piątek, 5 maja 2017

Rozdział 32.

Więc dlatego go nie kojarzyłam. To nowy praktykant. Chłopak był parę lat od nas starszy. Posiadał pofalowane jasnobrązowe włosy sięgające uszu i duże jasne oczy zasłonięte okularami w kwadratowych oprawkach.
Było w nim coś znajomego, ale nie mogłam sobie przypomnieć co. Uśmiechnął się do nas ukazując proste i białe zęby. Odwzajemniłyśmy go. 

- John? To moje najdroższe uczennice. 
- John Graham - przedstawił się. Zrobiłyśmy to samo i podałyśmy mu ręce. Miał je dziwnie chłodne. Rozumiem, że na dworze jest zimno, ale żeby aż tak? Może miał problemy z krążeniem. 
- John pochodzi ze Szkocji, ale uczył się w Durmstrangu - wyjaśnił nauczyciel obejmując go ramieniem. Chłopak drgnął niezauważalnie. 
- Moi rodzice się uparli. Napisali do dyrektora list z prośbą żeby mnie przyjął. Chcieli żebym wyrósł na mądrego czarodzieja z dobrymi perspektywami na przyszłość - wyjaśnił wywracając oczyma. 
- No dobrze lećcie dziewczęta na kolację. My musimy się zająć naszymi sprawami - nauczyciel serdecznie się do nas uśmiechnął i razem z chłopakiem zniknęli za zakrętem. 
- Wam on też wydaje się znajomy? - szepnęłam, kiedy byłam pewna że tamta dwójka nas nie słyszy. Spojrzały na mnie każda z inną miną. 
- Wygląda jak typowy dwudziestolatek Max. Nic go nie wyróżnia - zauważyła zdziwiona Evans. 
- Wiem, ale ... dałabym sobie rękę uciąć, że już go kiedyś widziałam - mruknęłam pocierając skronie. Emma objęła mnie ramieniem. 
- Jesteś zmęczona słońce. Zjesz trochę tarty i ci się polepszy. Co nie? - uśmiechnęła się, a dziewczyny kiwnęły głowami. Rozmawiając ruszyły przed siebie. Szłam koło nich, ale nie uczestniczyłam w pogawędce. Coś mi tu nie pasowało. 
                                          ***
Toby nie znosił szkoły. Wolałby już przez rok jeść tylko brokuły i brukselkę z sosem chrzanowym babci niż do niej chodzić. Nie chodziło o samą naukę. Matematyka była ciekawa. Pisanie wypracowań na literaturze też. Chodziło o ludzi. Nikt go nie lubił. On ich też, ale to co innego. Traktowali go oschle. Jak intruza. Może i miał dopiero dziewięć lat, ale nie był głupi.
Mieli go za wariata dlatego bo jego rodzice żyje jak w średniowieczu. Nie mieli w domu telewizji ani komputera. Nie używali telefonów. Sam tego nie rozumiał, a co dopiero osoby z zewnątrz. Przecież masa czarodziejów używa technologii i nie odcina się od mugolskiego świata. Dlaczego oni musieli? Pytał o to rodziców milion razy i za każdym razem otrzymywał tą samą odpowiedź. Bo tak trzeba synku. 
Nie mógł się doczekać aż za dwa lata skończy się ta męczarnia i zacznie naukę w Hogwarcie. O niczym innym nie marzył. 
- Orientuj się Clarkson! - usłyszał głos, a potem poczuł coś mokrego na twarzy. Pociekło po szyi i pomoczyło koszulkę w paski. Jego ulubioną koszulkę w paski. Wystawił język i poczuł znajomy i charakterystyczny smak. Skisłe mleko. Obtarł twarz ręką i spojrzał w lewo, gdzie stało trzech chłopaków z ich klasy. Z Louisem Marksem na czele. Rozwydrzonym i rozpieszczonym synalkiem Wicegubernatora mogącym pozwolić sobie na wszystko. Toby nie cierpiał go całym sobą. Gdyby tylko mógł czarować .... ale rodzice mu nie pozwalali. A na pewno nie w szkole. Zacisnął dłonie w pięści i przeszedł koło nich starając się zagłuszyć ich śmiechy nuceniem piosenki. 
