środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział 21.

- A może zostaniesz na kolację? - zaproponowała mi Molly, kiedy dyrektor chciał się już zbierać. 
- No ... - spojrzałam na niego. 
- Zostań. Jason odprowadzi cię do szkoły. W końcu jesteś teraz z nim na pogaduchach - Dumbledore mrugnął do mnie, założył kapelusz i wyszedł z Nory żegnając się z rudowłosą. Ściągnęłam trampki, który już miałam na nogach i razem z Molly wróciłam do kuchni gdzie siedzieli pozostali. Został jedynie mój brat, Hestia, Marlena i bliźniacy. Reszta wyszła zaraz po zakończeniu zebrania, czyli jakieś piętnaście minut temu. Usiadłam między bliźniakami którzy grali z Jasonem w mugolskie karty. Na razie wygrywał Fabian. Lena z Hestią rozmawiały o najnowszej linii ubrań Anastazji. Natomiast Artur mieszał ciasto na naleśniki. 
- Max? Poszłabyś sprawdzić czy chłopcy śpią? Jeśli nie to niech zejdą. Też coś zjedzą - powiedziała Moll zakładając na siebie fartuszek w kwiaty. 
- Pewnie - uśmiechnęłam się, klepnęłam Fabiana w ramię i ruszyłam w stronę schodów. Na pierwszym piętrze znajduje się sypialnia Molly i Artura, dlatego tam nie wchodziłam. Natomiast na drugim swój pokój miał roczny Percy oraz Charlie. Na drzwiach wisiała kolorowa tabliczka z jego imieniem. Po cichu weszłam do środka. Jedynym źródłem światła była lampka stojąca na stoliku przy łóżeczku. Ściany miały szary kolor. Wszędzie były zabawki. Powoli podeszłam do łóżeczka. Percy spał. Jego małą główkę pokrywał meszek jasnorudych włosków, a oczy przymknięte były powiekami. Kocyk w balony przykrywał jedynie jego nóżki. Uśmiechnęłam się. Uwielbiam małe dzieci. Są takie urocze. Chyba nie zabrzmiało to zbyt dobrze co? Musnęłam jego policzek, poprawiłam mu kocyk i poszłam do Charlie'go. Czterolatek smacznie spał przytulając pluszowego pajaca. Jego pokój natomiast był prawie cały zielony. On również miał rude włosy, ale trochę dłuższe niż jego młodszy brat. Poprawiłam mu kołderkę i weszłam na trzecie piętro. Tam pokój miał Billy. I nie spał tylko siedział przy swoim biurku i rysował. 
- Nie śpisz jeszcze? - spytałam. 
- Oh, hej Max - uśmiechnął się - Nie mogłem zasnąć. Nigdy nie mogę kiedy na dole są te całe zebrania - wyjaśnił poprawiając włosy. 
- A co rysujesz? - oparłam się o framugę. Wstał i podał mi kartkę. Był na niej narysowany zamek. Już gdzieś widziałam tą budowlę, tylko gdzie? 
- To Hogwart. Nigdy nie widziałem go na żywo, ale mama dała mi zdjęcie i postanowiłem go narysować. Ty się tam uczysz. Jest okej? - spytał cicho bawiąc się palcami. 
- Bardzo ładnie. Nawet zaczęłam się zastanawiać, gdzie już widziałam taki budynek. Masz talent mały. Rysujesz dalej? Czy schodzisz do nas na dół? Mama smaży naleśniki i powiedziała, że jak nie będziesz spał to możesz przyjść - powiedziałam oddając mu rysunek. Kiwnął głową. Założył na stopy kapcie i zaczęliśmy schodzić na dół. W połowie drogi złapał mnie za rękę i puścił dopiero w kuchni widząc uśmiech Jaya. To było urocze!!!!!
Chłopiec wtulił się w mamę, po czym usiadł koło Hestii, a ja zajęłam swoje wcześniejsze miejsce. 
- Co słychać u Huncwotów? Potter nadal lata za Lily? - spytała Mara podając talerz z naleśnikami dalej. Jest ona szczupłą dziewczyną z kręconymi blond włosami do łopatek i brązowymi oczami. 
- Kiedy przestanie nadejdzie koniec świata. Jestem pewna - rzuciłam na co parsknęła śmiechem.
Czułam się w ich towarzystwie bardzo dobrze i miło. Jakbyśmy znali się od dawna. Teraz mieliśmy wspólny cel, który miał nas zbliżyć jeszcze bardziej. 
W pół do 21.00 kiedy pomogłam Molly w zmywaniu naczyń przyszła pora na powrót do szkoły. Przytuliłam wszystkich i razem z Jayem wyszłam z Nory. Padało, więc wsunęłam na głowę kaptur. 
- I co? Co myślisz? - spytał. 
- Co mam myśleć? Wszyscy są sympatyczni. 
- Nie o to mi chodzi. Tylko o twoje zadanie - rzucił. Wsunęłam ręce do kieszeni nie wiedząc co powiedzieć. Bałam się. Bo i kto by się nie bał? Ale dostałam zadanie do wykonania i muszę się z tego wywiązać. Trzeba tylko obmyślić plan działania. 
                                            ***
- Jestem z was dumny panowie - powiedział Remus zamykając kufer. Szukał tam swojego podręcznika do Zaklęć, który gdzieś przepadł. 
- Oj tam ... po prostu stęskniliśmy się za tymi wariatkami. I tyle - mruknął Łapa. 
- Nie ważny powód. Ważne, że w ogóle ją przeprosiliście ... no gdzie jest ta przeklęta książka?!? - syknął miodowooki zamykając szafę. 
- Od Zaklęć? Pożyczyłeś Mary - powiedział Peter wyjmując z szuflady tabliczkę czekolady. 
- A no tak ... James? - Lupin skierował swoje spojrzenie na nie odzywającego się do tej pory okularnika. Siedział za to po turecku na swoim łóżku i bez ruchu wpatrywał się w ich Mapę. 
- Przysięgam, że jeśli znów obserwuje Lily to mu przywalę - powiedział z sarkazmem Black. Zaśmiali się, a Remus szturchnął go w ramię. 
- Hm? 
- Co ty znowu robisz człowieku? 
- Obserwuje ... dyrektor wrócił właśnie do szkoły. Nie było go kilka godzin. Maxine też nie ma ...
- Bo jest w Hogsmeade z Jayem. I teraz widać jak jej słuchasz. Brawo - parsknął Pete. 
- No właśnie i ... Syriusz? Jak ci się podobał prezent od Maxine? - spytał Rem siadając na łóżku i ściągając krawat w barwach Gryffindoru. 
- Jaki ... o cholera ... zapomniałem - brunet opadł na kolana i otworzył kufer. Z dna wyjął owe pudełeczko. Zdjął kokardkę i wieczko. W środku na bordowej ,,gąbeczce'' leżały klucze. Zwykłe klucze. 
- Klucze? Dała ci klucze? - zdziwił się Jim. 
- Jest jeszcze karteczka ... ,,Mimo, że jesteśmy pokłóceni to i tak musiałam ci dać ten prezent. Mam nadzieję, że ci się spodoba. Max'' - przeczytał i zmarszczył brwi. Reszta też wyglądała na zdezorientowanych tym dziwnym prezentem.
                                           ***
Kiedy przekroczyłam próg pokoju była już 21.00. Dziewczyny umyte i w piżamach zajęte były swoimi sprawami. Emma malowała paznokcie u stóp na ładny różowy kolor, a Georgie rysowała. 
- Hej piękne - rzuciłam. Uniosły głowy. 
- Hej. Długo wam zeszło. 
- Dużo mieliśmy do obgadania - skłamałam. Po zdjęciu butów i kurtki udałam się do toalety. Źle się czułam z tym, że muszę ich okłamywać. Mam jedynie nadzieję, że niedługo do nas dołączą. 
Następnego dnia wstałam dość wcześnie bo już o 6.30. Ze względu na to iż dziewczyny mogły sobie jeszcze trochę pospać przebrałam się w mundurek, założyłam kurtkę i poszłam na mały spacer po Błoniach. Z daleka widziałam Hagrida siedzącego przed swoim domem. Pomachałam do niego i stanęłam przy jeziorze. W powietrzu odczuwało się nadchodzącą zimę. Ale mi to nie przeszkadzało. Przynajmniej nie dostanie się udaru od gorąca.
Po czterdziestu minutach powoli zaczęłam się zbierać. Nakładałam sobie właśnie na talerz omlet z pieczarkami, kiedy na przeciwko mnie i Emmy usiedli Huncwoci. Wyglądali na skupionych i poważnych. Uniosłam brew. 
- O co chodzi panowie? - spytałam. Nic nie odpowiedzieli natomiast Syriusz podał mi znajome pudełko. W środku były klucze. Uśmiechnęłam się rozbawiona. Nie mogłam się tego doczekać. 
- Uwielbiam cię Max, ale o co chodzi z tymi kluczami? To jakaś kara za to, że się do siebie nie odzywaliście? - spytał Remus. Wypowiedziałam niewerbalne zaklęcie i po chwili w pudełku leżały klucze, ale inne. Łapa zmarszczył czoło. 
- To tylko część prezentu. Reszta jest w garażu państwa Potter - wyjaśniłam - Motocykl. Zawsze o nim marzyłeś. Dlatego, kiedy mój kuzyn chciał się pozbyć swojego razem z Jayem postanowiliśmy go odpicować i tadam - lekko wzruszyłam ramionami. Black wyglądał na otumanionego. Reszta też wyglądała na zdziwionych. 
- O żesz ... - szepnął James. 
- Motocykl ... - Syriusz ścisnął w dłoni kluczyki, po czym spojrzał na mnie. Jego usta ozdobił uśmiech. 
- I co? Nadal jestem taką zołzą? - spytałam. Chłopak wstał, usiadł koło mnie i mocno przytulił. Pachniał swoją wodą kolońską i papierosami. Jak zwykle fajki ważniejsze niż śniadanie. 
- Przepraszam Max, przepraszam. Następnym razem jak się pokłócili to możesz mi przywalić ...
- Dziękuje za pozwolenie - prychnęłam. Zaśmiali się wesoło - Nie chce psuć atmosfery, ale to prezent urodzinowo-świąteczny. Nie mam aż tyle kasy ... 
- Nie ma sprawy. Rozumiem. Możesz mi już nigdy nic nie kupować a i tak nie będę zły ... motocykl ... 
- Dzięki Max. Teraz nie będzie o niczym innym gadał. Normalnie super - westchnął James.  
Nadszedł piątek. Czyli dzień naszego wyjazdu do Dublina. Lily zabiera Finna co mnie ucieszyło, bo znów zapomniałam z nią pogadać i przekonać do randki z nim. No, ale na szczęście chłopak wziął się w garść i sam z nią porozmawiał. 
Mary poprosiła Remusa, a on się z chęcią zgodził. Emma nikogo nie chciała brać, więc jej osobą towarzyszącą zostanie Georgie która nie została zaproszona osobiście, a nie chciałyśmy jej zostawiać. Natomiast ja ... hmm ... taa. Zaraz się dowiedzie czy coś wyszło z mych planów. Trwała właśnie próba do przedstawienia. Przyszywałam koraliki do sukni Janny i czekałam aż skończy się scena, w której brał udział Mario, Ruby i Szeryf. 
- Bardzo dobrze! Bardzo dobrze! Zarządzam dziesięciominutową przerwę - powiedziała Efron. Aktorzy zeszli ze sceny. Jasper usiadł koło mnie. Podałam mu butelkę z wodą. 
- Jak się czujesz? - spytałam. 
- Jest okej ... Ruby złożyła mnie do kupy. Muszę tylko pić jakiś wstrętny eliksir wzmacniający. Szczerze? Smakuje jak połączenie białej czekolady i kiełbasy ... dziwne. A ty? - napił się. 
- Moja psychika bardziej ucierpiała. Kilka razy śniła mi się ta scena i nie było miło - westchnęłam. Na jego twarzy odmalował się zaniepokojenie. Nic jednak nie odpowiedział. I dobrze. Bo nie miałam siły wspominać tamtej nocy. On zapewne też. W końcu ucierpiał bardziej niż ja. To jego Black pobiła. Ja musiałam tylko na to patrzeć. Co też bolało, ale nie aż tak jak jego. 
- Jestem cały i zdrowy i nie musisz się zadręczać. Okej? Bo inaczej się obrażę - wydął dolną wargę jak zraniony szczeniaczek.
- Okej ... a mogę ci zadać pytanie? - założyłam kosmyk włosów który wydostał się z kitki za ucho. 
- Pewnie - skinął głową. Odchrząknęłam. Denerwowałam się bardziej niż przed SUMAMI. 
- Jutro jest wesele mojego najlepszego przyjaciela. Ja i dziewczyny zostałyśmy zaproszone z osobami towarzyszącymi ... Lils zabiera Finna, więc ... pomyślałam iż może chciałbyś i ... - cholera. Ja się jąkałam. Jąkałam. Ja się nie jąkam. A na pewno nie w towarzystwie chłopaków. Chłopak chwycił moją rękę i splótł nasze palce. Cholera. Znowu. 


