czwartek, 23 marca 2017

Rozdział 30 cz 1.

- Ejejej tak nie można! - krzyknął komentator w stronę Pałkarza Gryfonów, który zamiast w Tłuczka uderzył w miotłę należącą do Ścigającej Ravenclaw. Lea omal straciła równowagę próbując utrzymać się na miotle. Sędzia zagwizdał dając rzut wolny dla niebieskich ponieważ dziewczyna była niemal sam na sam z Obrońcą - Dziewczyna przygotowuje się do rzutu! Robi zamach i ... gol! Jest 90 do 50 dla Gryffindoru! A państwo Szukający nadal się obijają!
- Embry, kochanie? - koło jego stanowiska zatrzymała się Maxine ze znudzonym wyrazem twarzy. Uśmiechnął się uroczo błyskając zębami. 
- Tak, słońce? - spytał. 
- Chcesz się ze mną zamienić miejscami? - uniosła brew, na co zarumienił się. Trybuny się zaśmiały słysząc tą wymianę zdań - Bo słyszę, że jesteś obeznany w łapaniu Znicza - rzuciła. 
- Przepraszam Maxie już będę cicho - obiecał i wychylił się żeby cmoknąć ją w dłoń. Nauczyciele parsknęli widząc tą uroczą scenę. Wywróciła oczyma i wróciła do polowania na Znicz. 
                                          ***
- Pierścień Kotołaków? - parsknął chłopak patrząc na swojego nowego przyjaciela z sarkazmem wypisanym na twarzy. Obaj siedzieli na tarasie nie przejmując się tym, że dochodziła 4.00 rano a z nieba padał deszcz. Popijali Ognistą. 
- Też nigdy o nim nie słyszałem a mam dwa tygodnie na to żeby go znaleźć - mruknął Henry dopijając alkohol. Był w paskudnym nastroju. Nie miał już w ogóle towaru, a nie mógł wytrzymać sześciu tygodni bez choćby odrobiny. Potrzebował tego niemal jak powietrza. Chociaż w obecnej sytuacji powietrza już nie potrzebował. Od prawie pół roku nie żył. Nie oddychał. Plusy bycia wampirem. Już nawet nie myślał o swoim wcześniejszym życiu. Było mu dobrze jak jest. 
- A te Kotołaki to kto? - spytał Dennis. Parker był jego najlepszym przyjacielem. Odkąd został istotą spoza świata śmiertelników to właśnie brunet stał mu się najbliższą osobą. Pomimo tego, że on był wampirem a Parker wilkołakiem. A wszelkie legendy i doniesienia stanowiły iż te dwie rasy się nienawidzą. Oni byli wyjątkiem. Te różnicy ich do siebie zbliżyły. Mieszkali ze sobą z domu rodzinnym bruneta. Rodzice chłopaka zginęli gdy dwunastoletni wtedy Dennis uczył się w Hogwarcie.  Najpierw wychowywał się z babcią, a po także jej śmierci został całkiem sam w tej wielkiej wybudowanej pod koniec XIX wieku willi. 
- Nie mam pojęcia. Szef nie chciał mi tego wytłumaczyć. Mam dokształcić się sam - burknął blondyn. Długimi i bladymi palcami potarł sine półkola pod swoimi oczyma. 
- Pomogę ci stary. 
- Serio? 
- Jesteś dla mnie jak rodzina. Po za tym kiedy twój Szef obejmie władzę nad światem magicznym będę miał kumpla w jego szeregach - mrugnął do niego. Obaj głośno wybuchnęli śmiechem. Tak. Czekała ich ciekawa przyszłość. Ich i cały świat. 
                                          ***
- Oni grają na czas czy co? - zaśmiała się Mary widząc jak zarówno Maxine jak i James krążą wokół boiska często uśmiechając się do siebie. Oni już kilkanaście razy zauważyli Znicza, a Szukający nie zwracali na niego uwagi.
- Też nie wiem o co chodzi - zgodził się z nią Lupin. Na jego szyi wisiał szalik w barwach Gryffindoru. 
- Oboje chcą go złapać, ale ... 
- Ulalala! - po stadionie rozniósł się gwizd komentatora. Wszelkie rozmowy ucichły - Nie spodziewałem się, że zobaczę tutaj bójkę z udziałem przyjaciół! - dodał. Wszyscy spojrzeli w stronę w którą wpatruje się Jordan. A wpatrywał się w Syriusza i Maxine, którzy patrzyli na siebie z chęcią mordobicia na twarzach. 
- O co ci chodzi? Nie specjalnie przecież posłałem w ciebie ten Tłuczek! I nawet mój uśmiech ci przeszkadza? - warknął zdenerwowany zachowaniem dziewczyny. 
- Nie chodzi mi o ten cholerny Tłuczek! Ani o twój uśmiech. Tylko o to, że przez twoje durne pomysły wszystkie laski w szkole myślą, że jesteśmy w jakimś cholernym tajemnym związku! - prychnęła pukając go palcem w klatkę piersiową. Wokół trwała taka cisza, że każdy osobnik słyszał tą ich barwną wymianę zdań. Black wytrzeszczył oczy. 
- Że co? - mruknął. Parsknęła.
- Jak zwykle nic nie wiesz. Zerwałeś z Sylvie mówiąc, że jest inna .... a ona ubzdurała sobie, że tą inną jestem ja! I dostałam od niej za to w twarz inteligencie - syknęła wskazując palcem na rozciętą wargę i lekkiego siniaka na czole. Zamilkł by po chwili westchnąć. Był w dupie. 
- Nie dała mi dokończyć - warknął - Chciałem powiedzieć, że jest inna przyczyna, a ona wyszła zanim dopowiedziałem to co chciałem. I musiała zrozumieć, że jest inna dziewczyna. Nie jestem w Tobie zakochany Max. Jesteś dla mnie jak młodsza wkurzająca siostra. Chociaż mam ochotę zamknąć cię w szafie to i tak ochroniłbym cię przed wszystkim - wyznał i niepewnie rozłożył ramiona. Uniosła brew, a warga jej zadrżała. To było urocze. 
- Na brodę Merlina! Black, Winslow! - Troy wyszarpał mikrofon Embry'emu - Przytulcie się i dokończmy ten mecz! - krzyknął. Ludzie się roześmiali. Winslow parsknęła i objęła Gryfona. 
- Ale i tak masz u mnie minusa - poklepała go po policzku i wypruła do przodu. 
Uśmiechnął się ciepło i także wrócił do pomagania kolegom z drużyny. Niech James złapie szybko tego Znicza bo umieram z głodu, pomyślał odbijając Tłuczek który zagrażał Oscarowi. 
- Dobrze, że sobie to wytłumaczyli - zaśmiała się Lily wciąż rozbawiona ową sytuacją. 
- Teraz powinien pogadać z Feldman. Ta ignorantka musi nauczyć się panować nad emocjami - dodał Peter podtykając Mary opakowanie z cukierkami. 
                                              ***
Carmen Hamilton nie przepadała za Quidditchem. Dla niej to był nudny i bezsensowny sport. O wiele bardziej wolała mugolską koszykówkę. Dlatego też kiedy wszyscy uczniowie wybyli na stadion ona zdecydowała się pójść na parę godzin do Hogsmeade. Siódmoklasiści mieli pozwolenie żebym chodzić tam co tydzień za co dziękowała Merlinowi. Nie wytrzymała by w tym pustym zamku. Nawet Filch lubił oglądać mecze więc z nim również nie mogłaby pogadać. 
Puchonka szła przed siebie nucąc usłyszaną niedawno piosenkę. Miała ona tak wpadającą w ucho melodię, że nie dało się jej nie nucić. 
Zbliżała się powoli do wioski gdy coś kazało zatrzymać się i podejść do dużego rozłożystego drzewa, które rosło nad wąską rzeczką płynącą po lewo. Jej nurt wpływał w pewnym momencie do szkolnego jeziora. Stanęła koło niego i oparła się o pień. Zmarszczyła czoło czując, że jest wilgotne. Uniosła dłoń i głośno pisnęła blednąc. Krew. 