Chwycił plecak wiszący na oparciu krzesełka i wypadł na zewnątrz. Pogoda nie była za ładna, ale to go nie obchodziło. Usiadł na murku nie przejmując się padającym deszczem. Chciał wrócić do domu. Do swoich komiksów i książek. 


- Nie powinieneś być w szkole? - podskoczył słysząc męski głos nad swoją głową. Koło murku stał mężczyzna. Toby nie miał pojęcia ile mógł mieć lat. Jego mama skończyła niedawno trzydzieści lat, a ten facet wyglądał na młodszego. A przynajmniej tak mu się wydawało. Usiadł koło niego zakładając nogę na nogę, ale jak to robią faceci. Z kostką na kolanie. Luzacko, jak to mówi tata. 
Kręcone brązowe włosy miał ukryte pod czapką przypominającą te u Smerfów. Jego oczy były jasno-szare, a białka miał przekrwione. Blada skóra chłopaka jakoś go nie zdziwiła. W Wielkiej Brytanii nie dało się zbyt bardzo opalić.
Ubrany był w szarą grubą bluzę, skórzany bezrękawnik, jeansy z dziurami i glany. Buntownik. Jak w tych filmach dla starszych dzieciaków. 

Z wewnętrznej kieszeni bezrękawnika wyciągnął paczkę papierosów. Spojrzał na niego. 
- Powinienem - mruknął ścierając resztki mleka z włosów i pociągnął nosem - Ale nie chcę - dodał. 
- Porachunki z kolegami? - spytał wskazując na jego głowę. Toby pokręcił głową rumieniąc się. 
- To nie są moi koledzy. Ja nie mam kolegów. Mam tylko siebie i komiksy - objął się ramionami. 
- Doskonale cię rozumiem. Mnie też dużo rzeczy denerwowało jak byłem w twoim wieku. A potem poszedłem do Hogwartu i wszystko się skończyło jak za dotknięciem różdżki - parsknął, a dziewięciolatek szeroko otworzył oczy - Jestem Carter, a ty? - uniósł brew i odpalił papieros. Chłopiec schował ręce do kieszeni. 
- Toby - przedstawił się - Jesteś Czarodziejem? Tak jak ja? - był pod wrażeniem. 
- Powiedzmy - zgodził się szatyn paląc papierosa dalej. Toby zmarszczył brwi i zamrugał powiekami żeby odgonić deszcz kapiący mu po twarzy. 
- Nie rozumiem ...
- Bo to trudne do zrozumienia. Mogę ci zadać pytanie? Bardzo osobiste - zaciągnął się. 
- Jasne - powiedział Toby bez cienia podejrzeń. 
- Kochasz swoich rodziców Młody? Czy byłbyś w stanie ich zostawić? Czy dałbyś radę się od nich odciąć? - spytał patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Blondyna przeszedł dreszcz. Coś w głosie chłopaka kazało mu uciekać. I to daleko stąd. Jednak z drugiej strony coś go w nim zainteresowało. I z jakiegoś dziwnego powodu poczuł do niego nić zaufania. Zawsze wolał spędzać czas ze starszymi od siebie osobami. 
- Kocham rodziców. To moja jedyna rodzina. Nie mam rodzeństwa - wymamrotał - Ale ... często mam ochotę uciec. Oni są strasznie sztywni. I wyjęci prosto ze średniowiecza - wyjaśnił pocierając ręką prawy policzek. Czuł, że się rumieni. Nie powinien tak mówić o rodzicach. Kochają go. Wychowali go przecież jak najlepiej potrafili. Ale nie pozwalali mu przyprowadzać do domu kolegów nie pochodzących z rodzin mugolskich. Chociaż nie byli zwolennikami Voldemorta. Zawsze powtarzali, że to dla bezpieczeństwa. Toby tego nie rozumiał. Przecież już i tak wszyscy uważali ich za wariatów. 
- Sorry Młody. Gadam od rzeczy - Carter poklepał go po plecach - Skoro nie masz zamiaru już iść na lekcje, to może pójdziesz ze mną na zapiekanki? Potem odprowadzę cię do domu - zaproponował wstając i gasząc niedopałek podeszwą glana. 
