może i jest świnią, że tak odezwał się do Lilki i w ogóle, ale pomyślcie. Cały czas jest wyśmiewany przez Huncwotów. Zawsze chodzi sam. 
- Daj spokój Max. To Ślizgon. Oni wszyscy są siebie warci. Może i chłopaki robią sobie z niego żarty, ale on też nie jest czysty jak zła - odezwała się rudowłosa. I to sprawiło, że zakończyłam ten temat. Nie chciałam się z nią znowu kłócić. 
Po dwóch godzinach spędzonych w bibliotece dziewczyny poszły do swojej wieży, a ja wraz z Emmą poszłyśmy się przewietrzyć. Była przepiękna pogoda. Słońce wisiało wysoko na niebie i dawało nam ciepło. Mam nadzieję, że jak najdłużej będzie taka pogoda. Mimo tego, że uwielbiam zimę to jesień mogłaby nie istnieć. Nienawidzę tej pory roku ze względu na atmosferę. Jest taka smutna i ponura. Jeszcze częściej niż zazwyczaj pada deszcz i w ogóle. Straszne. 
Będąc na błoniach zauważyłyśmy mężczyznę wychodzącego z chatki Hagrida. Rozejrzał się i ruszył w stronę szkoły. Był wysokim facetem - tak przynajmniej wyglądał z daleka - z potarganymi brązowymi włosami i dość umięśnioną sylwetką. Miał na sobie czarne spodnie, brązową koszulę i czarną kurtkę. Po chwili zniknął nam z oczu. 
- Ciekawe, kto to - powiedziałam. Blondynka wzruszyła ramionami. Usiadłyśmy nad jeziorem i moczyłyśmy stopy w chłodnej wodzie. Dobrze jest być tu ponownie. 
                                                 ***
We wtorek wstałam bardzo wyspana mimo tego, że spałam jedynie cztery godziny. Ah te wciągające książki. Z radosną miną siedziałam przy stole i nakładałam sobie na talerz naleśniki z białym serem i cynamonem. Hunter patrzyła na mnie, jak na chorą psychicznie. 
- Ty jesteś normalna Winslow? 
- Ale o co ci chodzi? - niewinnie się uśmiechnęłam. 
- Jest 8.00 rano zaraz zaczynamy lekcje, a ty wyglądasz jakby gwiazdka przyszła wcześniej. 
- Po prostu się wyspałam. I jest taka piękna pogoda. Dlaczego miałabym być smutna? - spytałam sięgając po dzban z kawą. Zielonooka prychnęła i wróciła do jedzenia płatków czekoladowych. W tej samej chwili do Wielkiej Sali wleciał rój różnokolorowych sów. Nurkowały nad stołami by rozdać uczniom listy oraz inne paczki. Po chwili przed rudowłosą wylądowała biała sowa z prorokiem codziennym przyczepionym do nóżek. Zaledwie odleciała, a przyleciała kolejna. 
- Cześć Penny - powiedziała Bones i pogłaskała ptaka po główce - To sowa Amelii - wyjaśniła widząc mój zaciekawiony wzrok. Kiedy ona czytała list od swojej starszej siostry ja z lekkim powątpiewaniem sięgnęłam po gazetę. Otworzyłam na przypadkowej stronie. ,,Chcesz wyglądać pięknie? Wypróbuj nowe kosmetyki linii Błyyysk''. Dalej. Na kolejnej stronie znalazły się przepisy na domowe ciasteczka makowe i lemoniadę różaną. Hm. Ciekawe. Przewróciłam kartkę i szeroko otworzyłam oczy. O cholera. 

MROCZNY ZNAK NAD DOMEM ZNANEJ MUGOLSKIEJ RODZINY



Wczorajszego popołudnia na przedmieściach Liverpoolu nad domem mugolskiej rodziny ukazał się Mroczny Znak. Ostatni taki przypadek miał miejsce na początku wakacji. Czyżby złe moce nie zniknęły? 
Świadkowie utrzymują, że widzieli długowłosego blondyna w dziwnym stroju wchodzącego do owego domu. Któż to taki? 