Gdy już troszkę się uspokoiła rozejrzała się czy aby ta czerwona ciecz znajdowała się też gdzie indziej. I niestety zauważyła, że tak. Krew była na ziemi i parę metrów dalej na dość sporym kamieniu. Dziewczyna przerażona, ale pobudzona adrenaliną ruszyła powoli przed siebie.
Z jej ust wydobył się zdławiony krzyk gdy zobaczyła źródło tej szkarłatnej cieczy. Ranny jeleń. Niepewnie zbliżyła się do niego. Wciąż żył i cierpiał. Do oczu napłynęły jej łzy. 
- Hej maleńki ... nie martw się ... - kucnęła koło niego i poklepała po mokrym od krwi karku. Charknął - Cichutko ... - szepnęła zastanawiając się co go tak skrzywdziło. W tym samym momencie usłyszała szelest. Gwałtownie odwróciła głowę. Krzyknęła, a ostatnie co zobaczyła to czarne oczy i spiczaste zęby pobrudzone krwią. 
                                               ***
Mecz trwał już ponad godzinę, a Gryfoni wygrywali 120 do 60. Totalne dno. Musiała złapać Znicz bo cała drużyna naje się wielkiego wstydu. Na samym początku po prostu obserwowała Rogasia żeby w razie czego polecieć za nim. Jednak po namyśle zdecydowała, że to trochę nie fair i teraz sama wypatrywała Znicza nie zwracając w ogóle uwagi na swojego przyjaciela, a teraz i przeciwnika. Nie padało, a niebo było dość jasne więc nie powinna mieć problemów z ujrzeniem złotej piłeczki. 
Rola Szukającej nie była dla niej. Z natury nie była zbyt cierpliwa. Wolała strzelać gole. Niestety nie mogła dlatego musiała wywiązać się z tej roli. 
Przelatywała właśnie koło trybun zajmowanych przez Ślizgonów i widziała jak Regulus niezauważalnie się do jej uśmiecha unosząc ironicznie do góry lewy kącik ust gdy zobaczyła błysk na samej górze trybun. Zmrużyła oczy i omal nie pisnęła. Znicz. Znicz. Znicz. Uspokajając oddech ruszyła w jego stronę. Już wyciągała po niego rękę, ale wypruł do przodu przyśpieszając. Zaklęła i poleciała za nim starając się nadążyć. 
- No w końcu! - po stadionie rozbrzmiał głos mulata - Krukonka zauważyła Znicz! Dawaj Max, dawaj! Krukoni górą! - krzyknął prawie wypadając ze swojego stanowiska. 
- Embry bezstronność! - burknęła głośno nauczycielka Transmutacji. 
- Oj tam! Pani trzyma kciuki za swój dom, a ja pani nic nie mówię! Dalej Max! - wrzasnął starając się trzymać mikrofon z daleka od Mcgonagall. Kibice oszaleli. Zaczęli głośno skandować imię dziewczyny albo buczeć na nią. Była tak mocno skupiona na zadaniu, że nie zauważyła powoli zbliżającego się Pottera który tylko czekał na okazję żeby ją wyprzedzić i złapać Znicza jako pierwszy. 
Przelatywała właśnie po raz kolejny koło trybun Ślizgonów gdy młodszy z Blacków postanowił jej trochę pomóc. 
- Winslow, Potter leci ci na ogonie! - wrzasnął. Jego domowi koledzy jakoś nie zwrócili na to uwagi ponieważ chcieli zobaczyć porażkę Lwów dlatego słysząc jego ostrzeżenie zaczęli dopingować Krukonkę. Dziewczyna mimowolnie odwróciła głowę i parę metrów dalej zobaczyła okularnika chcącego ją pokonać. Trochę ją to zdekoncentrowało przez co o mało nie zderzyła się z obręczami pilnowanymi przez Carano, a przez to Jim zdążył nadgonić. Klnąc pod nosem przyśpieszyła żeby się z nim zrównać. Spojrzeli na siebie z iskrami w oczach i z determinacją wypisaną na twarzach. Ich opór i ambicja nie pozwalały na to żeby teraz odpuścić. Oboje chcieli wygrać. Oboje chcieli przyczynić się do zwycięstwa drużyny. Skinęli na siebie głowami i wypruli do przodu wyciągając przed siebie jedną z rąk. 
- Cholera cholera cholera cholera - szeptała pod nosem Emma widząc ich zaciętą walkę. Jej palce zaciskały się na szaliku w barwach domu. 
- Merlinie drogi! - jęknął przez mikrofon Embry. Wyglądał jakby miał się posikać z nerwów. 
- Odpuść - warknął James wyciągając rękę mocniej. Prychnęła głośno robiąc to samo. 
- Sam odpuść! - odepchnęła go swoją miotłą przez co o mało sama nie spadła, ale sprawiła też iż Gryfon załomotał się na swojej miotle i musiał zwolnić żeby odzyskać równowagę. Widząc w tym swoją szansę zgięła się przylegając ciałem do miotły żeby nadać swojej sylwetce prędkości. Była już tuż tuż kiedy poczuła jak jej ciało drga obracając się kilka razy wokół własnej osi. Zatrzymała się czując jak śniadanie podchodzi jej do gardła. No tak. Dostała od któregoś Pałkarza Tłuczkiem. Na szczęście tylko w miotłę. 
- Atak na Szukającą! Atak na Szukającą! 
- Embry, cicho! - jęknęła i widząc, że Potter znów się do niej przybliża postarała się zwalczyć chęć wymiotów. Wzięła głęboki wdech i udała się w kolejną pogoń za złotą piłeczką. Ale zniknęła. Znowu. Kurwa, pomyślała. Gryfon zatrzymał się koło niej zaciskając usta w wąską linię. Chrząknęła poprawiając sobie włosy. Uniósł brew. 
- Przepraszam ... nie chciałam cię popchnąć ... no dobra chciałam. Ale na wojnie i w miłości wszystkie ruchy dozwolone - usprawiedliwiła się. 
- Nic się nie stało. Rozumiem mała. Adrenalina różnie działa na człowieka ... - w tym samym momencie przestała go słuchać. Wpatrywała się w coś pół metra pod nimi. Znicz swobodnie zawisł w powietrzu tuż pod ich miotłami jakby chciał sprawdzić ich wolę walki. Chłopak musiał go nie zauważyć bo wciąż do niej mówił. Uśmiechała się jedynie żeby potwierdzić to, że słucha. A tak na prawdę planowała kolejny ruch. 
- Jimmy? 
- Hm? - mruknął. 
- Przepraszam - szepnęła, po czym trzymając się nogami z całych sił miotły zawisła w dół łapiąc w dłoń trzepoczącą maleńkimi skrzydełkami piłeczkę. Pozycja na nietoperza nie była przyjemna, ale to nie było teraz ważne. Miała Znicz. Miała Znicz. 
- Jest! Jest! Maxine ograła swojego przyjaciela sprytem i złapała Znicz! Ravenclaw wygrywa 220 do 140! I jest nowym liderem tabeli! - zabrzmiał podekscytowany głos szesnastolatka. Z lekkimi problemami ponownie zasiadła na miotle i została zgnieciona przez ramiona Troya. Ich kapitan uśmiechał się jak małe dziecko, które dostało wymarzoną zabawkę. 
- Mamy to! Zrobiłaś to! - cmoknął ją w czoło. Wylądowali na murawie, a ona została uściskana przez resztę drużyny. Cały czas szeroko się uśmiechała. Zrobili to. Wygrali. 