- Bardzo chętnie - uśmiechnął się. Kamień spadł mi z serca. Na prawdę. Myślałam, że się nie zgodzi albo co gorsza wyśmieje mnie. A tak się nie stało. 
Zaraz po lekcjach i obiedzie trzeba było iść się spakować. Żadna z nas na razie tego nie zrobiła, a trzeba się było śpieszyć. Miałyśmy mało czasu. 
                                           ***
James z Syriuszem śmiejąc się z dość głupiego kawału podali hasło Grubej Damie i weszli do Pokoju Wspólnego. Nie widząc nikogo znajomego postanowili pójść do dormitorium z nadzieją, że będą tam ich przyjaciele. 
- No i mówię mu, że z takimi mięśniami to raczej do policji, a on .... - Łapa przerwał widząc Remusa pochylającego się nad dość sporą torbą i pakującego rzeczy. Obaj spojrzeli na Petera czytającego komiks, ale tamten jedynie chrząknął.
- Luniek? Co ty robisz? - spytał James zamykając za nimi drzwi. Szatyn odwrócił się do nich. 
- Pakuje się? - spytał retorycznie. 
- A po co? Coś z twoją mamą? - zaniepokoił się Syriusz. Wiedzieli, że rodzicielka ich przyjaciela od jakiegoś czasu ma problemy ze zdrowiem. 
- Mam czuje się dobrze. Jadę na wesele ...
- Czyje? - Potter zdjął krawat i uniósł brew. 
- Przyjaciela dziewczyn. Mary poprosiła mnie jako osobę towarzyszącą i się zgodziłem - wyjaśnił i zamknął torbę. James z Łapą spojrzeli na siebie. 
- A reszta? - spytali naraz. Nie zauważyli spojrzenia jakim Pettigrew spojrzał na Lunatyka. A może wtedy zdaliby sobie sprawę z tego co zaraz nastąpi. 
- Emma nie chciała nikogo brać, więc zabiera ze sobą Georgie. Ta nie dostała zaproszenia, bo Liam jej nie zna ... - powiedział targając sobie włosy. 
- Czyli ... Lily i Max ... - mruknął Jim.  Myśl o tym iż rudowłosa miała całą noc tańczyć z jakimś kolesiem, który nie był nim doprowadzała go do furii. Remi lekko kiwnął głową i zamknął torbę. 
- Tak, zaprosiły kogoś. Ale nie wiem kogo. Mary powiedziała, że będę miał niespodziankę. Tylko proszę chłopaki. Nie róbcie im znowu żadnych wywodów. Dopiero co się pogodziliście, a następnej waszej kłótni nie wytrzymam - Lupin westchnął. Przez kilka chwil trwała cisza. 
- Okej. Ale masz je pilnować, bo jeśli ci kolesie coś im zrobią, to będzie źle - powiedział Syriusz.
                                           ***
Za dziesięć 19.00 razem z Emmą i Georgie znalazłyśmy się pod chimerą prowadzącą do gabinetu dyrektora. Gryfoni już tam byli. 
- Finn powiedział, że trochę się spóźnią bo Puchoni mają trening przed meczem - odparła Lily, kiedy zauważyłam brak pozostałej dwójki. 
Przybyli piętnaście minut później kiedy nasza szóstka rozmawiała o zbliżającym się przedstawieniu. Finn miał w rękach sportową torbę, a Ślizgon plecak. Cmoknęli nas w policzki, a Remusowi podali rękę. 
Po chwili pukaliśmy już do drzwi gabinetu. Otworzyła nam Mcgonagall co trochę nas zdziwiło. 
- A, gdzie dyrektor? - spytał Finn zamykając za nami drzwi. Chrząknęła.
- Miał sprawę do załatwienia i poprosił mnie żebym nadzorowała waszą podróż ... Pamiętajcie, że o 18.00 w niedzielę widzę was tu z powrotem. Kto pierwszy? - spytała ściągając z kominka misę z proszkiem Fiuu. Uniosłam rękę. Weszłam do kominka razem z moją torbą i nabrałam proszku do ręki. Rzuciłam nim i wypowiedziałam adres domu państwa Green zamykając oczy i uszy by popiół się do nich nie dostał. Po chwili poczułam znajome uczucie towarzyszące tej podróży. Straciłam na moment równowagę po wydostaniu się z kominka Greenów, ale udało mi się nie przewrócić. Otrzepałam się z popiołu i rozejrzałam się. Znajdowałam się w dość sporym salonie z kremowymi ścianami, brązowym dywanem na podłodze i podobnymi kolorystycznie meblami.
- O, już jesteście! Dobry wieczór - w salonie pojawiła się szczupła i średniego wzrostu kobieta z blond włosami związanymi w koka na czubku głowy i dużymi brązowymi oczami. Miała na sobie luźną szarą sukienkę. Jen Green. Mama Emilie. 
- Dobry wieczór ... - rzuciłam i w tym samym momencie pojawiła się Lily. Jej nie udało się utrzymać równowagi i wylądowała na dywanie. Pomogłam jej wstać. Zaraz po niej pojawił się Remus. Potem Emma, Georgie, Finn i Mary, a na końcu Jasper. Wszyscy przywitaliśmy się z panią domu, która zaśmiała się radośnie na wieść iż Hunter wzięła Geo jako osobę towarzyszącą. 
- Nie mogłyśmy jej zostawić. Po za tym i tak wolę tańczyć z nią niż z jakimś gościem - wzruszyła ramionami. Uśmiechnęliśmy się. 
Pani Jen powiadomiła nas iż jej mąż jest jeszcze w pracy, a młodsza córka jest na nocowaniu u dziadków i będzie w domu dopiero rano. My z dziewczynami mamy nocować w byłym pokoju Emilie natomiast panowie w gościnnym. Dziewczyna już od roku mieszka z Liamem, więc jej pokój całkiem się zmienił. Tak przynajmniej mówi jej mama. Obecnie ma jasnoszare ściany, i panelową podłogę. Prócz szafy, stolika z dwoma krzesłami i komody znajdowały się tu dwa dość spore łóżka i jeden rozkładany fotel. Z okna był widok na ulicę. Ja i Emma miałyśmy spać na jednym z łóżek, Lily i Mary na drugim, a Georgie na rozkładanym fotelu. Nie odtrąciłyśmy jej specjalnie. Ona po prostu strasznie się rozkopuje w nocy. Raz się o tym przekonałam, kiedy kopnęła mnie w tyłek. Nie wiem jak. Nie pytajcie. 
Natomiast pokój gościnny należący do chłopaków miał ładne błękitne ściany. Na podłodze leżał granatowy dywan. Mieli do dyspozycji dwa tapczany i również rozkładany fotel. 
- Za pół godziny zapraszam na dół na kolację. Mam nadzieję, że wszyscy lubią zapiekanki? - spytała pani Green. Pokiwaliśmy głowami. Uśmiechnęła się i zostawiła nas samych. Nie było sensu się rozpakowywać, dlatego też usiedliśmy na podłodze w pokoju chłopaków i przez te pół godziny graliśmy w karty. Cieszyłam się, że Remus dobrze dogaduje się z Jasperem. A przynajmniej się stara. Ślizgon robił się dla mnie ważny i nie chciałabym żeby moi przyjaciele go nienawidzili. 



Hellooooo!!!!!!!!!! :)
Tym razem dzieje się mniej, ale mam nadzieję iż sprostałam :D heheheh.
Następny rozdział będzie zawierał więcej akcji, więc musicie trochę wytrzymać.
Pozdrawiam i życzę udanego i miłego powrotu do szkoły tym którzy do tej szkoły wracają. Ja na szczęście mam jeszcze miesiąc wakacji :)




wtorek, 23 sierpnia 2016

Rozdział 20.

