wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 6.

Evan Rosier należy do tej grupy ludzi, z którymi za żadne skarby świata nie chciałabym się kumplować, a co dopiero przyjaźnić. I nawet nie chodzi o to, że jest on Ślizgonem. To po prostu zły człowiek. 
Zacisnęłam dłonie w pięści żeby nie dać się sprowokować. Nie był tego wart. 
- Co tam Rosier, byłeś wysłać list? 
- Po to się chodzi do sowiarni Winslow - odparł i mrugnął do mnie swoim ciemnoniebieskim okiem.  
- A co, pewnie wysyłałeś gratulacje swoim kolegom Śmierciożercom, że udało się im zamordować Masonów - odparłam z powagą, a mimika jego twarzy całkowicie się zmieniła. Z rozbawionej w zdenerwowaną. Mam cię. Podszedł do mnie tak blisko, że widziałam pojedyńcze piegi na jego nosie. Przełknęłam ślinę, ale nawet nie drgnęłam. Nie chciałam by myślał, że się go boję. 
- Posłuchaj Winslow ... nie wiem o czym mówisz - mruknął, a z moich ust wydostało się parsknięcie. Zmrużył groźnie powieki, ale jakoś mnie to nie wystraszyło. Może mi naskoczyć.
- Proszę cię Rosier. Każdy głupi wie, że ...
- Evan! - w naszą stronę szedł Snape. Wyglądał na zdenerwowanego. Rosier się do mnie uśmiechnął. 



- Jak widzisz moja droga muszę uciekać. Do zobaczenia następnym razem - ukłonił się i dołączył do bruneta. Severus posłał mi dziwne spojrzenie, po czym przyciszonym głosem zaczął rozmawiać ze swoim znajomym. Po chwili zniknęli za zakrętem, a ja wypuściłem z siebie ze świstem powietrze.
Niby nie miałam dowodów na to, że którykolwiek ze Ślizgonów należy do Śmierciożerców jednak dzięki reakcji Rosiera wiem, że on tak. Albo przynajmniej chce do nich należeć. 

Westchnęłam i weszłam do sowiarni. Przywołałam jedną ze szkolnych sów, po czym do jej nóżki przywiązałam list oraz małą paczuszkę, w której były kolczyki dla mamy. Złożyłam się z młodym, bo Ren podobno miał własny prezent. Przez dłuższą chwilę stałam i wpatrywałam się w horyzont. Dopiero, kiedy na zewnątrz się rozpadało zaczęłam się zbierać. Wracając zahaczyłam o bibliotekę żeby dokończyć wypracowanie na jutrzejsze zajęcia z Zielarstwa. Uśmiechnęłam się do pani Forbes i przycupnęłam przy najbliższym wolnym stoliku. Chwilę później po raz kolejny czytałam rozdział o piołunie i dokańczałam esej na dwa tysiące słów. Dwadzieścia minut później szłam już w stronę wieży. Zastukałam kołatką by otrzymać zagadkę. 
- Co to jest, rozbija się to, a dopiero wtedy jest całe? - zapytała sennym głosem. Hm. Zagryzłam wargę żeby się skupić. Niektórzy uważają, że Krukoni nie powinni mieć żadnych problemów z owymi zagadkami. W końcu są najmądrzejsi w całej szkole. A to nie jest takie proste. Zagadki są tak zrobione żeby każdy miał z nimi problemy. Stałam tam z pięć minut zanim odpowiedź wpadła mi do głowy. Podałam ją i bez problemu dostałam się do Pokoju Wspólnego. Miałam iść do dormitorium, kiedy zauważyłam Masona siedzącego w jednym z foteli. Nic nie robił. Po prostu siedział. Lekko się uśmiechnęłam i usiadłam na przeciwko niego. Tylko na mnie spojrzał, po czym wbił wzrok w okno. 
- Coś się stało? - spytałam zakładając nogę na nogę. Wzruszył ramionami - Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć? Jestem twoją siostrą skrzacie. 
- Po prostu ... czytałem ten artykuł w Proroku. 
- Jaki ... aaa. Rozumiem. Zrobiło ci się smutno? 
- W pewien sposób tak. Myślisz, że nam coś grozi? - spojrzał na mnie z zaciśniętymi wargami, a ja westchnęłam i kucnęłam koło niego. 