Hej :)
No i mamy następny rozdział. 

Tym razem krótszy ale mam nadzieję że mi jakoś wybaczycie. Postaram się żeby następny był dłuższy.
Pozdrawiam i do usłyszenia 

Ps piszcie o czym chcielibyście miniaturkę 
PS2 zapraszam na mój drugi blog o nowej generacji ( znowu ) , tym razem mam nadzieję że dociągnę do końca : porozumiecsie.blogspot.com








wtorek, 14 marca 2017

Rozdział 29.

- Gdzie ja jestem? - wymamrotał zachrypniętym i mocno przestraszonym głosem. 
- W szpitalu, ale spokojnie ... 
- Co się stało? Nic nie pamiętam - w jego ogromnych szarych tęczówkach zebrały się łzy. Kobiety spojrzały na siebie ze współczuciem. 
- Byłeś nieprzytomny. I to ponad miesiąc. Ale już się obudziłeś i jesteś całkowicie zdrowy. Martwiliśmy się o ciebie - wyjaśniła jedna z nich. Niska i krępa z kręconymi blond włosami. 
- A moi rodzice? Gdzie oni są? - spytał przyciągając kołdrę do siebie jakby miała go uchronić przed wszelkim złem. Nastała cisza. 
- Rodzice? Ale ... - druga z kobiet szczupła brunetka zarumieniła się. Obie wyglądały na zdezorientowane. Zmarszczył brwi. 
- Przecież nie masz rodziców. Od trzech lat wychowujesz się w Domu Dziecka - szepnęła blondynka hamując płacz. Chłopiec szeroko otworzył oczy po czym przykrył się i odwrócił twarzą do ściany. Kobiety chcąc dać mu trochę czasu na uspokojenie się opuściły salę. Chłopiec nawet tego nie zauważył. Po prostu płakał. 
                                         ***
- Możecie mi powiedzieć czemu dziewczyny wyglądają jak po bójce i patrzą na siebie z Sylvie jak na robaki? - spytał James widząc jak Maxine i Emma rzucają blondynce nienawistne spojrzenie, a ta pokazuje im środkowy palec. Krukonki zmrużyły oczy i powracając do rozmowy minęły Wielką Salę. Trzech Huncwotów siedziało pod Wielką Salą i omawiali swój najnowszy żart. 
- Jakby to powiedzieć ... miały ustawkę z panną Feldman bo ta po zerwaniu z Łapą uroiła sobie, że rzucił ją ponieważ zakochał się w naszej Max .. 
- Że co?! - Potter zaczął się śmiać jak głupi - Syriusz i Maxine? Przecież oni by się pozabijali i to w trybie nagłym - wymamrotał, gdy się już trochę uspokoił. 
- Jak widać Sylvie aż tak dobrze nie zna tej dwójki. Jak trening? - spytał Remus wiedząc, że Potter niedawno wrócił z ostatniego treningu przed jutrzejszym meczem z Ravenclaw. 
- A dobrze. Lepiej by było jakbyśmy wiedzieli kto jest tym ich przeklętym nowym Szukającym. A tak to nie mamy pojęcia czy podejść z luzem do tego meczu czy nie - westchnął targając swoje już i tak potargane włosy. Peter przysłuchiwał się tej rozmowie wpatrując się w poranny egzemplarz Proroka Codziennego. 
- Dacie sobie radę. Od trzech lat nie przegraliście żadnego meczu Rogacz i to się nie zmieni. 
- Mam taką nadzieję. No dobra pora się zbierać bo zaraz godzina policyjna - zażartował okularnik wstając i wyginając lekko kręgosłup. Pozbierali swoje graty i rozmawiając o świętach ruszyli w stronę wieży. Nie mieli pojęcia, że jutro przeżyją największy szok w swoim życiu. Ale ten szok będzie podszyty radością ze szczęścia swojej przyjaciółki. 
                                       ***
Z tych całych nerw nie mogłam w ogóle spać. Dlatego o 4.00 ubrałam się w ciepły dres i kurtkę po czym ostrożnie opuściłam zamek. Nie chciałam natknąć się na Filcha. Nadal było ciemno, ale w oddali hen hen za horyzontem widać było zarys poświaty słońca. Za jakieś dwie godziny wzejdzie żeby powitać nas nowym dniem. 
Najbardziej nie stresowałam się tym czy chłopaki się na mnie obrażą czy coś. Bałam się, że nie podołam i zawiodę drużynę. Chciałam im pokazać, że nie zrobili błędu przyjmując mnie w swoje szeregi. Chciałam żebyśmy wygrali. A zwłaszcza z Gryfonami którzy od trzech lat nie wypuszczali pucharu ze swoich szponów. 
Po dwóch godzinach spaceru i siedzenia nad jeziorem postanowiłam wrócić do szkoły. Musiałam wziąć gorący prysznic żeby nie stchórzyć. Dziewczyny nadal smacznie spały dlatego też po cichu żeby ich nie obudzić weszłam do łazienki biorąc ze sobą ciuchy i bieliznę. Zdecydowałam się na wąskie czarne dresy, podkoszulek i gruby granatowy sweter. Pogoda nie jest za piękna, więc po meczu muszę się rozgrzać. 
Po godzinie spędzonej w kabinie prysznicowej wreszcie ubrałam się i wróciłam do pokoju. 
- Hej - mruknęła Georgie rozciągając zaspane mięśnie. Stała przy szafie nadal w piżamie i z bałaganem na głowie - Wyspałaś się? - spytała.
- Nie za bardzo - usiadłam na swoim pościelonym łóżku żeby założyć skarpetki - Mam nadzieję, że kawa postawi mnie na nogi bo inaczej będzie masakra - westchnęłam sięgając pod łóżko po buty. 
- Dacie radę. Musicie się tylko skupić i myśleć o wygranej a będzie dobrze - poklepała mnie po ramieniu i weszła do łazienki. Ja w tym czasie wpatrywałam się w jeden punkt na ścianie i głaskałam Blue, która zawsze rano ma fazę na bycie rozpieszczaną. Prawdziwy kot.
Kiedy dziewczyny się wyszykowały ruszyłyśmy w stronę biblioteki. Do śniadania zostały dwie godziny dlatego też chciałyśmy odrobić sobie już jakąś pracę domową na następny tydzień. Jeszcze trochę ponad tydzień i święta. A potem Sylwester i ostatni semestr w Hogwarcie. Jak ten czas szybko leci. Dopiero co był wrzesień i pierwsza uczta a zaraz już święta. Niewiarygodne. Przez te cztery miesiące tyle się wydarzyło. Dobrych i złych rzeczy. Niestety te złe przeważały. 
- Jedziecie na święta do domu? - spytałam przerzucając kartki podręcznika żeby znaleźć ostatni temat który przerabialiśmy. 
- Nie mam pojęcia. Mama mówiła, że jak chce to mogę zostać bo ona leci do babci do Bostonu, a Lucy i Marco spędzają święta we Włoszech. Taki wczesny miesiąc miodowy. Carly mówi, że zostaje w szkole - wyjaśniła Emma odkręcając nowy kałamarz. Tata Hunter i jej sióstr zginął w wypadku samochodowym dziesięć lat temu. Dziewczyny były małe, ale i tak za nim mocno tęsknią. 
- Ja zostaję w szkole. To ostatnie święta, które mogę spędzić w Hogwarcie. Nie przepuszczę tej okazji - Geo się uśmiechnęła. 
- To ja też zostanę. Nie zostawię cię - dziewczyny przybiły piątkę - A ty? - zwróciły się do mnie. I tu był problem. Bo nie wiedziałam. Z jednej strony też bym chciała zostać no bo już więcej nie będę świadkiem świąt w tym wspaniałym miejscu. Ale z drugiej czułam ogromną chęć zobaczenia mamy i Aly. O ojcu nie wspominajmy. Jego na bank nie będzie na święta w domu. Nigdy go nie ma. Woli je spędzać ze swoimi podopiecznymi z drużyny niż z rodziną. Zdążyłam się przyzwyczaić. Po prostu mam do niego żal, że jest takim palantem. Wiem, że nie powinno się tak mówić o swoim ojcu. Ale co to za ojciec, który nie pamięta nawet kiedy jego dzieci mają urodziny? No powiedzcie mi. 
- Chyba pojadę. Nie chcę żeby mama była smutna. Ojca na bank nie będzie, a jak cała nasza piątka się pojawi to nie będzie tak o tym myśleć - mruknęłam obracając w palcach pierścionek. Em poklepała mnie pokrzepiająco po ramieniu. 
- Może w końcu zmądrzeje ...
- Ta, jak już będzie za późno - szepnęłam pociągając nosem. Nie chciałam płakać. Nie mówiły nic więcej. I byłam im za to wdzięczna. Nie chciałam o tym rozmawiać. Wróciłyśmy do odrabiania pracy domowej. Musiałyśmy zdążyć przed śniadaniem. 
                                       ***
- Ej, ale oni przecież się zorientują ...
- Hm? - Lily uniosła głowę z nad listu, który otrzymała od Amosa Diggory'ego. Była nim zaskoczona, ale ucieszyła się iż chłopak do niej napisał. Okazało się iż dwa miesiące temu jemu i Rachel urodził się syn, którego nazwali Cedric. Chciał ją zaprosić na jego chrzciny które odbędą się w święta. Pytał się też co u niej słychać i takie tam. 
- Przecież cała drużyna ma już na swoje stroje. Jak zobaczą w nim Maxine to się od razu zorientują i będzie po niespodziance roku - wyjaśniła Mary szeptem. Rudowłosa się uśmiechnęła. 
- To taka gra. Cała szóstka już jest przebrana, ale Maxine ma przyjść na śniadanie w normalnych ubraniach. W ten sposób tajemnica zostanie zachowana do ostatniej sekundy - wyszczerzyła zęby, a Mary szeroko się uśmiechnęła. 
- Genialne - mruknęła i spojrzała na drużynę Gryfonów, którzy zbici w jedną grupę i przebrani w swoje stroje spod przymrużonych powiek obserwują swoich przeciwników. W tej samej chwili pomiędzy owymi stołami przeszły trzy Krukonki. Ich twarze nie ukazywały żadnych dziwnych emocji. Szły przed siebie nie zwracając na nic uwagi. Drużyny też nie zwracały na nie uwagi choć Krukoni w myślach śmiali się diabolicznie. 
- Cześć - cała trójka zasiadła na przeciwko nich. Wyglądały na zadowolone z życia. 
- Jak tam? Nasza drużyna od dwudziestu minut morduje waszych kolegów wzrokiem - parsknęła Mary podając Emmie dzban z sokiem dyniowym. 
- Nie mogłam w ogóle spać z tym nerwów ... 
- Sorry, ale czy mógłbym pożyczyć owsiankę? - koło nich stanął wysoki blondyn w okularach. Niemal chciwym wzrokiem wpatrywał się w wazę pełną zdrowej papki. Spojrzały na siebie, a siedząca najbliżej niego Georgie chrząknęła. 
- A oddasz nam wazę? - uniosła brew kierując nóż w jego stronę. Uroczo się uśmiechnął. 