Kiedy dziewczyny chciały zaciągnąć mnie do biblioteki wymigałam się tym, że muszę iść na moment do Wieży jednak ruszyłam w stronę gabinetu pana dyrektora. Z trzy minuty  stałam przed Chimerą i próbowałam zgadnąć hasło. I w końcu się udało. Jagodowe landrynki. Oryginalnie. Miałam już zapukać do drzwi, kiedy do moich uszu dotarła wymiana zdań między dwoma osobami. Nie chciałam podsłuchiwać, ale coś mnie podkusiło i przytknęłam ucho do drzwi. Nie zdążyłam nic usłyszeć, bo w progu pojawił się sam dyrektor. Zawstydzona chrząknęłam. 
- O, Maxine. Moja droga. Co cię do mnie sprowadza? - tajemniczo się do mnie uśmiechnął.  
- Chciałam z dyrektorem o czymś porozmawiać, ale jeśli przeszkadzam to mogę wpaść innym razem. Nie ma żadnego problemu - powiedziałam, a on przepuścił mnie w drzwiach.
Weszłam do środka i do moich nozdrzy dostał się mocny zapach imbiru. Po chwili zorientowałam się, że doleciał on od kobiety stojącej przy obrazach poprzednich dyrektorów. Niskiego wzrostu blondynka z prostymi włosami sięgającymi prawie pupy i dużymi zielonymi oczyma. Ubrana była w kolorową spódnicę do ziemi i czarną koszulę. W uszach miała długie czerwone kolczyki. Wyglądała nie na więcej niż trzydzieści lat.
- Max? To Diana Thorne. Zastąpi panią Ruth na stanowisku nauczyciela Wróżbiarstwa - rzekł zamykając za nami drzwi.
- Dzień dobry - wyciągnęłam dłoń w jej stronę. 
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że sobie poradzę. Nigdy wcześniej nie nauczałam ...
- Ja nie chodzę na Wróżbiarstwo, ale wierzę w panią. Będę trzymała kciuki - powiedziałam. Dyrektor chwilę z nią porozmawiał, po czym kobieta opuściła gabinet zostawiając nas samych. 
- No dobrze. To o co chodzi? - spytał podsuwając w moją stronę pudełko z galaretkami. Chwyciłam jedną i sądząc po zielonym kolorze była ona jabłkowa. Spróbowałam. Nie. Kiwi. 
- Chodzi mi o Zakon. Wiem, że nie chciałam do niego dołączać i sama nawet do pana przyszłam by się ... wypisać. Jednak pomyślałam o tym trochę i myślę, że mogłabym się zgodzić - powiedziałam. 
- Przekonały cię zapewne niedawne wydarzenie, jak mniemam? Hm. No dobrze. Ale musisz być przekonana na sto procent. Nie chce Cię namawiać siłą bo wiem z czym to się wiąże. I ty również na pewno wiesz. To co wydarzyło się tobie i Jasperowi to tylko namiastka tego co się teraz wokół nas dzieje. Giną i znikają ludzie.  
- Wiem. I jestem tego świadoma. Po prostu chce pomagać, a nie siedzieć w fotelu i czekać na to co się wydarzy. Chce móc kogoś uratować. I jest to dokładnie przemyślana decyzja - powiedziałam poważnym głosem. Nie dodałam, że moje przemyślenia trwały dwadzieścia minut, bo i po co?
- Okej. Skoro jesteś przekonana to się zgadzam. Za kilka dni jest zebranie i chciałbym żebyś się na, nim pojawiła. Przyjdź do mnie we wtorek o 17.00, dobrze? - podniósł się. Ja również. Pokiwałam głową i wyszłam. Mimo, że się denerwowałam to wiedziałam, że podjęłam właściwą decyzję.
                                          ***

Byłam kilka godzin później w bibliotece i szukałam książki, która miała mi pomóc w napisaniu eseju na Eliksiry, kiedy wyczułam czyjąś obecność. Uniosłam wzrok i zobaczyłam osobę, której w ogóle się nie spodziewałam. 
- Cześć - powiedział.
- Hej - mruknęłam i wróciłam do przeglądania ksiąg na regałach. Nastała cisza. 
- Możemy pogadać? - spytał.
- Mów. Przecież ci nie bronię - rzuciłam. Chłopak chwilę pomilczał, po czym wypuścił z siebie powietrze i spojrzał na mnie. 


- Przepraszam Max. Jestem totalnym palantem. Niepotrzebnie na Ciebie naskoczyliśmy. My również mamy kilka tajemnic, o których wam nie mówimy i masz prawo być zła ... - nie przerwałam mu bo chciałam żeby mówił dalej - ... jesteś dla nas cholernie ważna i nie wiem czemu cały czas robimy coś by cię do nas zniechęcić. Chyba po prostu jeszcze nie dojrzeliśmy. Wybaczysz? - spytał wyciągając zza pleców mały bukiet goździków, które uwielbiam. Zacisnęłam usta w wąską linię nie będąc pewna swojej decyzji. Jednak w końcu westchnęłam i odebrałam od niego bukiecik. 
- Ty i Potter niedługo wpędzicie mnie do grobu. Mimo, że najchętniej kopnęłabym was w tyłki to nie umiem być na was zła. Jest coś ze mną nie tak ...
- I, dlatego się przyjaźnimy - parsknął. 
- Możliwe. No dobra. To mów co z tobą i Syl. To coś poważnego? - spytałam. Chrząknął. 
- Nie wiem szczerze mówiąc. Lubię ją. Na serio. Miło mi się z nią rozmawia. Nie jest taka głupia za jaką ją niektórzy mają. Lubi Quidditch i The Beatles. Ale ... - przerwał. 
- Nie kochasz jej - to było oczywiste. Skończyliśmy rozmawiać o życiu miłosnym chłopaka. Zasiadł ze mną przy stoliku i kiedy pisałam esej on czytał mi na głos Czarownicę. Czasami nie mogłam wytrzymać i wybuchałam śmiechem. Nie dało się wytrzymać. Zwłaszcza przy przepisie na maseczkę ze śliny morświna. Czego to ludzie nie wymyślą. W takim stanie przyłapał nas James, który jak najwidoczniej również przyszedł w końcu się pogodzić. Patrzył na nas z mieszaniną strachu i szczęścia co było dziwną mieszanką. 
- Nie wiem co bierzecie, ale następnym razem weźcie pół. Dobrze radzę - rzucił. 
- To ślina morświna - wyjaśnił Black. Nastała cisza, po której on i ja znów wybuchnęliśmy śmiechem. James wywrócił oczyma. Kiedy już się uspokoiłam tak jak niedawno Black mnie przeprosił, nazwał siebie i bruneta idiotami, po czym dał mi wielkie opakowanie kwaśnych żelków. To straszne, jak oni dobrze mnie znają. Przytuliłam go. Mój esej był już skończony, dlatego też w trójkę udaliśmy się do Wieży Gryffindoru żeby panowie mogli się również pogodzić z Mary i Lily. Ta druga nie była chętna do przyjęcia przeprosin, ale w końcu uległa i dała się przeprosić. Panowie dali im po czerwonej różyczce. 
- Z Em i Georgie już rozmawialiśmy. Też dostały po kwiatku. Harper o mało nas nie pobiła, ale jakoś obeszło się bez rękoczynów - wyjaśnił Jim, kiedy w piątkę usiedliśmy na kanapach. 
- I się nie dziwię. Całe te trzy tygodnie kiedy tylko was widziała dostawała ataku - parsknęłam kładąc głowę na ramieniu rudowłosej. W takim miłej atmosferze minęła nam godzina. Kiedy Peter z Remusem weszli do Pokoju Wspólnego i nas zobaczyli o mało ich szczęki nie wylądowały na dywanie. Byli w szoku. No i wcale się nie dziwię. Sama też byłabym zdziwiona. Z tego całego zamieszania kompletnie zapomniałam spytać Syriusza o to jak mu się podobał prezent ode mnie. 
                                           ***
Minęło kilka dni. Jasper na szczęście czuł się lepiej, a pani Ruby pozwoliła mu opuścić Skrzydło Szpitalne. Kiedy tylko to się stało do szkoły wrócili Aurorzy by z nim porozmawiać. 
To było we wtorek, czyli wtedy gdy miałam znaleźć się po raz pierwszy na zebraniu Zakonu. Trochę się denerwowałam. Zwłaszcza, że musiałam nakłamać przyjaciołom, gdzie będę przez ten czas. Powiedziałam, że jestem umówiona z Jasonem i pan dyrektor pozwolił mi iść do wioski w tygodniu. Boże. Czy ja jestem złym człowiekiem? 
Równo o 17.00 ubrana w zwykłe czarne rurki, trampki i wkładany przez głowę ciemnozielony sweter znalazłam się w gabinecie Dumbledore'a. Miałam też kurtkę na tak zwaną czarną godzinę. Mężczyzna czekał już na mnie przy swoim kominku. On przedostał się jako pierwszy, a po chwili również ja poczułam znajome uczucie towarzyszące przenoszeniu się dzięki proszkowi. Zabrzmiało jakbym zażywała narkotyki. Hehe. 
Zakon Feniksa spotyka się w Norze, która jestem domem Artura i Molly Weasleyów. O dziesięć lat ode mnie starsze małżeństwo. Zgodzili się na to by Nora została Kwaterą Główną. Dumbledore powiedział, że na obecny czas Zakon ma piętnastu członków. Ja jestem na razie najmłodsza. Z wiadomych względów. 
Denerwowałam się, ale przynajmniej będzie tam też Jay, który ucieszył się, że do nich dołączę. 
Po chwili znaleźliśmy się przed jednym z najdziwniejszych budynków jakie widziałam na oczy. Wysoki wyglądający jakby miał się zaraz rozpaść, ale pewnie dzięki magii to się nie działo. 
Przez to, że było już ciemno nie mogłam zobaczyć co jest dookoła, ale słyszałam odgłosy świadczące o tym, że państwo Weasley mogą posiadać kury i inne zwierzęta hodowlane. 
Dyrektor cztery razy zapukał w drzwi. Otworzyły się, a na progu stanął wysoki i chudy chłopak z rudą szopą na głowie i miłymi niebieskimi oczyma. Jego sylwetkę okrywały luźne ciemnobrązowe sztruksy i szary sweter. Na nasz widok uśmiechnął się.
- Dobry wieczór Arturze. 
- Witaj Albusie ... a ty to pewnie Maxine? Bardzo mi miło Cię poznać. Jay dużo o tobie opowiadał. 
- Mnie też miło - podaliśmy sobie ręce. Zaprosił nas do środka. Rozejrzałam się. Po prawo było wejście do jednego pomieszczenia, na wprost do drugiego, a po lewo schody prowadzące na piętro. Do mojego nosa dostał się zapach pieczonego kurczaka. 
- Są już wszyscy? - zapytał dyrektor. 
- Na razie wy, Jason i Bogini. Jest dopiero dwadzieścia po, więc dopiero zaczną się schodzić. Chodźcie do kuchni. Moll robi herbatę - powiedział, więc ruszyliśmy za nim. Było to małe i raczej ciasne pomieszczenie z długim drewnianym stołem. Prócz normalnych kuchennych mebli był tu regał pełen książek oraz kominek Fiuu, którym nie mogliśmy się tu dostać ponieważ Ministerstwo je im zablokowało na jakiś czas. Dlatego też przeszliśmy do ,,Dziurawego Kotła'' a stamtąd teleportowaliśmy się do Nory. 
Przy stole siedziały dwie osoby. Mój ukochany braciszek i ładna dziewczyna z kręconymi czarnymi włosami do ramion i jasnymi oczami. Kojarzyłam ją ze szkoły. Była Puchonką o ile się nie mylę.
Natomiast przy piecu stała druga dziewczyna. Dość niska i o okrąglejszych kształtach z falowanymi rudymi włosami sięgającymi jej ramion. Ubrana była w luźną kolorową sukienkę. 