- Posłuchaj Mason. Niestety żyjemy w takich czasach, że nikt nie może się czuć bezpiecznie. No chyba jedynie czarodzieje czystej krwi i arystokracja. Jednak tutaj w Hogwarcie pod okiem Dumbledore nic nam nie grozi. 
- A rodzice? Aly i Jay? - szepnął. Nic nie powiedziałam. Po prostu mocno go przytuliłam. Był już dużym chłopakiem i wiedział wiele, ale wszystkiego wiedzieć nie musiał. Przerwaliśmy tą rodzinną chwilę, kiedy do Pokoju Wspólnego wszedł jego nowy przyjaciel. Pożegnałam się z chłopakami i weszłam do dormitorium. Od samego progu do moich nozdrzy dostał się dziwny zapach. Jakby przypalonej sierści. Aż zmarszczyłam nos. Szybko podleciałam do okna i szeroko je otworzyłam mając, gdzieś ulewę na zewnątrz. Po chwili domyśliłam się, że zapach wydostaje się z łazienki. Złapałam klamkę mimo tego, że lekko się denerwowałam tym co tam zobaczę. Było zamknięte. 
- Em?! 
- Nie wchodź! - krzyknęła piskliwym głosem, na co westchnęłam. Co ona znowu wymyśliła? 
- Co żeś znowu zrobiła?! - spytałam głośno w tym samym czasie podchodząc do swojej szafki nocnej i wyjmując z szuflady świeczkę o zapachu arbuza. Odpaliłam ją za pomocą różdżki.
- Chciałam rozjaśnić sobie włosy i coś nie wyszło ... 
- Śmierdzi jakbyś paliła tam kota - wyznałam rozglądając się za Blue. Siedziała pod łóżkiem. Biedna. Jej pewnie też nie podobał się ten zapach. Usiadłam i wdychałam opary wydobywające się ze świeczki. Od razu lepiej. Uwielbiam świeczki zapachowe, mogłabym je kupować codziennie. Niestety w Hogsmeade nie można ich kupić, dlatego na każdy semestr zabieram ze sobą kilka. A w domu mam ich masę. 
Emma za żadne skarby świata nie chciała wyjść z łazienki dopóki nie dowie się jak cofnąć efekt farbowania - byłam bardzo i to bardzo ciekawe co się stało - więc leżałam na łóżku głaskając Blue, która ulokowała się na moim brzuchu. Minęło chyba z czterdzieści minut nim blondynka opuściła toaletę. Spojrzałam na nią kątem oka i szeroko otworzyłam buzię. Po chwili ciszy pokój obiegł mój głośny śmiech, którego nawet Blue się wystraszyła bo czmychnęła na parapet. 
Hunter z nie za wesołą miną podeszła do szafy i wyciągnęła z niej granatową bandanę w białe gwiazdki i przewiązała nią swoje ... włosy. 
- Bardzo śmieszne - burknęła. Chrząknęłam. 
- Nie no ... bardzo ładnie ci w tym kolorze - mało brakowało żebym znowu nie wybuchnęła śmiechem.
- Nienawidzę różowego. Wyglądam jak wielka różowa wata cukrowa - jęknęła rzucając się na łóżko. 
- Z drugiej strony nie powinnaś się dziwić. Wiesz, że masz problemy z zaklęciami upiększającymi. Powinnaś mieć nauczkę z tamtego incydentu - parsknęłam z uśmiechem obserwując jej jasnoróżowe włosy. W czwartej klasie miała mały problem ze swoim nosem, który bardzo jej się nie podobał. Znalazła odpowiednie zaklęcie żeby go wyprostować i zdarzył się mały wypadek. Otrzymała od magii mały podarek w postaci nosa psa. Wyglądała przekomicznie i przez tydzień leżała w Skrzydle Szpitalnym, gdzie Ruby starała się odwrócić działanie zaklęcia. A ona zamiast uczyć się na błędach popełnia go po raz kolejny. Cała Em. 
                                              ***
W środę zaczynaliśmy OPCM z Gryfonami. Wszyscy byliśmy ciekawi nowego nauczyciela i czy w ogóle się on pojawi, bo jak do tej pory żadna z klas nie miała owych zajęć. Zawsze przychodził ktoś na zastępstwo. 