Zginęła pięcioosobowa rodzina Masonów. Głowa rodziny Christopher (47l.), jego żona Danielle (44l.) i trójka ich dzieci, Jordan (22l.), Holly (10l.) i Sean (9l.). Pan Mason był senatorem, a jego żona szefową organizacji przeciw uprzedzeniom. Ich czwarte dziecko uczy się obecnie na piątym roku w Hogwarcie. Współczujemy i składamy najdroższe kondolencje. 

- Cholera - szepnęłam i zaczęłam się rozglądać. W tej samej chwili zza stołu Gryffindoru podniosła się niska brunetka i zanosząc się płaczem wybiegła z WS. Jej najlepsza przyjaciółka poleciała za nią. 
- Co jest? - zarówno Emma, jak i Geo patrzyły na mnie z zainteresowaniem. Westchnęłam i podałam im gazetę. Zaczęły czytać. Z każdym słowem ich miny robiły się coraz bardziej przerażone i zszokowane. 
- O cholera ... biedna Jocey - mruknęła Georgie. 
- Jak można być takim potworem? - szepnęła Emma czytając po raz kolejny ten sam artykuł. Ja zadawałam sobie to samo pytanie. 
                                               ***
Informacja o śmierci rodziny Jocey obiegła Hogwart w mgnieniu oka. Dziewczyna zamknęła się w szkolnej toalecie i nie chciała z niej wyjść. Nie dziwię się jej. Ja też po takiej nowinie nie chciałabym nikogo widzieć. 
Zaczynałam dopiero od drugiej lekcji, więc wolny czas spędziłam jak zwykle na czytaniu książki. ,,Carrie'' Kinga już skończyłam i zaczęłam czytać ,,Purpurowe morderstwo'' Grahama Breya. Podobno świetny kryminał. Na razie dopiero drugi rozdział, ale mam nadzieję że będzie coraz lepiej. 
Akcja zaczynała się już rozkręcać, gdy nagle niedaleko rozbrzmiał huk. Oderwałam wzrok od książki i spojrzałam do tyłu. Chłopak niezdarnie podnosił z ziemi futerał z gitarą. Uśmiechnęłam się, ale przestałam kiedy zobaczyłam kto to jest. Jasper Murton. Ślizgon z mojego roku. Niby jeden z normalniejszych, ale nadal Ślizgon. A ja jestem do nich uprzedzona. Może wam, kiedyś opowiem dlaczego. Chłopak wyprostował się, a kiedy mnie zobaczył chrząknął. Przewiesił futerał przez ramię i ruszył w moją stronę. 
- Cześć Winslow - rzucił. Siedemnastolatek jest wysokim blondynem z niebiesko-szarymi oczyma. 
- Cześć - odparłam - Grasz? - wskazałam na futerał. 
- Trochę. Taka dziwna pasja. 
- Dlaczego dziwna? - zmarszczyłam brwi. Spojrzał na mnie z uniesioną lewą brwią - Aaa ... no tak. 
- A, gdzie masz swój orszak? - spytał. 
- Są na lekcjach. A ty, gdzie masz Finna? - podrapałam się po nosie. I to jest dziwne w tym facecie. Niby jest Ślizgonem, a przyjaźni się z Puchonem. Cud. Nigdy nie widzę go w otoczeniu innych mieszkańców domu Salazara. I tylko, dlatego totalnie nim nie gardzę. I jest jedynym Ślizgonem, z którym czasami pogadam. I to bez odruchu wymiotnego. 
- Też na lekcji. Ma Numerologię. 
- A słyszałeś o tym incydencie z Mrocznym Znakiem? - spytałam. Drgnął niezauważalnie, po czym westchnął. 
- Niestety tak. I w takich chwilach żałuje, że jestem Ślizgonem. Biedna dziewczyna. 
- No biedna - westchnęłam. Pogadaliśmy chwilę, po czym zaczął się zbierać. Zasalutował i zniknął za rogiem, a ja wróciłam do czytania. 
                                             ***
Syriusz szedł przed siebie gwiżdżąc pod nosem. W duchu dziękował sobie, że zrezygnował z Numerologii. W innym wypadku musiałby siedzieć na niewygodnym krzesełku i słuchać nużącego głosu Gordon. Niby młoda, a zachowuje się jak siedemdziesięciolatka. 
Kucnął by zawiązać sobie sznurówkę trampka, kiedy jego wzrok wyłapał blondwłosego Ślizgona wychodzącego zza rogu. Zmrużył oczy, na co tamten jedynie parsknął i zszedł po schodach na niższe piętro. 