- Przyprowadziłem gości - powiedział Artur obejmując swoją żonę ramieniem. Jay szeroko się uśmiechnął się i wstał by mnie przytulić. Pachniał swoją wodą kolońską. Potem przywitałam się z Molly i tą czarnowłosą dziewczyną, która nosiła imię Hestia. Teraz zrozumiałam czemu Weasley nazwał ją Boginią. Dyrektor zasiadł przy stole, a rudowłosa podała mu herbatę z cytryną. Ja odmówiłam. Nie miałam ochoty. 
Rozmawialiśmy na różne tematy pomijając te związane z Zakonem, a w tym czasie przybyło pięciu członków. Bracia bliźniacy Molly, Fabian i Gideon Prewett, Moody ... aha ... Dedalus Diggle i Marlena Mckinnon, która skończyła szkołę w czerwcu. Była Gryfonką. 
- A reszta? - spytał dyrektor, na co Moody wzruszył ramionami i mrugnął do mnie. Wszyscy zasiedliśmy już w salonie czekając na pozostałych. W tym samym momencie usłyszeliśmy stukot bosych stop, a po schodach zbiegł około siedmioletni chłopiec z puszystą rudą szopą na głowie ubrany w dwuczęściową piżamę w mugolskie samochody. W dłoniach ściskał pluszowego królika. Awww. Jaki uroczy. Na nasz widok lekko się zarumienił. 
- Co tam kochanie? - zapytała Molly. 
- Ja ... mleka ... 
- Oczywiście. Chodź do kuchni - powiedziała. Chłopiec przejechał wzrokiem po wszystkich obecnych na mnie zatrzymując się na dłużej. Uśmiechnęłam się do niego. Przekrzywił lekko główkę zainteresowany moją osobą. 
- A może byś się przedstawił? - Artur chwycił go za rękę. Chłopiec powoli ruszył w moją stronę. 
- William Artur Weasley. Ale wszyscy mówią na mnie Bill. A ty? - spytał wystawiając rękę. Odziedziczył po tacie niebieskie oczy. 
- Maxine Eva Winslow. Dla przyjaciół Max. 
- Oh ... jesteś siostrą JJ-a? - uniósł brew, kiedy uściskałam jego chudą rączkę. Spojrzałam na Jasona, który wzruszył ramionami. 
- Ksywka jak każda inna - zaśmiał się. 
Bill po odebraniu szklanki mleka od swojej mamy wrócił na górę żeby nie przeszkadzać w zebraniu. Dowiedziałam się również, że prócz siedmioletniego Williama Artur i Molly mają jeszcze dwóch synów. Czteroletniego Charlie'go i rocznego Percy'ego. Uroczo.
W tym czasie pojawiła się reszta. Dorcas Meadowes, Elfias Doge, Frank Longbottom jego narzeczona Alicja Duncan i ... Edgar. Brat Georgie. Wow. Tego to się nie spodziewałam. Chłopak posiada ciemnobrązowe włosy i tego samego koloru oczu. Gdybym nie wiedziała, że jest spokrewniony z niebieskooką to nie zorientowałabym się, że są rodziną. 

Na widok mojej zdezorientowanej winy wesoło się uśmiechnął i potargał sobie włosy. 
- Proszę Max, tylko nie mów Geo ... - poprosił. 
- Nawet gdybyś mnie nie poprosił i tak bym tego nie zrobiła. Nie mogę nikomu zdradzić nic o Zakonie, więc spokojnie - powiedziałam. Chyba się uspokoił. Widziałam to po jego minie, kiedy siadał na kanapie między Marleną i Elfiasem. Lekko przytuliłam Dorcas, która trzy lata temu przestała być Krukonką i zajęłam miejsce na jednym z foteli. Kiedy Artur zamknął drzwi i zasunął zasłony dyrektor wstał z krzesełka i stanął przodem do nas. 
- Witam was kochani. Na początku powinienem przedstawić wam nowego członka, ale już wszyscy ją znamy więc sobie odpuszczę. Dlatego też przejdziemy do trochę mniej przyjemnej części zebrania ... czyli do odczytywania listy zaginionych. Alastorze? - dyrektor zrobił miejsce Aurorowi, który wyciągnął z marynarki rolkę pergaminu. Atmosfera w pomieszczeniu od razu zgęstniała. Miny wszystkich zrobiły się smutne i wkurzone. 
- Octavia Perkins. Lat trzydzieści dwa. Zaginiona osiemnastego marca tego roku. Do tej pory nie odnaleziona. Ryan Cooper. Lat trzynaście. Zaginiony trzeciego września tego roku. Również nie odnaleziony. Bob Hilton. Pięćdziesiąt lat. Zaginiony dwudziestego piątego maja tego roku. Jego ciało odnaleziono czwartego listopada niedaleko Tamizy. Zmarł w skutek wykrwawienia. Ivonne Harris. Lat dwadzieścia dwa. Zaginiona pierwszego czerwca bieżącego roku. Wciąż nie odnaleziona - chrząknął i czytał dalej. Trwało to prawie dwadzieścia minut. Z pięćdziesięciu ośmiu osób odnaleziono jedynie dwie żywe, do tego osiem ciał, a reszta nadal jest oznaczona jako zaginiona. Cały ten czas siedziałam pochylona i słuchałam tego wszystkiego ze łzami w oczach i gęsią skórką. Nie miałam pojęcia, że jest aż tak źle. Inni również wyglądali na przejętych, ale trochę mniej niż ja. Pewnie, dlatego iż ja byłam dopiero pierwszy raz na odczytywaniu takiej listy, a oni mają za sobą już kilka. Jay szepnął mi na ucha, że jest postęp jeśli chodzi o poprzednie zebranie. Chociaż tyle. 
                                          ***
Panna Evans nucąc pod nosem piosenkę Beatlesów szła w stronę Wieży. Wizyta w bibliotece trochę się jej przedłużyła i chciała zdążyć na kolację, która kończyła się za dwadzieścia minut. 
Wbiegała właśnie w ostatni zakręt, kiedy ktoś się przed nią pojawił, a ona nie zdążyła zahamować i zderzyła się z tobą osobą właśnie.
- Merlinie ... Lily! Ty niedługo na serio zrobisz sobie krzywdę ... - Finn przytrzymał ją za ramiona. 
- Chyba masz rację - parsknęła. Nastała cisza. Chłopak spojrzał na buty i potargał sobie włosy. Lily czuła, że chciał coś powiedzieć, ale się denerwował. Z łatwością odczuwała emocje ludzi, z którymi rozmawiała. Taki mały dar.
- Ja ... mam do ciebie małe pytanie. Maxine miała to zrobić za mnie, ale co byłby ze mnie za facet gdybym sam tego nie zrobił? No dobra ... poszłabyś ze mną do Hogsmeade? Na kawę albo ... - przerwał by zobaczyć jej reakcję. Dziewczyna poprawiła torbę na swoim ramieniu, po czym się uśmiechnęła. Nie sądziła, że podoba się blondynowi ale z drugiej strony co jej szkodzi? Jest sympatyczny, ma poczucie humoru. No i brzydki też nie jest. Chociaż oczywiście wygląd nie był na pierwszym miejscu. Ale to wiedzieli wszyscy, którzy znali Pottera i jego podchody względem niej. 
- Hm ... a co będę z tego miała? - uniosła brew i o mało nie wybuchnęła śmiechem na widok jego zabawnej miny - Spokojnie. Przecież żartuje. Bardzo chętnie pójdę z tobą do Hogsmeade. 
- Jejku, ale mnie przestraszyłaś - położył rękę na sercu, a ona posłała mu uroczy uśmiech - To w tą sobotę? O 11.00? - spytał. Jej uśmiech zniknął.
- Oh. Całkiem zapomniałam, że w ten weekend nie będzie mnie w szkole bo jadę na ślub przyjaciela i sam rozumiesz ... - przerwała bo wpadł jej do głowy pewien pomysł - ... a właśnie. Razem z dziewczynami jesteśmy zaproszone z osobami towarzyszącymi. Może wybrałbyś się ze mną? To byłaby pierwsza część randki - zaproponowała. To była spontaniczna decyzja, ale na razie jej nie żałowała. No chyba, że Puchon jej odmówi. Przez chwilę milczał zastanawiając się nad decyzją. 
- Jeśli to nie będzie problem, to jasne. Bardzo chętnie się z tobą wybiorę. Tylko ostrzegam. Nie potrafię za bardzo tańczyć - powiedział. 
- Nie martw się. Ja też nie. No dobra. Znikamy w piątek o 19.00 za pomocą kominka dyrektora. Bądź tam chwilę przed okej? - uśmiechnęła się. 
- Jasne - powiedział. Cmoknęła go w policzek, pomachała mu i pognała w stronę Wielkiej Sali. Finn dotknął dłonią miejsca, gdzie usta dziewczyny zetknęły się z jego skórą. Z głupim uśmiechem poszedł do Skrzydła Szpitalnego.
                                            ***
Całe zebranie trwało dwie godziny. Prócz odczytywania listy zaginionych byłam świadkiem raportów wszystkich obecnych. Niektórzy są zajęci poborem nowych członków, inni mają za zadanie obserwowanie ludzi podejrzanych o bycie Śmierciożercami, a jeszcze inni zajmują się opieką nad ważnymi osobami jak Minister czy szefowie departamentów. Kiedy Dorcas skończyła mówić jak jej poszło namawianie ludzi do przystąpienia do Zakonu ponownie głos zabrał Dumbledore. 
- Mam dwa nowe zadania dla was. Jedno dla Edgara i bliźniaków. Dzięki pewnym źródłom wiem iż pewna grupka od kilku dni spotyka się w barze zwanym ,,Móżdżek'' który znajduje się na przedmieściach Liverpoolu. Musicie zbadać czy owa grupka może być powiązana z Voldemortem. Dobrze? - spojrzał na nich. Kiwnęli głowami. Mieli zawzięte miny - A drugie zadanie jest dla Max. Niestety są podejrzenia, że kilkoro naszych uczniów również przeszło na ciemną stronę. Musisz dowiedzieć się czy nasze podejrzenia są słuszne. Oczywiście w taki sposób, by się niczego nie domyślili. Jesteś w stanie to zrobić? - spojrzenie każdego w tym pomieszczeniu zatrzymał się na mnie. Przełknęłam ślinę. Chociaż się bałam musiałam to zrobić. Po to w końcu zostałam członkinią Zakonu. 
- Postaram się jak najlepiej będę umiała. A kogo pan dyrektor podejrzewa? - spytałam. 
- Evan Rosier, Regulus Black i Severus Snape. Niestety. Wiedziałem, że ta trójka nie jest dobra, ale żeby aż tak? Uważam to za swoją osobistą porażkę - powiedział poważnym głosem. Czyli moje podejrzenia względem tej trójki były słuszne. Przez chwilę zastanawiałam się czy powiedzieć im czego świadkiem byłam z dziewczynami i w końcu zdecydowałam się opowiedzieć o dwójce wychodzącej z Wrzeszczącej Chaty. Dyrektor przez chwilę milczał, po czym razem z Alastorem wyszli z pomieszczenia. My zostaliśmy siedząc w ciszy. Każdy chciał sobie to wszystko przemyśleć. 
                                            ***
W tym samym czasie poszukiwany przez Zakon dziesięcioletni Philip Connor biegł przez las by schronić się przed zagrożeniem. Ledwo trzymał się na nogach. Jego blond loczki pobrudzone były brudem i krwią z rany na głowie. Oczy zasnute miał fontanną łez, ale biegł dalej.
Przeskoczył przez rów i znalazł się na ulicy. Nagle jego spojrzenie zatrzymało się na dwójce ludzi jadących rowerami kilka metrów za nim. Zaczął za nimi biec mając nadzieję, że mu pomogą. 