- Lubię zapiekanki - wstał pociągając nosem. Na bank będzie chory, a rodzice znowu wydadzą dużo pieniędzy na leki. Jednak zaraz ta myśl zniknęła mu z głowy. Po zarzuceniu plecaka na ramiona ruszył w świat za swoim nowym przyjacielem. Gdyby tylko wiedział, że już nigdy nie zobaczy rodziców odwróciłby się na pięcie i wbiegłby do szkoły. Niestety jego dziecięca naiwność wygrała. 
                                          ***
- Z jakich elementów składowych tworzy się Eliksir Uspokajający? - westchnęłam podpierając głowę dłonią. Biblioteka była pusta nie licząc naszej dwójki, pani Forbes i blondwłosej pierwszoklasistki czytającej książkę. No i nic dziwnego skoro nie było nawet 7.00. Tylko idiota wolałby to od spania. 
- Sproszkowany kamień księżycowy .... syrop z ciemiernika i liście werbeny - wymamrotał ziewając. Wyglądał jakby miał mi tu zaraz paść. 
- W jakich proporcjach? - dopytałam próbując zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia dotyczące tego wczesnego zerwania go z łóżka. 
- Jeden kamień ... osiemdziesiąt mililitrów syropu i dziesięć liści werbeny - potarł oczy. 
- Dwanaście liści, ale zaliczam - mrugnęłam do niego i wygodnie oparłam się o oparcie. Ciszę przerwało głośne burknięcie. Mój brzuch domagał się jedzenia. Black parsknął radośnie. 
- Ktoś tu jest głodny - wyszczerzył zęby. 
- Ha ha ha. Ty wałkuj to co do tej pory przerobiliśmy, a ja idę po coś do żarcia - wstając pacnęłam go w potylicę i ruszyłam w stronę wyjścia. Bibliotekarka posłała mi wesoły uśmiech znad czasopisma. Z łatwością go odwzajemniłam. O tej porze na szkolnych korytarzach była totalna cisza. Mimo iż słońce wstało już dobrą godzinę temu nadal panował półmrok. Owinęłam się szczelniej swetrem i ziewając udałam się w stronę szkolnej kuchni. Niby za półtorej godziny zaczynało się śniadania, ale musiałam coś zjeść. Tutejsze Skrzaty są cudowne. Niezależnie od tego kto przyjdzie i kiedy zawsze są miłe i ochocze do pomocy. Ogólnie to nie przepadam za tym całym wyzyskiem tych uroczych stworzeń, ale niestety z tą cholerną starą tradycją się nie wygra. Może za kilkadziesiąt lat ktoś stworzy jakąś grupę dla ochrony Skrzatów. Miejmy taką nadzieję. Nadzieja umiera ostatnia jak to mówią.
Byłam już niedaleko Wielkiej Sali, kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Coś podpowiedziało mi, że nie chce wpaść na tego kogoś więc szybko schowałam się we wnęce za posągiem. Niemal zlałam się ze ścianą. 

- Zwolnij! - damski głos dotarł do moich uszu. 
- Trzeba było nie zakładać tych kretyńskich obcasów! - drugi głos należał do chłopaka. 
- Przecież zdążysz wysłać ten list! Masz czas do jutra, a przecież Bellatrix nie będzie zła jeśli ... 
- Cicho idiotko! - warknął przerywając dziewczynie. Po moim ciele przeszły ciarki. Byli bardzo blisko mnie. Niemal na równi z posągiem za którym się ukrywałam. Nagle jednak pewna myśl pojawiła się w mojej głowie. Bellatrix. Bellatrix. To niezbyt znane imię, a jedyna osoba którą znam nosząca to imię jest psychopatką i Śmierciożerczynią. 
- No co? - burknęła. 
- A to, że ktoś może nas usłyszeć. A wszyscy wiedzą kim jest Bella inteligencie - wyjaśnił. O mało nie parsknęłam śmiechem. Ta dziewczyna na serio była niezbyt mądra - Po za tym módl się żeby Czarny Pan nie wkurzył się na nas za to mordowanie zwierząt - westchnął na co szeroko otworzyłam oczy. Merlinie drogi. To oni. To oni są odpowiedzialni za śmierć tych biednych stworzonek. Miałam przeogromną ochotę wychylić się i zobaczyć ich twarze. Ale strach przed wykryciem wygrał i zostałam na swoim miejscu. 
- To tylko głupie sowy i koty. W dodatku należące do Szlam Boo - prychnęła, a ja od razu zanotowałam w myślach to jak go nazwała. 