Brunet wyprostował się i skręcił w korytarz, z którego wyszedł przed chwilą mieszkaniec domu Salazara. 
Uśmiechnął się, kiedy zobaczył znajomą postać siedzącą na parapecie. Maxine z uwagą wpatrywała się w czytaną książkę. Jej oczy w skupieniu przesuwały się po kolejnych zdaniach i słowach. Od czasu do czasu przygryzała wargę, co było według niego strasznie urocze. Jak zwykle pod szkolną spódniczkę założyła czarne rajstopy. Nie lubiła pokazywać za wiele. 
Zatrzymał się dwa metry od niej i czekał aż go zauważy. Po pięciu minutach zrozumiał iż jest tak pochłonięta lekturą, że zleci tydzień nim go zauważy. Chrząknął. Nic. Chrząknął po raz drugi. Nadal nic. Już chciał chrząknąć po raz trzeci, ale w tym samym momencie spojrzała na niego swoimi ciemnymi oczyma. 
- O co chodzi? - westchnęła. 
- Co czytasz? - spytał uśmiechając się łobuzersko. 
- Książkę. To taka rzecz, w której opisywane są różne historie ... - niewinnie się uśmiechnęła, na co prychnął. 
- Bardzo śmieszne Winslow, bardzo. O czym jest? 
- O zbrodni. Zabili młodą aktorkę i szukają sprawcy. Ty nie na lekcji? - schowała książkę do torby i zrobiła mu miejsce na parapecie. Usiadł opierając się o szybę. Do jego nozdrzy doleciał zapach jej perfum. Wyczuł wanilię i coś owocowego, ale nie mógł dojść do tego co to. 
- Zrezygnowałem z Numerologii. Nie jestem aż takim debilem. I tak bym dostawał same N, więc po co się męczyć? - wyszczerzył zęby. W tej samej chwili zabrzmiał dzwon kończący lekcje. Wstali i wspólnie ruszyli w stronę pierwszego piętra, gdzie Gryfoni z Puchonami mieli Transmutację, a Krukoni i Ślizgoni Historię Magii. Szatynka podeszła do Hunter siedzącej pod ścianą, a on dołączył do reszty Huncwotów stojących pod klasą od Transmutacji. Remus czytał podręcznik, a Jim i Peter szeptali coś do siebie z dziwnymi uśmiechami. 
- Co tam knujecie? A tym bardziej beze mnie? - spytał obejmując ramieniem najniższego Huncwota. 
- Myślimy nad jakimś kawałem. Nudno jakoś - Potter potargał sobie włosy i kątem oka spojrzał na Evans jedzącą mandarynkę. Ładnie wyglądała w dobieranym warkoczu. Zagapił się na nią na ładne kilkadziesiąt sekund. Dopiero Peter przywrócił go do świata żywych szczypiąc go w ramię - Ała - jęknął.
- Przestań się tak na nią gapić, bo weźmie cię za psychopatę - odparł Glizdogon.
- Większego niż zazwyczaj? - parsknął Black, ale opanował się widząc minę swojego przyjaciela. Niewinnie się do niego uśmiechnął. W tej samej chwili nadeszła profesor Mcgonagall. Wpuściła ich do klasy i podeszła do stolika. 
- Na dzisiejszej lekcji powtórzymy transfigurację i animizację. Mam nadzieję, że pamiętacie coś z trzeciej klasy - powiedziała rozglądając się po klasie. Potter się uśmiechnął. Gdyby ona tylko wiedziała - pomyślał rozczochraniec wracając do pionu. 
                                                ***
Historia Magii nie była taka zła. Minęła zaskakująco szybko. Następnie mieliśmy transmutację i powtórkę z animagii. Uśmiechnęłam się. Ciekawe, jak zareagowali Huncwoci. Od samego początku wiem, że zostali nielegalnymi animagami żeby pomagać Remiemu podczas pełni. Zawsze miałam ich za totalnych bałwanów, ale właśnie ta informacja sprawiła, że ich polubiłam. Okazało się, że nie są aż takimi idiotami. Ostatnią wtorkową lekcją była ONMS. Verdon zebrała nasze streszczenia, po czym zaczęła lekcję o jednorożcach. 