Witajcie po trochę dłuższej przerwie.
Tym razem w rozdziale trochę więcej się dzieje, więc mam nadzieję że mi wybaczycie.
Mamy tutaj fanów Linna? ( Finn i Lily )
Pozdrawiam :) 






czwartek, 11 sierpnia 2016

Rozdział 19.

Huncwoci ile sił w nogach biegli w stronę Skrzydła Szpitalnego. Nie przejmowali się tym, że od dwudziestu minut trwała cisza nocna i, że mogą zostać złapani przez Filcha albo któregoś z nauczycieli. Teraz liczył się ich cel. 
Kilka razy musieli robić koło ponieważ schody postanowiły zrobić im psikusy. Aż w końcu znaleźli się pod wejściem do Skrzydła. James złapał za klamkę i zaczął ciągnąć, ale drzwi ani drgnęły. Każdy z nich próbował, ale to nic nie dało. Dlatego zaczęli walić w nie pięściami. Kilka chwil później usłyszeli zbulwersowany głos pielęgniarki, a po chwili zobaczyli jej postać ubraną w szlafrok. 
- Nie wiecie panowie, która jest godzina? Moi pacjenci potrzebują snu. Ja również - powiedziała patrząc na nich twardym wzrokiem. 
- My ... do ... Maxine i ... Jaspera ... - wysapał Remus opierając się dłonią o ścianę. Nie miał za dobrej kondycji. W końcu nie grał w Quidditcha. 
- Pan Murton śpi. Musiałam dać mu sporą ilość Eliksiru Nasennego. Biedny chłopak ... 
- Co się w ogóle stało? - spytał Potter. 
- Nie mogę nic powiedzieć. Przykro mi ...
- A, gdzie jest Maxine? - wtrącił Black. 
- U pana dyrektora. Jest przesłuchiwana przez Aurorów. Mam nadzieję, że nie wymęczą jej za bardzo. Tyle dzisiaj przeszli. A teraz zmykajcie do Wieży zanim woźny was złapie - powiedziała, po czym zamknęła im drzwi przed nosem. Usłyszeli szczęk przekręcanego klucza, a potem była cisza. 
- I co robimy? - przerwał ją Peter.
- Wracajmy do Wieży. Dumbledore i tak nas nie wpuści. Pogadamy z nią jutro - powiedział Lupin ocierając kropelki potu z czoła. James i Syriusz niechętnie, ale się się zgodzili. W ciszy wrócili na imprezę osiemnastolatka. Jednak ich humory całkowicie się zmieniły. 
W tym samym czasie w gabinecie dyrektora Max była przepytywana przez dwójkę Aurorów. 
                                           ***
Lekko przygarbiona siedziałam na dość wygodnym krzesełku trzymając w dłoniach kubek z ciepłą herbatą. Oprócz mnie w w tym pomieszczeniu był dyrektor, pani Minerwa oraz dwójka Aurorów. Moody i jego pomocnik Henry Dronton. Niewiele ode mnie starszy chłopak z jasnymi włosami obciętymi na jeża i dużymi szarymi oczyma. 
Od pół godziny siedzę w tym pomieszczeniu. Dopiero od kilku minut są tutaj panowie Aurorzy. Najpierw rozmawiali z panem dyrektorem poza gabinetem, a potem przyszli tutaj. 
- Powiedz dokładnie, gdzie natknęliście się na Bellatrix i jej znajomych - poprosił Alastor. Pociągnęłam nosem i wzięłam łyka herbaty. 
- Na polanie za Lasem ... bardzo blisko Hogsmeade. Tak się zagadaliśmy, że nie zauważyliśmy jak mocno od terenu szkoły się zapuściliśmy. Mieliśmy już wracać, kiedy usłyszeliśmy szelest krzaków i wpadliśmy na ... Śmierciożerców - wyjaśniłam. Po trzydziestu minutach znali każdy szczegół. Trudno mi było mówić o tym drugi raz, ale na szczęście się nie złamałam i nie zaczęłam płakać. 
- No dobrze Maxine. Wydaje mi się, że wiemy już wszystko. Za kilka dni wrócimy żeby pogadać z panem Murtonem kiedy już będzie w lepszym stanie. Pozwolisz Albusie, że dołączymy z Henrym do reszty? - powiedział Moody wstając z drugiego krzesła. Położył mi rękę na ramieniu i wyszedł z gabinetu, a za nim Dronton i pan dyrektor. Zostałam z panią Minerwą. 
- Chodź kochanie, odprowadzę cię. Sen ci dobrze zrobi. Możesz mi wierzyć - kobieta pomogła mi wstać, po czym objęła mnie ramieniem. Kilkanaście minut później byłam już w dormitorium, gdzie musiałam spowiadać się dziewczynom, które zaniepokojone moją nieobecnością chciały iść do dyrektora bo myślały, że ,,Jasper mnie zgwałcił, zabił i wrzucił me zwłoki do jeziora''. Cytat panny Hunter proszę państwa.
- Ale Bellatrix to na serio wariatka. Powinno się ją zamknąć w oddziale bez klamek - powiedziała Georgie, kiedy już umyta i ubrana w piżamę weszłam pod kołdrę. 
- Ja bym w nią strzeliła Drętwotą albo czymś gorszym. Kretynka. Nie dziwię się Syriuszowi, że czasami zachowuje się jak idiota. Ma to zapisane w genach - wtrąciła się Em wsuwając na stopy grube szare skarpetki. Taka mała ciekawostka o mnie, Em i Lily. Zawsze śpimy w skarpetkach. Nawet, kiedy jest gorąco. Dziwne, ale prawdziwe. 
- Zmieniając temat na nie co weselszy. Dałaś mu ten swój czadowy prezent? - spytała ruda.
- Dałam go Remusowi żeby dał go Blackowi. Nie chciałam by doszło między nami do konfrontacji. 
- Wątpię by to przekonało go do przeproszenia cię. Prędzej wyrosną mi rogi - prychnęła blondynka. Dwadzieścia minut później wszystkie już spałyśmy. A szkoda bo może wtedy któraś zauważyłaby dziwne poświatę bijącą z mojego pierścionka. 
Kiedy się obudziłam dochodziła 7.00. Niby mogłam jeszcze trochę pospać, ale chciałam jeszcze przed śniadaniem przelecieć się do Jaspera i zobaczyć co z nim. Szybko ubrałam się w mundurek, napisałam dziewczynom krótki liścik mówiący, gdzie poszłam i że zobaczymy się na śniadaniu, po czym szybkim krokiem pognałam w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Złapałam za klamkę i weszłam do środka, a moich oczom ukazała się dwójka dorosłych stojących przy łóżku przytomnego Jace'a. Rozmawiali ze sobą jednak na dźwięk otwieranych drzwi spojrzeli na mnie. Lekko się zawstydziłam. 

- Dzień dobry ....
- Dzień dobry - powiedziała kobieta. Miała pofalowane blond włosy sięgające ramion i duże ciemne oczy. Ubrana była po mugolsku. Szare wąskie materiałowe spodnie, szpilki i biała koszula. Natomiast mężczyzna był strasznie wysoki i posiadał krótko obcięte brązowe włosy i niebieskie oczy. Miał na sobie czarne spodnie od garnituru, zwykłe buty i koszulę w kratę.
- Max? To moi rodzice. Mamo? Tato? To Maxine. Moja przyjaciółka - powiedział słabo chłopak.  
- Miło nam poznać - kobieta wyciągnęła dłoń w moją stronę. Uścisnęłam ją. 
- Mnie również miło - powiedziałam. Tata Jaspera złożył na mej dłoni pocałunek - Wcześnie państwo przyjechali ...
- Bo dopiero się dowiedzieliśmy. Dyrektor nie chciał niepokoić i poczekał do rana. Dziękuje kochanie, że doprowadziłaś go do szkoły. Jestem ci bardzo wdzięczna - kobieta mnie uściskała. Lekko zdziwiona poklepałam ją po łopatce. 
- To nic. Na prawdę ... Mogłam zrobić więcej. Ustrzec go przed tym, ale ...
- Przestań Max. Ten blondas Cię trzymał. Tak samo jak ten drugi mnie. Jak niby miałaś mi pomóc? Nie masz się za co obwiniać - prychnął Jace. 
- Nasz syn ma rację. To nie twoja wina - wtrącił pan Murton uśmiechając się lekko do mnie. 
- Najważniejsze jest to, że nic poważniejszego się nie stało. Jasper żyje i to się liczy - jego mama chwyciła mnie za dłoń. Po krótkiej rozmowie udałam się na śniadanie. Po drodze zostałam napadnięta przez dwie Gryfonki, które o mało nie utopiły mnie swoimi łzami. Lils się tak we mnie wczepiła, że myślałam iż przyrośnie na stałe. 
- Dusisz ... - wysapałam. 
- Mam to w dupie. Nie puszczę Cię - mruknęła wtulając twarz w moją szyję. Uśmiechnęłam się rozczulona i pogłaskałam ją po głowie. Już w lekko weselszych nastrojach weszłyśmy do Wielkiej Sali. Dziewczyny nadal nie rozmawiały częścią Huncwotów, dlatego też dosiadły się do naszego stołu. Sięgałam właśnie po półmisek z jajecznicą na szynce, kiedy znowu zostałam przez kogoś zaatakowana. Po perfumach poznałam, że to Remi. 
- Remus ...
- Żaden Remus! Nawet nie wiesz jak nas wystraszyłaś idiotko! Po co tam lazłaś? - spytał wpychając się między mnie, a Mary przez co blondynka o mało nie polała się sokiem. Posłała mu ,,groźne'' spojrzenie i odstawiła szklankę na wypadek powtórki.
- Bardzo sie cieszę, że ty i Peter tak się o mnie martwicie, ale wszystko jest w porządku. Jasper żyje. Ja również - specjalnie nie wymieniłam pozostałej dwójki Huncwotów. Rem musiał to zauważyć bo lekko wywrócił oczyma. 
- Masz rację, po prostu ... nawet nie wiesz ...
- Wiem słońce, wiem - położyłam mu głowę na ramieniu. Westchnął i cmoknął mnie w czoło. Chwilę później podleciał do mnie Mason, który wyglądał na przerażonego. Wczepił się we mnie tak samo jak Lily dwadzieścia minut temu. Widząc łzy w jego oczach objęłam go i zaczęłam szeptać słowa uspokojenia. Strasznie się przejął i dopiero po kilku minutach daliśmy radę go uspokoić. 
- Jestem cała i zdrowa. Nie musisz się denerwować skarbie, okej? - uśmiechnęłam się ocierając łzy z jego policzków. Lekko pokiwał głową i pociągnął nosem. Cmoknęłam go w czubek głowy. Dziwiłam się trochę, że Ren nie przyszedł spytać jak się czuję i czy wszystko ze mną w porządku. Mason powiedział, że od paru dni w ogóle go nie widział. Nawet na posiłkach. Remus usprawiedliwiał go tym, że pewnie mocno uczy się do SUM-ów i spędza czas z kumplami, ale nie byłam przekonana. 
Na próbie pani Efron powiedziała, że ze względu na stan zdrowia Jaspera sztuka zostaje przesunięta z jutra na za dwa tygodnie. Co niektórzy z aktorów przyjęli z ulgą. Zwłaszcza Cam, która ostatnio strasznie się denerwowała.
                                            ***