- Oczywiście. Macie moje słowo - ukłonił się. 
- Niech będzie Roy, ale jakby co to mamy tutaj byłą zawodniczkę boksu - Lily poklepała po ramieniu Maxine, która przyjęła odpowiednią bokserską pozę. Piętnastolatek uniósł do góry ręce, po czym odebrał od blondynki owsiankę i wrócił do swoich znajomych. Roześmiały się wesoło. 
- Macie jakąś taktykę? - spytała Mary dolewając sobie herbaty z mlekiem. 
- Sorry kochanie, ale mimo iż was kocham to jesteście w przeciwnej sile oporu - powiedziała twardym głosem brązowowłosa mrużąc oczy. Nastała cisza przerwana parsknięciem Emmy. 
- Zmieniając temat ... - Evans ziewnęła zakrywając usta dłonią - ... mam poważny dylemat psychologiczny. Jestem Gryfonką i powinnam dopingować swoim. Ale z drugiej strony chciałabym zobaczyć miny Blacka i Jamesa po tym jak sromotnie przegrają - wyszczerzyła łobuzersko zęby. Reszta zrobiła to samo. 
Trzydzieści minut później Maxine rozpoczęła pierwszy etap niespodzianki. Wstała od stołu informując dziewczyny oraz najbliżej siedzące osoby o tym iż idzie do toalety i zobaczą się na trybunach. Zarzuciła na ramiona kurtkę i powolnym nie zdradzającym nic krokiem udała się w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Po drodze poklepała jeszcze Pottera po ramieniu i życząc mu szczęścia wyszła na główny hol. Nucąc pod nosem i rozglądając się czy nie ma w pobliżu wyszła ze szkoły. I szybszym krokiem udała się w stronę stadionu. Weszła do szatni i odetchnęła. Do meczu zostało około piętnastu minut. Zdąży się przebrać i zebrać myśli przed tym co się zaraz wydarzy. 
- Witam wszystkich obecnych na drugim meczu w semestrze! Kolejny będzie miał miejsce pod koniec stycznia dlatego mam nadzieję, że zawodnicy nas rozgrzeją! I, że obędzie się bez takiej ilości fauli jak ostatnio! - jakiś czas później po stadionie rozniósł się się głos Embry'ego. Trybuny podzieliły się na dwa obozy. Gryffindor oraz Puchoni kibicowali tym w szkarłatno-złotych strojach. Natomiast Krukoni oraz uczniowie domu Salazara, który nie przepadają za Lwami kibicowali niebieskim. Trzymali szaliki i herby w odpowiednich barwach. Większość miała również malunki na twarzach. Oprócz tego gdzie nie gdzie powiewały na wietrze różne rysunki - Na samym początku niepokonana od paru lat drużyna Gryfonów! Na samym czele najwspanialszy kapitan a zarówno Szukający* James Potter! Następnie Obrońca, Oscar Carano! Zaraz za nim Pałkarze! Syriusz Black zwany przez przyjaciół Łapą ... jakoś nie mam ochoty dowiadywać się jaka jest geneza tej ksywy .. oraz Paul Lerson! A na końcu Ścigający! Freya Montgomery, Eddie Harper oraz Jean Kinsella! Powitajcie ich gromkimi brawami! - na stadion wyleciało siedem postaci w barwach Gryffindoru. Wykonali dwa okrążenia wokół boiska i zatrzymali się w wyznaczonym miejscu żeby zaczekać na przeciwników. Wszyscy wpatrywali się z oczekiwaniem we wrota zza których za moment mieli wylecieć Krukoni. Wszyscy chcieli w końcu zobaczyć kim jest ten tajemniczy Szukający. Przyjaciółki Maxine nie tamowały już uśmiechów. Nie mogły się doczekać żeby zobaczyć szatynkę na miotle i jej radość na twarzy - A teraz Krukoni! Kapitan oraz niesamowity pałkarz Troy Miller! Jego partner po fachu Roland Greyson czyli uwielbiany przez wszystkich Stone! Obrońca, Casper Lahey! Ścigający! Lea Hernandez, Eric Wood i Jordan Brown! No i na koniec nowy Szukający Orzełków ... wielka tajemnica. Nikt nie miał pojęcia kogo wybrał Troy i reszta ... a w końcu wiemy! Po paru latach znowu na miotle! Znowu z nami! Ci młodsi nie pamiętają jaki talent miała ta niesamowita dziewczyna! Ale zaraz zobaczą to na własne oczy! W trochę innej roli, ale ważne iż ponownie na miotle ... panie i panowie ... Maxine Winslow! - wykrzyczał. Na murawę wyleciała siódemka Krukonów, a na trybunach nastała cisza. Drużyna Gryffindoru z szokiem wypisanym na twarzy wpatrywali się w postać z siódemką na swoich plecach. Zwłaszcza James i Syriusz wyglądali jakby zobaczyli ducha. Po chwili cisza na trybunach została przerwana oklaskami i wrzawą. 
- Chyba doznali szoku - parsknął Troy, a Lahey objął lekko zarumienioną Max ramieniem. Cała drużyna zaśmiała się. 
- Ale ... jak ... 
- Maxine dostała pozwolenie od Uzdrowiciela na dalszą grę, a my nie mogliśmy z tego nie skorzystać. Nie mogliśmy przyjąć jej na stanowisko Ścigającej bo wszystkie miejsca mieliśmy zajęte, ale Szukającą też jest wspaniałą. Módlcie się o jak najmniejszy wynik kary - zachichotał zielonooki, po czym cała drużyna przybiła ze sobą piątki. Nikt z Gryfonów nie zdążył nic powiedzieć ponieważ usłyszeli gwizdek Stanleya. Miller oraz James jako kapitanowie wylądowali na murawie żeby uścisnąć sobie ręce. Patrzyli sobie w oczy z zacięciem. 