Dojadłam kanapkę z kremem orzechowym i wraz z Emmą ruszyłyśmy w stronę odpowiedniej klasy. Wszyscy gapili się na jej nową fryzurę, ale nikt nie powiedział ani słowa. Jedynie Potter, gdy spotkałyśmy go przy bibliotece na widok jej włosów wybuchnął opętańczym śmiechem za co zarobił od zielonookiej w łeb. I dobrze. 
Rozmawiając dotarłyśmy na miejsce, gdzie byli już niemal wszyscy z grupy. Każdy był ciekaw nowego nauczyciela. Stanęłyśmy pod ścianę. Jim rozmawiał z Peterem, Remus z Mary, a Black zarywał do Katie Bloom z naszego domu, która podczas rozmowy miała kolor buraka. Natomiast Lilcia siedziała na parapecie i przeglądała jakieś czasopismo. Czas mijał, a nikt się nie pojawiał. Już mieliśmy sobie iść, kiedy drzwi od klasy się otworzyły. Powoli weszliśmy do środka. Przy biurku stał facet, którego kojarzyłam. Uśmiechnął się do nas. Miał na sobie czarny garnitur i szarą koszulę. Był bez krawata. Miał jakieś trzydzieści sześć lat. 
- Cześć siódmoklasiści. Miło mi was poznać - klasnął w dłonie. Czyli to nasz nowy nauczyciel. Wyglądał na sympatycznego. Wyciągnęłam pergamin oraz kałamarz z piórem. Szatyn machnął ręką, a książki leżące na biurku uniosły się w górę i zaczęły latać między ławkami upadając przed każdą z osób. Spojrzałam na ładną szaro-złoto-czarną okładkę. Na samej górze widniał napis ,,Obrona przed czarną magią poziom 7'' - Nazywam się Vincent Marshall i w tym roku będę was nauczał OPCM. Mam nadzieję, że się polubimy bo jak to się mówi jeśli nauczyciel jest denny to przedmiot też. Jak na pewno zauważyliście trochę się spóźniłem. Jednak nie będę wam zawracał głów moimi sprawami osobistymi, które nie są za ciekawe. No dobrze. Na początku lista obecności. Myślę, że dość szybko nauczę się waszych imion ... - szeroko się do nas uśmiechnął. Po odczytaniu trzydziestu sześciu nazwisk opowiedział nam trochę o naszej książce i o tym czym się zajmiemy w tym roku. Do listopada mamy mieć normalne zajęcia, a potem powtórki aż do czerwca. Zdążyliśmy jedynie zacząć temat o zaklęciach niewybaczalnych, bo zaraz zabrzmiał dzwon. Spakowaliśmy rzeczy do toreb i plecaków, po czym wyszliśmy na korytarz. 
- Całkiem fajny facet - powiedziała Mary próbując jedną ręką zapiać torbę. Pomogłam jej. 
- Może w końcu będziemy mieć normalnego nauczyciela, a nie laskę która bała się własnego cienia - westchnęła Lily, na co parsknęłam. Jak można być nauczycielem OPCM i bać się prawie wszystkiego? Dyrektor rok temu nie popisał się wyborem profesora. Kobieta zrezygnowała już w maju i przez miesiąc nie mieliśmy zajęć. Niby fajnie, ale żadna z klas nie skończyła programu i piątoklasiści mieli mały problem ze zdaniem Sumów. Nie fajnie. 
- O czym rozmawiacie dziewczęta? - Syriusz objął mnie ramieniem. Do moich nozdrzy doleciał zapach jego czekoladowej wody kolońskiej. Reszta Huncwotów również do nas dołączyła. Pete częstował Emmę cukierkami rabarbarowymi, Remi stanął między Jamesem i Lily, która posłała mu wdzięczne spojrzenie. Potter nie był tym zachwycony. 
- O naszym nowym nauczycielu. Całkiem całkiem,  co nie? - odpowiedziałam.