Syriusz wszedł do dormitorium zamykając głośno drzwi. Rzucił torbę pod łóżko, a sam położył się na materacu. Przymknął oczy zmęczony dzisiejszym dniem. Ostatnio kiepsko się czuł, więc musiało go brać przeziębienie. Po chwili leżenia w ciszy do jego głowy wkradła się pewna myśl. Prezent od Max.       
- Cholera ... - syknął, podniósł się i zaczął przeszukiwać pokój, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. Ani pod łóżkiem ani nigdzie. Wpadł jak kamień w wodę. Super. Nie odzywa się do dziewczyny bez powodu, a teraz jeszcze zgubił prezent od niej. Normalnie super. Stanął na środku pomieszczenia i targając sobie włosy spróbował przypomnieć sobie co wczorajszego wieczoru zrobił z owym pakunkiem. I nagle mu zaświtało. Zdenerwowany sytuacją z Max i Jasperem zostawił go w Pokoju Wspólnym na kanapie. Jeśli go tam nie będzie, to się zabije. Szybko zleciał po schodach i podbiegł do owej kanapy. I tak jak myślał nie było go tam. Miał już użyć różdżki, kiedy coś kazało mu kucnąć i spojrzeć pod spód. Opadł na kolana i zajrzał pod kanapę. Zobaczył masę kurzu, ugryzione ciastko z suszoną żurawiną, pustą butelkę po piwie i ... jego pudełko. Chwycił je i podniósł się ocierając je z kurzu. Nie mogąc się powstrzymać odwiązał wstążkę i już miał zajrzeć do środka, kiedy ktoś mu przeszkodził. 
- Co tam kochanie? - Sylvie wtuliła się w jego ramię. Jak zwykle pachniała swoimi ulubionymi cytrynowymi perfumami, które go nieco drażniły, ale nie chciał był nie miły. 
- Szukałem swojego podręcznika do Transmutacji, ale tu go nie ma. Poczekasz chwilę? Pójdę po kurtkę to przejdziemy się na spacer - rzucił, po czym cmoknął jej usta i pognał do dormitorium. Pudełko wylądowało w kufrze, a on po założeniu kurtki zbiegł na dół, gdzie czekała blondynka. Trzymając się za ręce i rozmawiając ruszyli na spacer. Trzeba było korzystać z tego iż na razie nie padało. 
                                              ***
- Potrzebuje drinka - to było pierwsze zdanie, które powiedziała do mnie i Lily, Georgie siadając przy stoliku w ,,Melindzie''. Jest już sobota dnia następnego jakby coś. 


- Co się stało? - zainteresowała się Lily. Mieszała łyżeczką swoją herbatę z syropem klonowym. 
- Moja matka się stała. Ta kobieta jest nienormalna! - burknęła opierając głowę na dłoni. Nigdy nie poznałam pani Bones, ale wiem od Geo że czasami trudno z nią wytrzymać. 
- Co tym razem zrobiła? - spytałam. 
- Wysłała mi list, w którym oznajmiła iż znalazła mi idealnego kandydata na męża. Bogaty, przystojny z dobrą pracą ... - wywróciła oczyma. 
- No i w czym problem? - Lil się uśmiechnęła. 
- A w tym, że ma trzydzieści pięć lat. I jest w trakcie rozwodu. Na serio czasami nie ogarniam tej kobiety. Wiem, że mnie kocha, ale bez przesady - prychnęła. Nie zdążyłyśmy nic odpowiedzieć, bo do stolika podeszła Gaya by odebrać zamówienie od niebieskookiej. Mary i Emmy z nami nie było ponieważ przebywały w bibliotece, gdzie robiły wspólny projekt na zajęcia ze Starożytnych Run. Tak się złożyło, że nauczyciel dobrał je w parę. 
Kiedy rudowłosa zamawiała placek bananowy i gorącą czekoladę ja przeglądałam swój notatnik z piosenkami. W niedzielę mieliśmy mieć drugi koncert, ale przez stan Jace'a musieliśmy zmienić plany. Ale to nie usprawiedliwiało tego iż mam zastój w poprawianiu tekstów. Calum i Bart zaniepokojeni zdrowiem Ślizgona opuścili budynek kawiarni i pognali w stronę szkoły mając nadzieję, że nauczyciele pozwolą go im zobaczyć. My również trzymałyśmy za nich kciuki. 
- A, dlaczego uczepiła się ciebie? Amelia też na razie nie ma faceta, a jest od ciebie starsza - wtrąciłam wgryzając się w babeczkę marchewkową. 
- Może myśli, że jest ładniejsza i szybciej sobie sama kogoś znajdzie - zaśmiała się Geo, na co parsknęłam. Wariatka. Po chwili wróciła nasza ulubiona kelnerka z ciastem malinowym i kawą dla panny Bones. Dwadzieścia minut później pożegnałyśmy się z ,,Melindą'' i poszłyśmy do Miodowego Królestwa żeby zrobić zapas słodyczy na kolejne tygodnie. Wchodząc do środka moje spojrzenie zatrzymało się na kilkuletniej dziewczynce siedzącej na schodkach prowadzących do sklepu z materiałami, który był obok cukierni. Jej włoski ukryte były pod czapką. Na ubranka zarzuconą miała puchową kurteczkę. Bawiła się lalką. Nie wiem czemu, ale poczułam niepokojący dreszcz na całym ciele. Kiedy nie przestawałam na nią patrzeć owy dreszcz nasilał się. Szybko odwróciłam wzrok i weszłam za dziewczynami zamykając za sobą drzwi. Dreszcz zniknął. 
- Max, co jest? - Lil spojrzała na mnie. 
- Nic, po prostu ... wydawało mi się, że coś zobaczyłam. Chodźmy w półki - chwyciłam w dłoń rączkę koszyka. Po wpakowaniu do środka Fasolek, Czekoladowych Żab, miliona czekolad i żelek oraz galaretek udałyśmy się do kasy. Po zapłaceniu Evans chciała na moment wpaść do antykwariatu, więc też tak zrobiłyśmy. Ja również z tego skorzystałam, bo kupiłam sobie egzemplarz ,,Plagi Złota'', którą mamy omawiać za parę dni w Klubie Książki. Czytałam ją, ale trochę sobie przypomnę wydarzenia, co nie?
Wychodząc i śmiejąc się z Georgie, która o mało nie przewróciła na siebie jednego z regałów zobaczyłyśmy naszą ulubioną parę, czyli Blacka i Sylvie wchodzących do Trzech Mioteł. Chłopak na kilka sekund zawiesił na nas swoje spojrzenie, ale nic nie powiedział i wszedł za blondynką. 
- Oni niedługo zerwą. Ja to czuje - powiedziała Evans, kiedy byłyśmy już w drodze do szkoły.
- Mi tam nie zależy. Jeśli się lubią to niech będą ze sobą nawet do końca życia. Wieczny Chłopiec musi się w końcu ustatkować - zaśmiałam się. One też.
Całą drogę rozmawiałyśmy, a właściwie rudowłose rozmawiały, a ja tylko czasami coś wtrąciłam, o weselu Liama które jest za tydzień w sobotę, a ja rozmyślałam. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że coś sobie uświadomiłam. Że chce należeć do Zakonu Feniksa. Chce żeby móc chronić innych przed Śmierciożercami i ich panem. 



Hej znowu po tygodniu.
Następny pojawi się trochę później więc to taki mały element rozpieszczania was hehe
Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia 




środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział 18.