- Połamania nóg - warknął okularnik. 
- Wzajemnie Jimmy - Krukon mrugnął do niego, po czym wrócił na miotłę. Nauczyciel Latania oraz sędzia wyjaśnił zasady fair play po czym gwizdnął wypuszczając Kafel oraz Tłuczki. Znicz już od jakiegoś czasu krążył po okolicy. Piłkę przejęli Gryfoni. James nie przejmując się na razie Zniczem ani rozgrywką podleciał do swojej przyjaciółki, która na jego widok jeszcze mocniej się zarumieniła. Potargał sobie już i tak zmierzwione włosy. Te należące do niej zebrane były w dobieranego warkocza. 
- 10 do 0 dla Gryfonów! Niesamowitym strzałem pochwaliła się panna Montgomery! - krzyknął Jordan, a z trybun dotarły do niego dwa dźwięki. Buczenie oraz radość. 
- Hej mała - rzucił Potter. 
- Hej - szepnęła - Jesteś zły? - mruknęła. 
- Zły? Dlaczego miałbym być zły? Jestem zszokowany i zdezorientowany, ale cieszę się głuptasie. Nawet nie wiesz jak bardzo - uśmiechnął się i przytulił nie przejmując się tym iż siedzą paręnaście metrów nad ziemią. Odwzajemniała uścisk - Trzeba było mi powiedzieć. 
- Nie byłoby niespodzianki - zaśmiała się. 
- Może i tak. Ale chciałbym coś powiedzieć. Mimo iż cię uwielbiam i jesteś dla mnie jak siostra to nie mogę dać ci forów - wyznał. 
- Nawet o tym nie pomyślałam. No, ale to idzie w obie strony mój drogi - potargała mu włosy, po czym uśmiechając się szeroko ruszyła na łowy. Uśmiechnął się ciepło widząc z jaką gracją porusza się w powietrzu. Uśmiech powiększył się gdy zrobiła dwa fikołki. Cieszył się jej szczęściem. 
                                           ***
- No i mamy 60 do 10 dla Gryffindoru! Nie dają żadnych szans Krukonom którzy chcieli ... ups! Stone niechcący zahaczył Tłuczkiem o miotłę Harpera! Blondyn z trudem zapanował nad równowagą i upuścił Kafla! Z okazji skorzystała Lea! Ta drobna, ale zwinna dziewczyna z łatwością minęła kilku swoich przeciwników i podała do Wooda! Chłopak robi piruet i ... gol! Między nogami Oscara! Mamy 60 do 20! - wykrzyczał komentator. Od rozpoczęcia meczu minęło jakieś pół godziny. Ci w szkarłatnych strojach dominowali prawie przez cały czas. Zarówno Winslow jak i Potter latali parę metrów nad swoimi kolegami z drużynami próbując dostrzec skrzydlatą piłeczkę. Od czasu do czasu machali do siebie albo zatrzymywali się koło siebie żeby ze sobą porozmawiać. Denerwowało to pozostałych członków drużyn którzy chcieli żeby Znicz został złapany. Ale oni się tym nie przejmowali. 
- Eee James? Twój najdroższy przyjaciel każe ci przekazać żebyś wziął się do roboty - zachichotał Embry. Koło jego stanowiska znajdował się Black wymachując gniewnie pałką. Wszyscy na trybunach się zaśmiali. Nawet nauczyciele. 
- Jasna sprawa! - krzyknął, po czym przybił z przyjaciółką żółwika i wrócił do szukania Znicza. Krukonka ukłoniła się i poleciała w drugą stronę. Black usatysfakcjonowany również oddalił się. 
- Coś mi się wydaje, że będzie to bardzo zabawny mecz - dodał komentator. 
                                             ***
- Szef jest zajęty - rzucił postawny łysy typek wyglądający jak skrzyżowanie świni i człowieka. 
- Nie interesuje mnie to. Byłem z nim umówiony. I jeśli zaraz mnie nie przepuścisz to zamienię cię w szwedzki stół - dość młody chłopak z blond włosami uśmiechnął się szatańsko ukazując długie i ostre kły. Pod jego oczyma znajdowały się szaro-niebieskie półksiężyce świadczące o zmęczeniu. Świniak zaczął się pocić i przełykać ślinę. 
- Ja ... ja ... nie wiedziałem, że ... 
- Nie interesuje mnie to. Suń się - odepchnął go i wszedł do przestronnego pomieszczenia utrzymanego prawie w całości w bieli. Jedynym elementem nie będącym w tym kolorze było czarne potężne biurko, za którym siedział smukły i wyglądający na wysokiego mężczyzna z czarnymi kręconymi włosami zebranymi w kucyk. 
Pisał coś powoli na kartce pergaminu. Na dźwięk zamykanych drzwi uniósł głowę ukazując wąskie oczy w kolorze lodu. 
- Henry? Co cię do mnie ...
- Potrzebuję więcej - szepnął oblizując usta językiem. Brunet przekrzywił głowę i wstał. 
- Dostałeś ilość potrzebną na dwa miesiące mój drogi. A o ile się nie mylę odebrałeś ją dopiero trzy tygodnie temu - odparł podchodząc do chłopaka. 
- Wiem, ale ... dałem trochę Gregowi i ...
- Główna zasada Henry. Nie dzielimy się.
- Pamiętam, ale ... - zacisnął dłonie w pięści, a jego oczy zaczęły ciemnieć. Tamten westchnął. 
- Wiesz, że muszę być sprawiedliwy. Każdy dostaje tyle samo. Jednak mogę zrobić wyjątek. Musisz tylko dla mnie coś zrobić - oparł ręce na ramionach dwudziestolatka - Jesteś na to gotów? 
- Tak szefie. Zrobię wszystko - szepnął. 
- To dobrze. Dostaniesz dodatkową dawkę jeśli coś dla mnie znajdziesz - wyjaśnił. 
- Co mam znaleźć? 
- Pierścień Kotołaków. 