- Nikt nie będzie gorszy od Hardy - wzdrygnął się, na co wszyscy się roześmialiśmy. Śmiejąc się z różnych głupot dotarliśmy na parter. Oni szli na Eliksiry ze Ślizgonami, a my na dwie godziny Zielarstwa z Puchonami. Pożegnaliśmy się i rozeszliśmy w swoje strony. Emma wzięła mnie pod rękę, kiedy wyszłyśmy na zewnątrz. Nie padało, ale wyczuwało się w powietrzu wilgoć. Po chwili byłyśmy pod szklarnią numer 6. Bardzo lubię Zielarstwo. Zawsze dostaje z niego dobre oceny bo ten przedmiot mnie interesuje. Inaczej jest z Historią Magii, z której dostaje jedynie Z a czasami i N czy O. Nienawidzę Historii, ale o tym już wspominałam. Po chwili pojawiła się pani Sprout. Kobieta nie ma jeszcze czterdziestki. Jest dość niska, ma jasnobrązowe włosy do ramion i duże ciemnozielone oczy ukryte za okularami w oprawkach. Z uśmiechem wpuściła nas do środka. Ubrani w kombinezony stanęliśmy po dwóch stronach długiego stołu ubrudzonego ziemią. 
- Dzień dobry dzieciaki. Dzisiaj zajmiemy się blekotem, ale najpierw poproszę o wypracowania - powiedziała, na co wszyscy podali jej swoje prace - No dobrze. To jest blekot - klasnęła w dłonie, a przed każdą z osób pojawiła się doniczka z rośliną. Miała cienką długą łodygę i dwa kwiatostany zbudowane z drobnych białych kwiatków. Pachniała trochę jak maść na oparzenia - Rośnie w całej Europie. Mugole znają go pod nazwą parzenica, wykorzystują go do robienia maści na oparzenia - ha! - a my do robienia wywaru z blekotu oraz eliksirów na ból głowy czy brzucha. Jest też on składnikiem mikstury Schmidta, która pomaga na krwawienie. My dziś nauczymy się jak ją pielęgnować - odparła. Lekcje szybko i sympatycznie minęły. Po dwóch godzinach Zielarstwa mieliśmy Eliksiry również z Puchonami. Slughorn miał coś do załatwienia, dlatego zlecił nam zrobienie mikstury na porost włosów i wyszedł. Emma wstawiła wodę w kociołku, a ja podniosłam się żeby podejść do szafki ze składnikami po suszone figi. Sięgałam po nie do słoika, kiedy ktoś mnie popchnął. 
- Przepraszam Max ...
- Nic się nie stało - wesoło się uśmiechnęłam. Finn potargał swoje sięgające uszu blond włosy - Co słychać? 
- Jakoś leci. Na szczęście jak na razie nie ma za dużo nauki. Podobno ostatnio gadałaś z Jasperem. 
- Napatoczyliśmy się na siebie. Nie wiedziałam, że gra na gitarze - odparłam. 
- Takie jego małe hobby ... - wyjaśnił. Pogadaliśmy chwilę, po czym wróciłam do stolika. Emma pokruszyła już kamień glinowy i dodała go do gotującej wody. Kiedy ja kroiłam figi ona wlewała do kociołka sok z aloesu. Przez to, że sala znajduje się w podziemiach i nie ma tu żadnego okna zawsze jest tu parno i duszno. Często nasze włosy są napuszone od wilgoci i wszystkich oparów. Lily ma na to świetny sposób. Przez to, że jej włosy są naturalnie falowane często na owych zajęciach wyglądają jak afro. Dlatego od trzech lat w dni, w które mają Eliksiry wiąże włosy w ciasnego dobieranego warkocza. Wtedy nic ich nie rusza. Świetny patent. 
Profesor wrócił dwie minuty przed końcem lekcji i wyglądał na zdenerwowanego i przejętego. Każdemu postawił Z bez względu na wygląd eliksiru i kazał nam zmykać na obiad. Dziwne to było. Slughorn nigdy się tak nie zachowywał. Wyszłam z klasy ze zmarszczonymi brwiami. Coś było nie tak. Oczywiście Emma uważała, że wyolbrzymiam coś czego nie ma. Ale ja i tak uważam, że coś musiało się stać. 
Dwie godziny później siedziałam na łóżku w dormitorium i czekałam na różowowłosą malując paznokcie u stóp na czarno, kiedy do moich uszu dotarł stukot. Podniosłam głowę i zobaczyłam czarną sowę siedzącą na parapecie za oknem. Powoli podeszłam do okna i otworzyłam je wpuszczając ptaka do środka. Wylądował na biurku. Blue leżąca na moim łóżku spojrzała na niego z zainteresowaniem. 