Lily cała zdenerwowana siedziała na dość niewygodnym krzesełku stojącym przy ścianie i czekała aż Maxine opuści gabinet pani Mcmillan. Dziewczyna martwiła się o swoją najlepszą przyjaciółkę. Wiedziała, że dzisiejsza wizyta w Mungu i dzisiejsze badania będą miały duży wpływ na jej dotychczasowe decyzje oraz na te które dopiero podejmie. 
Założyła nogę na nogę i zaczęła się rozglądać po korytarzu. Nie była tutaj po raz pierwszy. Dwa lata temu spędzała tu co drugi dzień siedząc przy nieprzytomnej Winslow po parę godzin. To był najgorszy okres w jej życiu. Chyba tylko śmierć taty wywołała u niej większe przygnębienie i smutek. 
Dla Lil liczyło się to, że Max w ogóle wybudziła się ze śpiączki. Brak możliwości gry w Quidditcha była na dalszym planie. W końcu Uzdrowiciele dawali jej małe szanse. Siła uderzenia Tłuczkiem była tak mocna, że dziewczynie połamało miednicę. Do tego uderzyła o ziemię spadając z miotły z siedmiu metrów wysokości. Żaden z nauczycieli ani uczniów nie zdążył zareagować. Cała drużyna Krukonów rzuciła się na Carrowa, który był winny całej tragedii. Corner, czyli ich kapitan dostał takiego szału, że o mało nie zatłukł Ślizgona na śmierć. Pozostała część drużyna musiała go powstrzymywać. Osiemnastolatek został zawieszony na resztę semestru, a egzaminy końcowe pisał w Ministerstwie pod okiem pani Minister i dyrektora. 
Maxine jednak po wybudzeniu się i dowiedzeniu, że na dziewięćdziesiąt osiem procent już nigdy nie będzie mogła wsiąść na miotłę i oddać się swojej pasji o mało się nie załamała. Całe dnie była zamknięta w sobie. Nie chciała z nikim rozmawiać. Dopiero miesiąc spędzony we Włoszech, w domu rodzinnym swojego taty sprawia, że staje na nogi. Znów staje się tą samą nienormalną lubiącą ryzyko i sarkazm dziewczynę. Jedynie nie liczni wiedzieli, że w środku cały czas jest załamana tym co się stało. Po prostu tego nie okazywała. 
Od ostatniej wizyty Lily w św. Mungu minęło pięć miesięcy. Wtedy też miały miejsce ostatnie badania kontrolne Max. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Nadal nie było zbytnio przyjemnie i nie za czysto. Według niej Ministerstwo powinno zadbać o porządek w takim miejscu. W końcu bakterie nie są niczym dobrym dla chorych. Chyba, że dla czarodziejów bakterie nie stanowiły żadnego ryzyka. Wtedy okej. Nie będzie się czepiać. 
- Tam jest moja żona do cholery! - po korytarzu rozniósł się wkurzony męski głos. Rudowłosa spojrzała w prawo i zobaczyła dość wysokiego blondwłosego faceta z brodą ubranego w czarną szatę czarodziejską. Miał z czterdzieści lat.
- Wiemy panie Depp, ale niestety nie może pan tam wejść. Trwa operacja i ...
- Mam w dupie to co pani mówi! Ja chce zobaczyć moją żonę! - krzyknął o mało nie przywalając pielęgniarce w twarz kiedy chciał ją minąć. 
- Ejejej, spokojnie kolego - wtrącił ochroniarz kładąc mężczyźnie rękę na ramieniu - Pańska żona jest teraz operowana i to niemożliwe by mógł się z nią zobaczyć. Proszę usiąść, a pani pielęgniarka przyniesie panu coś na uspokojenie. Inaczej będę musiał pana wyprowadzić - powiedział. Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści, minął pielęgniarkę i ochroniarza, po czym usiadł kilka krzesełek od Lily. Ukrył twarz w dłoniach. 
- Wszystko będzie dobrze proszę pana - powiedziała w jego stronę. Spojrzał na nią - Uzdrowiciele to prawdziwi ... czarodzieje - chrząknęła, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie zdążył nic odpowiedzieć, bo drzwi na przeciwko nich otworzyły się, a ze środka wyszła Max. Po jej minie nie dało się niczego wywnioskować. 
- I co? 
- W porządku i ... pan Depp? - ze zdziwieniem spojrzała na mężczyznę siedzącego dwa metry od nich. Niemrawo się uśmiechnął. 
- Dzień dobry Maxine. 
- Co pan tu robi? ... To sąsiad Potterów - zwróciła się do rudowłosej widząc jej minę. 
- Karen miała wypadek w laboratorium i jest właśnie operowana - powiedział smutnym głosem. 
- Jeju ... straszne. Ale jestem pewna, że wszystko będzie okej. Uzdrowiciele są niesamowici. W końcu mnie poskładali do kupy - powiedziała. Porozmawiali jeszcze chwilę, po czym dziewczęta wydostały się ze św. Munga na ulicę Londynu zostawiając mężczyznę. W jednym z zaułków teleportowały się do ,,Dziurawego Kotła'', a stamtąd przeszły przez kominek do gabinetu dyrektora.
                                           ***
W tym samym czasie czwórka siódmoklasistów z Gryffindoru siedziało w Pokoju Wspólnym. Milczeli każdy zajęty czymś innym. Remus kończył wypracowanie na OPCM od czasu do czasu zerkając na swoich przyjaciół. Peter czytał podręcznik do Historii Magii, ponieważ następnego dnia mieli mały sprawdzian natomiast pozostała dwójka po prostu siedziała i wpatrywała się w jeden punkt. Syriusz wybrał półkę nad kominkiem, a James oparcie fotela. Mieli teraz chwilę czasu wolnego przed następną lekcją dzisiejszego dnia.
W tym samym momencie dziura pod obrazem Grubej Damy odsunęła się, a do Pokoju Wspólnego weszła Evans. Rozejrzała się i widząc Huncwotów lekko się spięła. Uśmiechnęła się do Lupina, który do niej pomachał po czym wdrapała się po schodach do swojego dormitorium. 
- Czemu do niej machasz? To zdrajczyni. 
- Wiesz co James? Czasami mam cię dość. Zachowujesz się jak rozkapryszone dziecko. Ty Black tak samo. O co wam chodzi? - warknął Lupin wkładając pergamin z wypracowaniem do torby. 
- O to, że ... 
- To, że co? Że mają przed nami tajemnice? A my ich nie mamy? Powiedzieliśmy im o Mapie Huncwotów? O Pelerynie Niewidce? Nie. Lil, Mary i Em nadal nie wiedzą o tym, że jestem ... inny. I o tym, że wy jesteście Animagami. I co? Nie nazywają was zdrajcami. Więc lepiej się ogarnijcie bo jeszcze trochę i kopną was w dupę. A ja nie będę się za wami wstawiał. Wiecie czemu? - zapytał - Bo od pewnego czasu sam dziwię się, że wciąż się z wami przyjaźnię. Chodź Pete - powiedział. Peter również wstał, po czym obaj zniknęli poza Pokojem Wspólnym. W tej samej chwili ze swojego dormitorium wyszła Lily przebrana już w mundurek. Nawet na nich nie patrząc również opuściła Pokój Wspólny. 
- On ma chyba trochę racji - westchnął Potter kładąc się na kanapie i zamykając oczy. Black spojrzał na moment do tyłu i zobaczył dwie dziewczyny rozmawiające przy tablicy ogłoszeniowej. Obczaił je wzrokiem, po czym na jego usta dostał się łobuzerski uśmiech. Chrząknął, wstał i ruszył w ich stronę. Pora zapolować.
                                          ***
Wizyta u pani Mcmillan napawała mnie obawą. Obawą przed tym, że jednak nie będę mogła spróbować. Jednak po usłyszeniu diagnozy mogłam szeroko się uśmiechnąć. Teraz właśnie szukałam Troya, który według informacji które zdobyłam powinien być pod salą do Numerologii. 
Poprawiłam torbę na swoim ramieniu i skręciłam we właściwy korytarz. Zauważyłam go rozmawiającego ze swoją dziewczyną. 
- Cześć gołąbeczki - rzuciłam podchodząc do nich. Troy tak jak ja jest Krukonem, ale o rok młodszym. Ma czarne sięgające brody włosy oraz zielone oczy. Natomiast jego dziewczyna Samantha uczy się w Gryffindorze. Na tym samym roku co on. 
- Cześć Maxi. Co się dzieje? - spytał. 
- Zgadzam się - powiedziałam. Zmarszczył brwi, ale po chwili szeroko się uśmiechnął. 
- Tak? Boże, niech Merlin ci pobłogosławi najdroższa Maxine! - uniósł mnie w górę i okręcił. Widziałam, że Sam wywraca oczyma rozbawiona. Omówiliśmy szczegóły, po czym zadowolona ruszyłam w stronę podziemi, gdzie zaczynały się nam zaraz Eliksiry z Puchonami. Dochodziłam już na miejsce, kiedy poczułam szczypanie połączone ze swędzeniem w lewej ręce. Zaczęłam rozcierać to miejsce i ... wyczułam pierścionek. Kurde. Całkowicie o nim zapomniałam. Miałam go już miesiąc, ale był tak wygodny i tak wtapiał się w palec, że w ogóle się go nie czuło. Zdjęłam go na moment i przyjrzałam się ślicznym oczkom kota. Moja prawa brew uniosła się, kiedy zauważyłam iż nie były już czarne tylko złote. Albo cały czas takie były, a ja miałam jakieś przewidzenia? Dziwne ... 
Próbując o tym nie myśleć dotarłam pod klasę. Tam już czekały na mnie dziewczyny. Lekcja minęła bardzo szybko. Może to dlatego, że nie ważyliśmy żadnego eliksiru tylko słuchaliśmy Slughorna i jego wspomnień za czasów kiedy sam był uczniem. Na serio nie podejrzewałabym go o to, że sprzedawał słodycze dzieciakom, które nie mogły jeszcze chodzić do Hogsmeade. To, że w czasie siedmiu lat nie przepadał za Eliksirami też było niespodzianką. W końcu ich nauczał.
Dwugodzinna próba do przedstawienia również minęła szybko i nim się spostrzegliśmy był już obiad. Po zjedzeniu lasagne z pieczarkami i kurczakiem zostawiłam dziewczyny same i udałam się do biblioteki. Musiałam dokończyć wypracowanie na Historię Magii. 
Byłam właśnie w połowie, kiedy ktoś dosiadł się do mojego stolika. Uniosłam wzrok znad pergaminu, a na moje usta wkradł się lekki uśmiech kiedy zobaczyłam Jaspera.
- Co tam panie gitarzysto? - spytałam. 
- Nic ciekawego. A u pani wokalistki?
- Też nuda - zaśmialiśmy się. Wydawało mi się, że blondyn był czymś zdenerwowany, ale nie chciałam drążyć tematu. W końcu to nie moja sprawa. 
- Max? Chciałbym się ciebie o coś zapytać tylko proszę cię ... Nie śmiej się, okej? - poprosił. 
- Przyrzekam. 
- Poszłabyś ze mną na spacer? Albo na cokolwiek? Po prostu chciałbym z tobą spędzić trochę czasu. To co? - spytał. Nastąpiła cisza. Chłopak zacisnął usta w wąską linię czekając na moją odpowiedź.


Szczerze? Byłam w lekkim szoku. Nie sądziłam, że Jasper może mnie lubić w ten sposób. Myślałam, że jesteśmy kumplami. Jednak z drugiej strony. Jest sarkastyczny, zabawny i nawet miły. No i nie jest typowym Ślizgonem. Co mi szkodzi? 
- Jasne - uśmiechnęłam się. Wyglądał na zdziwionego, ale też się uśmiechnął. 
                                             ***
Nadszedł początek listopada. Pogoda już na sto procent zmieniła się na jesienną. Od dwóch tygodni nie było dnia podczas którego by nie padało.
Dzisiaj był trzeci listopada, a co za tym szło ... osiemnaste urodziny Blacka. Od dwóch tygodni ze sobą nie gadamy, więc trochę słabo. Podobno organizują imprezę z tego powodu no ale ani ja ani Lily - Emma, Mary i Geo również - nie zostałyśmy zaproszone. I wcale nie jestem zdziwiona. 