* wiem, że James jest ścigającym jak powiedziała Rowling na Pottermore, ale dla mnie zawsze będzie szukającym - no i musiałam to zrobić ze względu na Maxine ;) 



No i mamy kolejny rozdział.
Dość długi bo prawie trzy tysiące słów, więc więcej niż zazwyczaj. Trochę się dzieje, ale mam nadzieję że jesteście zadowoleni. 

Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia 



czwartek, 2 marca 2017

Rozdział 28.

- Eeee co się stało? - mruknął Remus widząc stan naszej piątki. Potargane, a niektóre z obrażeniami na twarzy. Opadłam na ławę i z grymasem wkurzenia sięgnęłam po dzban z herbatą. Potrzebowałam porządnej dawki teiny.
- Ustawka z jedną idiotką - odpowiedziała Emma zbierając potargane włosy w niechlujnego koka. Uniósł brew zdezorientowany.  
- Biłyście się? - wymamrotał. Pociągnęłam nosem i wypiłam parę łyków. Lily niepewnie chwyciła za wazę z zupą paprykową. Mary opowiedziała co się przed chwilę wydarzyło, a Gryfon wyglądał jakby dostał łomem w głowę. No i nie dziwię się. Ja bym zareagowała podobnie. Bezsens - Maxine i Łapa? To najgorszy żart jaki kiedykolwiek słyszałem. Przecież byście się pozabijali - parsknął radośnie. 
- Coś się jej uroiło i tyle - Georgie wzruszyła ramionami i wgryzła się w bułeczkę nadziewaną mięsem mielonym i warzywami. Zmieniliśmy temat na nieco przyjemniejszy. A mianowicie Quidditch. Kiedy Remus opowiadał o tym iż panowie i cała drużyna Gryfonów dostaje szału przez to iż nie wiedzą kto jest nowym Szukającym Krukonów zarówno ja i dziewczyny z trudem powstrzymywałyśmy wybuch śmiechu. Chłopak wlepił we mnie swoje spojrzenie. 
- Czemu się tak na mnie patrzysz? Przecież nic nie wiem. Jestem kontuzjowana i nie mogę grać. A Troy nic nie mówił - wymamrotałam dźgając widelcem kiełbaskę leżącą na moim talerzu. 
- Coś mi tu nie gra - rzucił - Wy coś wiecie ...
- Nic nie wiemy, a jeśli nawet to co? Wszystkiego dowiecie się jutro na meczu - powiedziała Mary. To zamknęło temat. Po obiedzie nadal w szkolnym mundurku udałam się w stronę biblioteki. Pora na pierwsze korepetycje z Regulusem. Dam radę. Dam sobie radę. Na pewno dam radę. Pani Forbes wesoło się do mnie uśmiechnęła po czym wróciła do swojego zajęcia, czyli do porządkowania kart uczniów. Młodszego z Blacków nigdzie nie było, dlatego też usiadłam przy jednym z końcowych stolików i zabrałam się za lekturę, którą jutro będziemy omawiać w Klubie Książki. Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia, a jego wciąż nie było. Nie żebym się denerwowała, ale cholera przecież byliśmy umówieni. A ja miałam misję. 
- Jestem jestem! - szedł w moją stronę zawiązując sobie krawat. Zmrużyłam oczy. Jego włosy były potargane, usta opuchnięte, a koszula wystawała zza spodni. No proszę proszę. Usiadł przy stoliku i na widok mojego łobuzerskiego uśmiechu uniósł brew do góry - Co? Brudny jestem? - spytał. 
- Mam nadzieję, że jest ładna. Bo musiałam sporo czasu na ciebie czekać - parsknęłam ziewając. Zacisnął usta w wąską linię, a jego blade policzki pokryły rumieńce - Czyli tak. 
- Nie gadajmy o tym - mruknął ponownie stając się oschłą i ironiczną wersją siebie. Wzruszyłam ramionami i wyciągnęłam z torby potrzebne nam materiały. Trwała dziwnie niezręczna cisza. 
- Mam przynajmniej nadzieję, że ona nie musiała borykać się z problemem twojego nadmiernego ślinienia się - nie mogłam się powstrzymać. 
- Winslow - warknął pochylając się lekko do przodu, a ja niewinnie się uśmiechnęłam. 
- Co to jest Brodawkolep? - spytałam zmieniając temat na ten właściwy. Uniósł brew. 
- Eliksir? - spytał niepewnie, a mnie zachciało się stąd wyjść. Chrząknął widząc moją minę. 
- To składnik niektórych Eliksirów. Po zetknięciu ze skórą pokrywa ją brązową skorupą przypominającą wielką brodawkę. Stąd nazwa. Używany jest na przykład Eliksiru chroniącego przed ogniem - wyjaśniłam starając się być w miarę spokojna. Kiwnął głową, a ja uniosłam brew - Czemu nie notujesz? - spytałam widząc, że nie naszykował nawet żadnej kartki. Mruknął coś i po wyciągnięciu pergaminu oraz kałamarza naskrobał to co powiedziałam. To będzie długi dzień. 
                                          ***
Rozmowę dziewczyn o poniedziałkowym sprawdzianie z OPCM przerwało pojawienie się pana Pottera i Blacka. Rudowłosa uniosła brew widząc, że ledwo panują nad wybuchem. Oho. 
- Co jest? - spytała powoli, a Macdonald ukryła twarz za podręcznikiem. 