- Co tam maleńka? - pogłaskałam sowę po łebku i zauważyłam list w szarej kopercie przywiązany do jej nóżki. Odwiązałam go i dałam jej ciastko ryżowe. Wzięłam się za czytanie. 

Cześć Maxie, 
muszę z tobą poważnie porozmawiać. To nie temat do listów. Spotkajmy się w sobotę o 11.00 w sklepie zielarskim niedaleko Trzech Mioteł. Jason. 

Przerwałam czytanie lekko otwierając usta. Co niby jest tak ważne, że Jay nie może napisać o tym w liście? Chyba nie wpakował się w żadne problemy? A przynajmniej mam taką nadzieję. 



                                              ***
Czas leciał z zawrotną prędkością. Dopiero co była środa, a teraz właśnie kończyła się ostatnia piątkowa lekcja. Niesamowite. A to znaczyło, że już jutro zobaczę się z bratem oraz to, że w końcu będę na koncercie Męskich Mioteł. Razem z Geo chodziłyśmy podekscytowane już w czwartek wieczorem. 
Niektórzy - Black - nie byli miłośnikami owego zespołu. Kiedy mówiłam o ich muzyce i nie tylko to zawsze wyglądał na poirytowanego. 
- Daj spokój Max. Jakim cudem ich muzyka ci się podoba? - parsknął na obiedzie, kiedy wspomniałam o tym iż chciałabym aby zaśpiewali coś nowego. Tym razem wraz z Em i Georgie usiadłyśmy przy ich stole. 
- Normalnie. Jak ja krytykuję Izzy Boomer to nazywasz mnie bluźniercą - rzuciłam z ironią. 
- O przepraszam bardzo. Izzy ma bardzo ... ładny głos. 
- I cycki wielkości globusów - mruknęła cicho Lily,  na co lekko się zawstydził. 
- Bez przesady. Tobie Lily mogłyby się lekko powiększyć, ale jej nie są takie duże - wypalił James. Zadławiłam się herbatą, a rudowłosa zacisnęła dłoń na widelcu i spojrzała na bruneta z błyskawicami w szmaragdowych oczach. Remus schował się za gazetą, a Mary udawała zainteresowanie wzorkiem na półmisku. Ale dowalił. 
- To żeś dowalił, brawo - westchnęłam klepiąc go po ramieniu. 
- Co powiedziałeś? - warknęła Lily upuszczając widelec i opryskując Petera tłuczonymi ziemniakami. Chłopak nic nie mówiąc wytarł koszulę. 
- No ... że ... - Jim chrząknął i zakłopotany potargał sobie włosy. Chyba zorientował się, że powiedział o słowo za dużo. Jak zwykle już po fakcie. I przez to jego kontakty z panną Evans są tak napięte. 
- Krytykujesz moje piersi, a i tak od dwóch lat latasz za mną jak idiota - odparła. Uuu. Brawo Lils. Syriusz parsknął śmiechem w swój kielich z kawą. Całą rozmowę przerwał Remus mówiąc, że Harpie wygrały 280 do 90 ze Srokami. Dzięki ci boże za tego faceta. Reszta obiadu minęła w dość napiętej atmosferze. Lily cały czas kątem oka patrzyła na Jamesa z chęcią mordu w oczach. A przez to iż siedziałam między nimi czułam się tak jakby na jej celowniku. A chłopak mimo tego, że był dziesięć centymetrów ode mnie wyższy i z trzydzieści kilo cięższy to chował się za mną jak dziecko za matką. Tchórz. Po obiedzie razem z Peterem postanowiliśmy wybrać się do biblioteki. Reszta miała dość nauki na ten tydzień. Byliśmy na pierwszym piętrze niedaleko łazienki Jęczącej Marty, gdy coś mnie zaniepokoiło. Zatrzymałam się i złapałam Pettigrew za rękaw. Przerwał monolog na temat smoków i spojrzał na mnie z uniesioną brwią. 
- Pete ... co to jest? - szepnęłam poddenerwowanym głosem. Powędrował za moim wzrokiem i lekko się spiął. Ruszył w tamtą stronę, a ja za nim. Kucnął i dotknął to dłonią - Proszę tylko nie mów, że to ...