Z drugiej strony miałam ogromną ochotę iść do tych debili i ich przeprosić ... chociaż to oni robili problemy. Ale to skomplikowane. 
Trwała właśnie OPCM z Gryfonami. Pan Marshall tłumaczył nam zasady tajności i zaklęcia do tego potrzebne. Cała klasa była tym strasznie zainteresowana i wszyscy wszystko notowali. 
Kątem oka patrzyłam na Syriusza siedzącego w trzeciej ławce pod oknem. Nie siedział sam. Nie siedział też z żadnym z Huncwotów. Tylko z Sylvie Feldman. Współlokatorką Lily i Mary. Od pewnego czasu się ze sobą spotykają. Byłam zdziwiona tą informacją bo odkąd tylko pamiętam mówił, że to idiotka i nie ma zamiaru się z nią kolegować, a co dopiero z nią być. A tu taka niespodzianka.   
- No dobrze. To na dzisiaj koniec. Odpuszczę wam pracę domową, ale powtórzcie sobie ostatnie trzy tematy. Zrobimy sobie za tydzień małą kartkówkę. Zmykajcie - powiedział nauczyciel i wypuścił nas z klasy choć do końca lekcji były jeszcze z dziesięć minut. No, ale co? Przecież nie będę narzekać. 
Po wyjściu zaczepiłam na moment Remusa. 
- Co tam wariatko? - spytał. 
- Mam do ciebie prośbę Remi. Dzisiaj są urodziny Syriusza, a nie dostałyśmy zaproszeń na imprezę, więc ... mam dla niego prezent. Kupiłam go jeszcze przed wakacjami i ... dałbyś mu to? - spytałam wyjmując z torby dość małe pudełko. Spojrzał na mnie z lekkim bólem w oczach. 
- Max ...
- Nic się nie stało Rem. Kiedyś się pogodzimy zobaczysz. Ale to nie jest jeszcze ten czas. Dasz mu to, czy nie? - uniosłam brew. Westchnął i kiwnął głową. Uśmiechnęłam się, cmoknęłam go w policzek i ruszyłam w stronę podziemi. 
Przed kolacją byłam umówiona z Jasperem. Byliśmy już trzy razy na spacerze i wspominam to bardzo miło. Już z daleka widziałam jego sylwetkę opartą o ścianę dziedzińca. Nadal miał na sobie mundurek, ale zarzucił na niego skórzaną kurtkę, a na głowę wsunął czapkę. Ja również ubrałam kurtkę i czapkę, bo pogoda nas nie rozpieszczała. Na mój widok uśmiechnął się i schował dłonie do kieszeni spodni. Cmoknęłam go w policzek, po czym rozmawiając ruszyliśmy w stronę błoń i jeziora. Słuchałam tego co mówi, ale moje myśli wędrowały w stronę Blacka. Mam nadzieję, że nie wyrzuci tego prezentu. Nie rozmawiamy ze sobą, ale w końcu cały czas się przyjaźnimy. Chyba ... 
- O co chodzi Maxi? - spytał, kiedy dotarliśmy już do jeziora. Kałamarnica schowana w jego toni uniosła mackę i uderzyła nią o powierzchnię wody. 
- O nic ...
- Daj spokój. Już trochę się znamy i wiem, kiedy czymś się przejmujesz. Chodzi o Pottera i Blacka? 
- Trochę - burknęłam zdziwiona, że tak dobrze wiedział o co mi chodzi. 
- Nie przejmuj się. Jesteś dla nich jak siostra. W końcu zmądrzeją i cię przeproszą. Zobaczysz. Mogę oddać wątrobę jeśli się mylę - powiedział i wykonał gest jak prawdziwy harcerz. Uśmiechnęłam się wesoło, po czym chwyciłam się jego ramienia. Tak się zagadaliśmy, że nawet nie zauważyliśmy tego iż dotarliśmy do polany odgradzającej Zakazany Las od drogi prowadzącej do Hogsmeade. 
- Może już wracajmy co? - spojrzałam na blondyna. Zrobiło się zimniej i ciemniej. Aż dostałam gęsiej skórki. Już mieliśmy ruszyć w drogę powrotną, kiedy do naszych uszu dotarł szelest krzaków. 
- No proszę proszę. Kogo my tu mamy? Uczniowie nie powinni o tej porze pałętać się tak blisko Zakazanego Lasu - kobieta zaśmiała się. Odwróciłam się. Bellatrix. I nie była sama. Z dwoma blondynami, których nie kojarzyłam. Serce zaczęło mi walić ze strachu. Jace jedną ręką złapał mnie za nadgarstek, a drugą za różdżkę którą miał wetkniętą w kieszeń kurtki. 
- Was też tu nie powinno być - warknęłam. Panowie zaczęli się śmiać, a kuzynka Syriusza zacmokała i podeszła do nas. Jasper napiął się i zasłonił mnie sobą. Wzrok kobiety zatrzymał się na blondynie. 
- Może byś się przedstawił? Pannę Winslow znam. W końcu zadaje się z moim parszywym i zdradzieckim kuzynem - zasyczała i przejechała palcem wskazującym po moim policzku. Przeszedł mnie dreszcz. Uśmiechnęła się parszywie.
- Jasper Murton - warknął, a oni zastygli. Panna Black spojrzała na niego jak na robaka. 
- Murton ... to ty jesteś tym Ślizgonem, który zadaje się z plebsem. Nie wstyd ci szargać swoją czystą krew gówniarzu?! - krzyknęła i wymierzyła mu policzek. Pisnęłam natomiast Jace nawet nie drgnął. Na moment jedynie zagryzł dolną wargę. 
- Wolę zadawać się ze zdrajcami krwi niż z mordercami i tchórzami, którzy są poplecznikami Voldemorta tylko ze strachu - powiedział twardym głosem. Zastygłam. Śmierciożercy również. Byłam pod wrażeniem jego odwagi ... albo głupoty? Jak kto woli. Bellatrix dostała tiku nerwowego oka, a żyła na jej szyi zaczęła pulsować. 
- Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?!?!?!? Czarny Pan jest przyszłością naszego świata! Oczyści go ze zdrajców krwi i szlam! Zostaną tylko ci którzy go wesprą! - wpadła w lekki szał. Po chwili ja byłam trzymana w uścisku jednego z blondynów, a drugi trzymał Jaspera. Próbowałam się wyrwać, ale koleś miał mocny chwyt. I śmierdział kapustą, ale pomińmy to. Mamy ważniejsze sprawy. 
- Nie rób mu krzywdy! - jęknęłam przestraszona. Bella nucąc pod nosem uśmiechnęła się do mnie. 
- Oj ... czyżby ... oh, przeszkodziliśmy wam w randce? O Merlinie, tak was przepraszam ... Nie, jednak nie. A teraz się pobawimy. Za każdym razem jeśli nie powtórzysz po mnie tego co powiem źle to się dla ciebie skończy. A żeby podkręcić atmosferę zrobimy to bez różdżki - powiedziała i patrząc w oczy chłopakowi odrzuciła swój magiczny patyk na bok. Przestałam się szarpać. To i tak nic nie zmieni. Miałam mniej siły niż ten facet. 
- Black ... proszę ... - szepnęłam. Nawet na mnie nie spojrzała. Zamiast tego spojrzała na Jace'a.
- No dobrze ... to pierwsza kwestia ... Jestem bezwstydnym zdrajcą krwi i brzydzę się sobą. No proszę powtórz - zatarła ręce. Ślizgon zacisnął usta w wąską linię, ale się nie odezwał. Kobieta zachichotała, po czym zamachnęła się i przywaliła mu otwartą dłonią w twarz. Odwróciłam wzrok. Zachichotała jak mała dziewczynka. Mała nienormalna dziewczynka - Ale zabawa ... no dobrze ... Każdy kto nie jest Ślizgonem, to śmieć nadający się tylko do zabicia ... - powiedziała i czekała. Ale Jace się nie odezwał. Tym razem dostał z pięści w nos. Usłyszałam chrupot kości. Spojrzałam na niego. Z jego nosa chlusnęła krew, ale chłopak nadal nie okazywał strachu. Po kolejnym dziesięciu minutach Murton wyglądał strasznie. Nawet już nie odwracałam wzroku. Bałam się odwrócić wzrok. Chłopak nie mając siły leżał na ziemi, a Bella pochylała się nad nim. 
- Bellatrix ... zostaw go ... - jęknęłam przerażona. Już wystarczająco mu się dostało. 
- Czemu miałabym? Świetnie się bawię. Po za tym powinnaś być mi wdzięczna, że nie użyłam różdżki. Wtedy zapewne już by nie żył ... - podeszła do mnie szturchając po drodze stopą jego dłoń - Maxine. Maxine. Puszczę was. Ale masz wszystko opowiedzieć dyrektorowi ... każdy szczegół, jasne? A i jeszcze jedno. Daj to mojemu ukochanego kuzynowi - powiedziała i wcisnęła mi do ręki kopertę. Musnęła ręką mój policzek, po machnęła ręką na swoich znajomych. Chwilę później zniknęli. Przerażona przez chwilę po prostu stałam. Dopiero jęk Jaspera mnie ocucił. Schowałam kopertę do kieszeni kurtki i kucnęłam koło niego. Miałam ściśnięte gardło. 
- Jace ...
- Boli - jęknął kładąc głowę na moim udzie. Jego twarz wyglądała okropnie. Złamany nos. Masa siniaków. Rozcięta warga. Krew. Delikatnie pogłaskałam go po głowie z trudem panując nad wybuchem płaczu. 
- Spokojnie. Już cię stąd zabieram ... Pani Shey się tobą zajmie. Zobaczysz - wstałam i wypowiedziałam zaklęcie trzymając różdżkę przed sobą. Po chwili szłam w stronę szkoły, a blondyn unosił się w powietrzu na niewidzialnych noszach. Drugą ręką ocierałam łzy, które zaburzały mi pole widzenia. Po dziesięciu minutach - co strasznie długo trwało - doszłam do szkoły. Nie przejmując się niczym od razu udałam się do Skrzydła Szpitalnego. Pielęgniarka na widok stanu chłopaka głośno pisnęła. Kazała mi go ułożyć na jednym z łóżek i poleciała szybko do swojego kantorka. Wróciła z różnymi słoiczkami i tubkami. Kiedy ona się nim zajmowała ja siedziałam na taborecie i trzymałam jego dłoń. Chwilę później pojawił się dyrektor oraz pani Mcgonagall i pan Slughorn. Opowiedziałam im to co się wydarzyło. Wszystko po kolei. Pani Minerwa wyglądała jakby miała się zaraz popłakać. Dyrektor położył mi rękę na ramieniu i nic nie mówiąc opuścił Skrzydło. Pozostała dwójka została by wesprzeć nas na duchu. 
                                           *** 
Impreza urodzinowa Syriusza trwała w najlepsze. Sam solenizant siedział na kanapie pod ścianą i popijając piwo kremowe wpatrywał się w tańczących ludzi. Obok niego leżało dość małe pudełko w ładnym szarym kolorze obwiązane zieloną wstążką. Dwie godziny temu dał mu je Remus mówiąc, że to prezent od Maxine. I jeszcze go nie otworzył. Miał w głowie gonitwę myśli. 
Wziął je w ręce i zaczął obracać. Nie sądził, że po ich kłótni i prawie trzech tygodniach nie odzywania się do siebie dziewczyna będzie chciała dać mu prezent. Przez to czuł do siebie jeszcze większy wstręt. W końcu ona nie zrobiła niczego złego, a oni zachowywali się jak jacyś idioci. Miał je otworzyć, kiedy przez tłum w jego stronę przedarł się Remus. Wyglądał na przerażonego. 
- Co jest? - zaniepokoił się. 
- Maxine z Jasperem byli na spacerze. Natknęli się na Śmierciożerców. Są teraz w Skrzydle Szpitalnym. Z Murtonem jest podobno kiepsko - wyrzucił z siebie. Brunet zastygł. 
- A Maxine? - spytał przestraszony. 
- Nie wiem ... 
- Idziemy - warknął, po czym zgarnęli pozostałą dwójkę Huncwotów i ruszyli w stronę Skrzydła Szpitalnego. Pudełko z prezentem od dziewczyny sturlało się z kanapy i wpadło pod nią. 



Hej hej :)
Znowu po tygodniu ... wow :) szaleje 

Znowu trochę się dzieje, więc mam nadzieję że się nie zanudzicie. Jest też ponad trzy tysiące słów więc jestem z siebie dumna.
Ktoś z was lubi Jaxa? ( Jasper i Max ) :)

Pozdrawiam