- Możecie nam wyjaśnić co Max robi w bibliotece z tym pomiotem szatana? - warknął Black zaciskając dłonie w pięści. Kiedy zobaczył imię jego braciszka koło imienia Krukonki najpierw chciał tam biec i mu przywalić. Nadal miał w pamięci to co wydarzyło się między nimi na przedstawieniu. Przed oczyma nadal miał moment kiedy usta Ślizgona złączyły się z wargami szatynki. Sam nie wiedział czemu był wściekły. To jego przyjaciółka niemal rodzona siostra. A to tylko przedstawienie. Rola do odegrania. A on zachowywał się jakby coś między nią, a Regulusem było w prawdziwym życiu. Idiota. Dopisywał do historii swoją fabułę.
- Chodzi ci o Regulusa? Pewnie się uczą - Evans wzruszyła ramionami i niepewnie się uśmiechnęła. 
- A, dlaczego razem? - mruknął właściciel okularów. W jego orzechowych oczach tlił się ogień. 
- Maxine daje mu korepetycje z Eliksirów. Slughorn ją o to poprosił - wyjaśniła trochę naginając rzeczywistość. W końcu ona i Mary też nie wiedziały, że ich przyjaciółka sama zaproponowała pomoc szesnastolatkowi. Gdyby wiedziały też nie byłyby zadowolone - A ona nie mogła odmówić, bo wtedy odjąłby jej punkty i takie tam ... 
- A, dlaczego akurat ona? To ty jesteś najlepsza z tego przedmiotu - burknął Black. Nadal mu się to nie podobało. Ani trochę. Parsknęła. 
- Na serio myślisz, że twój ukochany braciszek zgodziłby się na moją pomoc? Jestem Szlamą. 
- Lily ...
- Nie James. Jestem nią i się tego nie wstydzę. No, ale Maxine musi się z nim przemęczyć te dwa tygodnie - wzruszyła ramionami. Do Pokoju Wspólnego wszedł Peter z naręczem książek. Zauważył swoich przyjaciół i ruszył w ich stronę. 
- Cześć ... Spotkałem Max w bibliotece. Kazała przekazać żeby ktoś z nas przyniósł jej z Wieży podręcznik do Eliksirów ...      
- Ja się przejdę! - 1/2 Huncwotów podniosła się energicznie z kanapy. Lily zmrużyła oczy. 
- Lepiej ja pójdę - zachichotała Mary, po czym weszła do dormitorium i po wzięciu podręcznika ruszyła w stronę biblioteki. Panowie ponownie zasiedli widząc morderczy wzrok Pani Prefekt. 
- Macie siedzieć na tyłkach! Ani się ważcie tam iść! Bo zamorduje ... - zacisnęła dłoń w pięść. 
- Lily? - wymamrotał Peter. 
- Co?! 
- Mogłabyś odłożyć różdżkę? - poprosił. Zakłopotana chrząknęła i schowała swój magiczny patyk do kieszeni spodni.
- Ale, to Ślizgon. A jak ... - wyjąkał Jim. Ta wersja Gryfonki go nieco przerażała. I to bardzo. 
- Maxine jest zdolna i sobie poradzi. Ale wątpię żeby Regulus w obecności pani Forbes coś jej zrobił. Mimo wszystko nie jest aż tak głupi jak się wam wydaje - mruknęła zakładając nogę na nogę. Pete odłożył książki i zaproponował żeby pograli w coś kreatywnego. Żeby nie myśleli o tym co się działo w bibliotece. Stanęło na kalamburach.
                                           ***
Ciemne chmury zebrały się nad lasem zasłaniając gwiazdy, który świecąc za słabo nie dały im rady. Jedynie dumny i niezwyciężony księżyc przebijał się przez ten kłębiasty mur i oświetlał wnętrze lasu.
O pień drzewa opierał się niski mężczyzna z szarym płaszczu obracający w krótkich palcach pomiętego papierosa. Tytoń wypadał spomiędzy bibułki i dzięki grawitacji lądował na mchu wirując.

- No i co Blind? Ten twój znajomy jakoś nie za bardzo się śpieszy - mruknęła siedząca kilka metrów dalej kobieta. Jej płomienne włosy niemal lśniły w półmroku. Uśmiechała się sarkastycznie ukazując brak dolnej jedynki. 
- Przyjdzie - szepnął blondyn. 
- Byle przed północą - zachichotała zdrapując paznokciem zeschnięte błoto ze swojego botka. Susanne Olivies nie przepadała za nudą. Wolała być wrzucona w wir wydarzeń niż siedzieć na jakimś zadupiu i odmrażając sobie tyłek. Minęło kolejne dwadzieścia minut, a obiektu ich oczekiwania nadal nie było. Kobieta westchnęła i już podnosiła się z pieńka, gdy w oddali zamigotało coś czerwonego. Uniosła brew. W ich stronę szedł chudy jak patyk chłopak z czerwonej skórzanej kurtce. 
- Sorry za spóźnienie, ale Edelman nie reagował na Eliksiry i musieliśmy ... nie ważne. Hej - podali sobie z blondynem ręce, po czym spojrzał w stronę rudowłosej - Chirac Henderson - przedstawił się. 
- Susanne Olivies - uścisnęli sobie dłonie. 
- No i? - spytał Blind poddenerwowanym głosem. Właściciel czerwonej kurtki westchnął. 
- Udało się. Udało ... 
                                             *** 
- Na dzisiaj koniec - ziewnęłam przeciągając się. Nie wiem jakim cudem wysiedziałam tutaj te trzy godziny. Byłam głodna, zmęczona i otumaniona tym jaki poziom ma niewiedza tego osobnika. 
- A może jeszcze trochę? Na serio wydaje mi się, że załapałem ten temat o truciznach ... - wymamrotał widząc jak mrużę oczy. Boże ... trzymaj mnie. 
- Ja ... już nie ... chcę - jęknęłam kręcąc się wokół własnej osi jak jakiś debil. Parsknął. 