- Krew - mruknął, na co przełknęłam ślinę. Cholera. Ślad prowadził w stronę klasy Historii Magii. Szłam za Peterem trzymając go za rękaw. Wziął głęboki wdech i zajrzał do środka. I od razu głośno przeklął, a mi zrobiło się słabo. Ja tam nie wejdę. 
- Pete ... 
- Kot i ... to nie jest za ładny widok Max. Lepiej na to nie patrz - rzucił i zamknął drzwi. Poszliśmy do gabinetu Mcgonagll, który był niedaleko. Otworzyła nam z kartkami w dłoniach. Szatyn powiedział jej o naszym nieprzyjemnym odkryciu. Kobieta poszła za nim z szokowana i z sykiem wciągnęła powietrze, kiedy zajrzała do klasy. Od razu wysłała patronusa by poinformował o tym Filcha i dyrektora. 
- Trzeba znaleźń winowajcę. To już nie może się powtórzyć - powiedziała, kiedy woźny przyszedł by posprzątać ten ... bałagan. Fuj. Okazało się, że właścicielem owego kota był Robert Hummer z mojego domu. Uroczy trzynastolatek. 
Odpuściliśmy sobie bibliotekę i biegiem ruszyliśmy w stronę błoń, gdzie powinni być nasi znajomi. Przy chatce Hagrida zauważyliśmy resztę Huncwotów. Z trudem łapiąc powietrze powiedziałam im o wszystkim. 
- To dziwne ... 
- Co ty nie powiesz Black? - rzuciłam z sarkazmem. 
- Chodzi mi o to Max, że te trzy sowy i dwa koty należały do osób z mugolskich rodzin. 
- Chelsea jest półkrwi - odparłam. 
- No niby tak, ale wychowuje się tylko z matką mugolką. 
- Myślisz, że to jakiś Ślizgon? - zmarszczyłam brwi. 
- Ja tak nie myślę. Ja to wiem. 


No i mamy kolejny rozdział
Mam nadzieję, że weekend minął wam przyjemnie. U was też jest taka paskudna pogoda?
Pozdrawiam i do usłyszenia
Pamiętajcie o zadawaniu pytań 











2 komentarze:

  1. Hej!
    Powiem Ci, że intrygujący ten Rosier. Wątpię, żeby Voldemort przyjął ucznia w swoje szeregi, zwłaszcza na początku swojego panoszenia się po Wielkiej Brytanii, ale to nie zmienia faktu, że chłopak być może przygotowuje sobie grunt do życia po Hogwarcie.
    Rozmowa Max z bratem była na pewno potrzeba. Rodziny powinny trzymać się razem, zwłaszcza w obliczu zagrożenia.
    Pan Marshall chyba bardzo stara się być fajny, a to niestety różnie wychodzi w praktyce. Ja w każdym razie nigdy nie lubiłam, kiedy nauczyciel tak na siłę zbliżał się do uczniów, ich słownictwa itd. Dobrze jednak, że stara się nawiązać jakiś kontakt z naszymi Hogwartczykami.
    Czekoladowa woda kolońska?! A cóz to za okropne ustrojstwo :p I to jeszcze na Syriuszu! Takie rzeczy tylko w Hogwacie.
    Ciekawe, czym tak bardzo przejął się wiczny hedonista Slughorn. I co wydarzyło się takiego, że brat Maxie nie może tego napisac w liście. Tajemnicze sprawy.
    Jeju, po tym tekście James powinien sam strzelić się w ten pusty łeb... Brak słów.
    O proszę, pojawił się pierwszy trop w sprawie mordowanych zwierzątek. Czyżby Ślizgoni byli naprawdę aż tak spaczeni? Wątpię, żeby Voldemortowi zaimponowało zabijanie kotów, ale cóż... Pakudne bachorki.
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Rosierze nie dowiedzieliśmy się za wiele z książek ale to był na pewno zły facet.
      Pan Vincent chce p prostu żeby każdy lubił jego zajęcia. Nie będzie udawał ich kumpla ;)
      Mój kuzyn ma taką wodę kolońską i pachnie prześlicznie według mnie dlatego Black otrzymał taką samą.
      Wszystkiego niedługo się dowiecie
      :)

      Usuń