- Może i tak, ale wątpię żeby mu to zaimponowało. Co innego opętanie Camille. Kolesiowi, który to zrobił należy się medal. I on na pewno będzie miał u Pana większe względy - odparł. 
- A te całe Super-Wampiry? To też sprawka Riddle'a? Bo ja już nic nie wiem - burknęła. 
- Nie mam pojęcia. Ale wątpię w to. Po za tym o wszystkim dowiemy się jutro na spotkaniu. Trzeba tylko wymyślić sposób na przedostanie się do Swansea. Chodź bo zaraz jest śniadanie - rzucił. Kroki znowu przybrały na sile, a potem przycichły. Moje serce waliło jak oszalałe. Przełknęłam ślinę i na trzęsących się nogach pognałam w stronę biblioteki. Regulus nadal siedział przy stoliku i skrobał coś po pergaminie. 
- O jesteś już .... Zjadłaś po drodze? - spytał widząc, że nie niosę jedzenia. A po to w końcu poszłam. 
- Tak - skłamałam - Słuchaj Młody ja muszę coś załatwić. Dokończymy jutro? - spytałam. 
- Tylko nie Młody Winslow. Nie ma sprawy. Już i tak padam na twarz - wyznał podnosząc torbę. Słabo się uśmiechnęłam i ponownie opuściłam pomieszczenie. Tym razem w celu odwiedzenia dyrektora. Chciałam zdążyć przed śniadaniem. Kilka minut zajęło mi odgadnięcie hasła odsuwającego gargulca. Pomarańczowe ciągutki. Wspięłam się po schodach i zapukałam do drzwi. 
- Proszę! - głos mężczyzny przebił się przez mocarną powłokę. Złapałam klamkę i pchnęłam drzwi do przodu. Dyrektor siedział przy biurku, ale nie był sam. Przy regałach z księgami stał Alastor cały na czarno i ze skupioną miną. 
- Eee dzień dobry - mruknęłam. 
- Dzień dobry panno Winslow. 
- Cześć Maxine - Moody skinął na mnie głową. 
- O co chodzi moja droga? - Dumbledore wstał i podszedł do mnie. Chrząknęłam.
- Nie chce przeszkadzać ...
- Nie przeszkadzasz. Po za tym jesteś członkinią Zakonu. Masz prawo wiedzieć to co my i na odwrót. No mów - uśmiechnął się. Moody zmienił pozycję. Opowiedziałam im wszystko to co usłyszałam chowając się za posągiem. Pomijając jedną jedyną małą rzecz. To jak ta dziewczyna nazwała tego chłopaka. Chciałam sama go znaleźć. I pokazać całemu Zakonowi, że jednak się nadaję. 
- Czyli miałem rację. Moi uczniowie są Śmierciożercami - wymamrotał dyrektor i ponownie zajął miejsce za biurkiem. 
- Daj spokój Albusie. Wątpię żeby Voldemort chciał w swoich szeregach niedoświadczonych uczniów. Na pewno dopiero się szkolą - wyznał Auror. 
- I to niby ma mnie pocieszyć? - spytał. 
- To nie pańska wina panie dyrektorze. To wina Riddle'a. To on namieszał tym ludziom w głowach. 
- Ale on też był moim uczniem. Wiedziałem, że coś niedobrego dzieje się w jego głowie i nie zareagowałem - mruknął waląc pięścią w biurko. 
- Jedno wiemy na pewno Albusie. Nie dasz rady ich powstrzymać. Jeśli chcą dołączyć do Śmierciożerców to to zrobią. Nawet jakbyś ich zmusił - rzucił Moody pocierając dłonią oczy. 
- Powiadom resztę Alastorze. Pora wybrać się do Swansea - dyrektor podszedł do okna odwracając się do nas plecami. Brunet skinął głową i po chwili zniknął w kominku. Pożegnałam się i również wyszłam. Stulatek potrzebował chwili spokoju.
                                           ***
Johnson obserwował ludzi mieszając herbatę jedną ręką, a drugą podpierając głowę. Nie znosił wczesnego wstawania. Oddałby własną nerkę żeby móc pospać dłużej. Ale niestety w ciągu tygodnia nie było mu to dane. Mógłby odpuścić sobie śniadanie, ale nie był gotów na takie poświęcenie. Jedzenie było ważniejsze od dłuższej drzemki. 