- No proszę proszę - zatrzymałam się słysząc znajomy i znienawidzony głos. Zacisnęłam dłonie w pięści żeby od razu nie rzucić się na niego. Regulus wstał. Za co byłam mu wdzięczna. W razie czego mnie przytrzyma. Chyba. 
- Czego chcesz Evan? 
- Ja? Niczego. Po prostu przyszedłem po książkę na ONMS i tak patrzę i widzę mojego ulubionego młodszego kolegę rozmawiającego z Miss Dziwek 1977 ... - zachichotał psotnie, a ja mrużąc oczy ruszyłam w jego stronę jak rozjuszony byk. W tym samym momencie poczułam dłoń Ślizgona na swoim nadgarstku przez co trochę się uspokoiłam. Ale tylko trochę. Niech tylko mnie puści, a Rosier będzie miał w tyłku dodatkową dziurę. 
- Po pierwsze może trochę szacunku do kobiet co idioto? Matka nie nauczyła cię bycia dżentelmenem? Ups ... no tak. Przecież twoja matka puszcza się na lewo i prawo z każdym kto ma dwie nogi - szepnęłam złowieszczo wykrzywiając wargi. Regulus zatamował śmiech kaszlem. Natomiast Rosier wyglądał jak demon zstępujący z piekła. Obnażone zęby, płonące oczy, pulsująca żyła na szyi. Brakowało tylko piany toczącej się z ust. 
- Ty .... - ruszył w moją stronę wyciągając różdżkę. 
- Panie Rosier! Co to ma znaczyć?! - zza regałów wyszła pani Forbes odkładając na stolik naręcze książek. Jej spojrzenie mogłoby zabijać - Proszę natychmiast to odłożyć! - pisnęła wskazując na jego magiczny patyk. Siedemnastolatek zacisnął usta w wąską linię, po czym wkładając różdżkę do kieszeni wyszedł z biblioteki trzaskając drzwiami. Pokręciła załamana głową i wróciła do swoich zajęć. Spojrzałam na Blacka którego mina wskazywała jedno. Miałam przechlapane. No super. Tylko o tym marzyłam. Żeby wejść w otwartą wojnę z największym świrem w szkole. 
                                              ***
Weszłam do dormitorium zmęczona i zdezorientowana tym co się przed chwilą wydarzyło. Mam kłopoty. Do tej pory Rosier jakoś bardzo się mną nie interesował i tylko czasami dochodziło między nami do spięć. Teraz po wydarzeniu z biblioteki prawdopodobnie miało się to zmienić. Super. Normalnie super. No dobra nazwałam jego matkę dziwką, ale to była prawda. Moniqua Rosier znana była ze swojego barwnego życia erotycznego. Jakoś szczególnie się z tym nie kryła. Więc o co mu chodzi? Niech ma pretensje do niej a nie do mnie, że nazywam rzeczy po imieniu. 
- O już jesteś - do środka weszła Georgie. Miała na sobie szkolny mundurek a jej misternie zapleciony kok zniknął sprawiając, że rude pofalowane włosy rozsypały się po ramionach - Jak było? - spytała z zainteresowaniem. Usiadłam. 
- Bardzo dobrze. Black mnie nie zabił, nie porwał ani nie sprzedał na żadnym podejrzanym czarnomagicznym jarmarku - rzuciłam. Kiedy jestem rozdrażniona włącza mi się ironia. 
- Słyszałam od Remusa, że Lily z trudem powstrzymała Syriusza i Jamesa przed tym żeby tam do was pobiegli. Zachowywali się jak wariaci ...
- Czyli jak zawsze - westchnęłam. Jeszcze tej dwójki mi tam brakowało. Muszę kupić Lils wielką tabliczkę czekolady z orzechami. 
- Jak poszło? - uniosła brew. 
- Nie było aż tak źle. Regulus ma lekkie braki w wiedzy i nie dziwię się dlaczego te korki były mu potrzebne, ale jest pojętnym uczniem - wyjaśniłam. Niebieskooka wyszczerzyła zęby - Co? - uniosłam brew zdezorientowana. Chrząknęła. 
- Nie ważne. Okej idziemy na kolację? - spytała przebrana już w jeansy i sweter. Westchnęłam i po przebraniu się dołączyłam do niej w drodze do Wielkiej Sali. Nadal zastanawiałam się o co jej chodziło z tym szczerzeniem zębów. Wszyscy nasi przyjaciele siedzieli przy stole Gryffindoru więc tam skierowałyśmy swoje sylwetki. Kiedy usiadłyśmy nastała dziwnie krępująca cisza. Syriusz i Jim siedzący na przeciwko mnie mrużyli oczy w oczekiwaniu na wyjaśnienia. Super. 
- Lily? Mogłabyś mi podać ...
- Mogłabyś nam powiedzieć po jakie licho zgodziłaś się dawać korepetycje temu psychopacie? - Potter mi przerwał. Zastygłam unosząc na niego wzrok. 
- Po pierwsze nie ładnie jest przerywać. A po drugie nie wasz biznes - odparłam. 
- Pewnie się zakochała - prychnął Black. Drgnęłam, a siedząca po mojej lewej stronie Emma zakrztusiła się kakao. Reszta dziewczyn wpatrywała się w niego z szokiem wypisanym na twarzy, a chłopaki odwrócili wzrok. Chrząknęłam. 
- Ty na serio czerpiesz przyjemność z tego, że się ze mną kłócisz? - zapytałam ze słyszalnym bólem w głosie. Drgnął, ale nadal miał tą powściągliwą maskę - Jakoś odechciało mi się jeść - wstałam i z rękoma w kieszeniach wyszłam z Wielkiej Sali. 
                                       ***
- Wy jesteście nienormalni! - warknęła Emma niemal rzucając widelcem o stół - Obaj - dodała widząc, że James ma oburzoną minę. 
- Ja nadal nie rozumiem czemu ona się z wami zaprzyjaźniła. Cały czas macie do niej jakie przytyki. Niezależnie od tego co by nie zrobiła. Maxine jest cierpliwa, ale niedługo i ona nie wytrzyma. A wtedy wasza przyjaźń pójdzie się bujać. Dorośnijcie - westchnęła Georgie i wróciła do jedzenia tosta. Black odłożył sztućce i wstał. Emanując złością wymaszerował z pomieszczenia. Był zły. Bardzo zły. Nie na nią. Nie na dziewczyny. Nawet nie na Regulusa. Był zły na siebie. Że tak łatwo ulegał emocjom. Nie wiedział co się z nim działo. Przy tej dziewczynie puszczały mu wszelkie hamulce i zachowywał się jak troglodyta. Ale nie potrafił inaczej. Nie umiał inaczej. Nie rozumiał swoich uczuć chociaż ktoś postronny mógł z ogromną łatwością je określić. Wkurzony i załamany udał się na wieżę astronomiczną. 
                                         ***
W sali szpitalnej panował półmrok. Światło wydobywające się spomiędzy przerw żaluzji lądowało na nieprzytomnym chłopcu leżącym na jedynym łóżku w tym pomieszczeniu. Nagle ze stojącego po lewo urządzenia zaczęło wydobywać się piszczenie. Kłujące w uszy i głośne. 
- Budzi się! - do sali wbiegły dwie pielęgniarki. W dłoniach trzymały torebki z różnymi proszkami. 
- No dalej mały ... dalej ... - jedna z nich rozpięła mu koszulę szpitalną i wtarła jeden z proszków w jego klatkę piersiową. Dziesięciolatek nagle zaczerpnął duży haust powietrze i uniósł się zatrzymując rozbiegane spojrzenie na pielęgniarkach. Wyglądał na przerażonego. 
- Cześć kochanie - uśmiechnęły się. 
                                         



Hej hej 
Teraz wyjaśnię. Najpierw parę dni temu dodałam pierwszą część rozdziału a dziś miałam dodać drugą jednak postanowiłam połączyć je w jeden rozdział. 
Pozdrawiam i do usłyszenia