- Młode jednorożce mają złotą sierść. Robią się srebrne, gdy mają dwa lata, a całkiem białe w wieku siedmiu lat. Róg wyrasta, gdy mają cztery. Dorosłe jednorożce mają złote kopyta, długie, smukłe nogi oraz perłowobiałą grzywę i bujny ogon. Są wielkości konia arabskiego. Podobnie jak patronus rozsiewają wokoło księżycową poświatę. Lubią ciemne, gęste magiczne lasy - Zakazany Las jest dla nich idealny. Krew jednorożca jest gęsta, świetlista i ma błękitno-srebrny kolor. Róg jest srebrny, długi i ciemny. Wyrasta poniżej czoła ... - mówiąc to zaprowadziła nas do padoku niedaleko Zakazanego Lasu, gdzie stał jeden osobnik. Był biały, więc skończył już siedem lat. Wszyscy powoli do niego podeszli by móc go pogłaskać. Mały był zadowolony, ednak z większą ochotą dawał się głaskać dziewczynom. Pani mówiła, że jednorożce cą bardziej ufne wobec kobiet. Tylko te młode są bardziej ufne i nie boją się facetów. Kiedy Peter chciał go pogłaskać prychnął głośno i odbiegł na drugą stronę padoku. Pettigrew lekko się zawstydził, na co posłałam mu pokrzepiające spojrzenie. Peter niby należy do Huncwotów, jest ich przyjacielem. Jednak zawsze jest postrzegany jako ten najgorszy, bo nie jest ani za mądry czy przystojny. Natomiast ja lubię go równie mocno co Pottera czy Blacka, a często nawet i bardziej. Oboje uwielbiamy mugolską koszykówkę, dlatego mamy o czym rozmawiać. Oprócz tego przed Sumami pomagał mi z Wróżbiarstwem, którego kompletnie nie ogarniałam. Tak samo, jak reszta moich przyjaciół. Dla mnie jest równie fajny, jak pozostała trójka. Co z tego, że nie jest ciachem z pierwszych okładek czasopism dla kobiet? Liczy się to co człowiek sobą reprezentuje i czy ma dobre serce. A on takie ma. 
Na koniec zajęć zadała nam rysunek jednorożca z opisaniem części jego ciała. Całkiem łatwe jeśli ktoś umiał rysować, a ja jestem kompletnym beztalenciem w tej dziedzinie. Taki los. 
Rozmawiając z Emmą i Lily szłyśmy w stronę Wielkiej Sali. Na śniadaniu zjadłam jedynie dwa naleśniki, więc w brzuchu dość mocno mi burczało. 
Moją uwagę przykuło zamieszanie przy nauczycielskim stole. Zazwyczaj spokojny Dumbledore wyglądał na poddenerwowanego i niespokojnego. Mcgonagall mówiła do niego żywo gestykulując rękoma, a rozmowie przysłuchiwał się Slughorn. Pewnie miało to coś wspólnego z dzisiejszą nieprzyjemną wiadomością zamieszczoną w proroku codziennym. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Jocey, ale nigdzie jej nie było. Biedna. Dlaczego istnieją ludzie, którzy lubią jak inni cierpią? Tacy ludzie, którzy żywią się strachem i bólem innych? W ogóle tego nie rozumiem. 
Zabrałam się za jedzenie zupy marchewkowej. Pychota. 



Zjadłam jako pierwsza, dlatego zostawiłam dziewczyny i ruszyłam w stronę sowiarni by wysłać mamie list i prezent urodzinowy. Niby urodziny ma dopiero jutro, ale wolę by prezent doszedł za wcześnie niż za późno. 
Skręciłam w lewo i niemal od razu zwolniłam. Z sowiarni wychodził średniego wzrostu chłopak z krótkimi brązowymi włosami ubrany w mundurek Slytherinu. Na mój widok szeroko się uśmiechnął. 
- Winslow, jaki zbieg okoliczności - zaśmiał się. Przed państwem Evan Rosier. Dupek jakich mało. 



Jak oceniacie ten rozdział? Ja nie jestem zbytnio z niego zadowolona. Nie wyszedł mi tak jak chciałam, ale piszę na szybko więc przepraszam za błędy.
Na razie nic zbytnio się nie dzieje, ale to jak zwykle przy pierwszych rozdziałach.
Pozdrawiam i życzę wszystkich dziewczynom i kobietom wszystkiego najlepszego.