- Ziemia do Finna - czyjaś zgrabna dłoń pomachała mu przed oczyma. Uniósł głowę mrugając powiekami. Na przeciwko niego zasiadła Veronica. 
- Cześć - ziewnął i odłożył łyżeczkę na talerz. Cukier już na pewno się rozpuścił. Wziął łyka. 
- Paskudna pogoda, co nie? Byłam w Sowiarni wysłać list i przez to miałam wodę w dziwnych miejscach - parsknęła sięgając po półmisek z jajecznicą. Chłopak się jej przyjrzał. Mimo, że się uśmiechała jej ciemne oczy były smutne. On i Nica wychowywali się ze sobą od kołyski. Urodzili się nawet w tym samym miesiącu. Zawsze byli dla siebie jak brat i siostra. Wiedział, kiedy coś było nie tak. Umiał to wyczytać z jej najmniejszego gestu.
- Ron? Co się stało? - spytał pochylając się do przodu. Nie chciał żeby ktoś ich podsłuchał. 
- Po prostu ... - westchnęła - ... byłam u Carmen. Chciałam zobaczyć co z nią - wyjaśniła pocierając dłonią policzek. Chłopak drgnął. No tak. Że on od razu się w tym nie połapał. Hamilton jest najlepszą przyjaciółką jego kuzynki. Od początku szkoły trzymają się razem chociaż ich charaktery totalnie się różnią. W ich przypadku powiedzenie, że przeciwieństwa się przyciągają jest w stu procentach prawdziwe. Złapał ją za rękę. 
- I? Jak ona się czuje? - zapytał. 
- Nadal jest nieprzytomna. Ten Wampir, który ją pogryzł wpuścił w jej ciało jad. Pani Shey próbuje go z niej wyparować czy coś - wymamrotała pociągając nosem - Idiotka. Nie mogła przeczekać tego durnego meczu w Zamku? - burknęła i ukryła twarz w dłoniach. Puchon nie zdążył jej odpowiedzieć bo w tym samym momencie do ich stołu podszedł Jasper. Na widok smutnej blondynki zamrugał oczami i nieśmiało przycupnął koło niej. 
- Słyszeliście, że ciąża koni trwa trzysta czterdzieści dni? - zagaił sięgając po tosta. Dziewczyna wyszczerzyła głupkowato zęby, a Johnson zadławił się herbatą - No co? To bardzo ciekawe - dodał i szturchnął dziewczynę w ramię. Finn odchrząknął.
- Koniec tego tematu. Lepiej mówcie co tam słychać u waszych dziewczyn? - uśmiechnęła się, a obaj dostali nagłych rumieńców. 
- To nie są nasze dziewczyny - wymamrotał Ślizgon będący nagle zainteresowany fakturą stołu. 
- Proszę was - parsknęła - Może i nie oficjalnie, ale mogę się założyć o co tylko chcecie, że w waszych myślach ... - poruszyła zabawnie brwiami. 
- Ejejej! Bez żadnych takich - wymamrotał Johnson grożąc jej palcem. Zachichotała. 
- Lily i Maxine to super dziewczyny panowie. Inteligentne, z poczuciem humoru. Fajnie by było jakbyście się z nimi zeszli - wytłumaczyła targając włosy Murtonowi. Spojrzeli na siebie. 
- Czas działać przyjacielu - wyznał Puchon i wstał. Po chwili jego przyjaciel zrobił to samo. Z lekko trzęsącymi się nogami ruszyli w stronę stołu Krukonów, przy którym siedziały obiekty ich zainteresowań. Panna Martin szeroko się uśmiechnęła, po czym zadowolona chwyciła rogalik i poszła poszukać swojej dziewczyny. 





Hejka hejka :D
No i mamy kolejny rozdział. 

Ostatnio moją głowę nawiedziła myśl o tym co ja tutaj robię :D wszyscy na blogspocie mają masę komentarzy a ja tylko parę. Jednak obiecałam sobie, że dokończę tą historię. Jestem już w połowie i nie poddam się. Nawet jeśli tylko jedna osoba będzie to czytać.
Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodobał. Nie działo się zbyt wiele, ale ma 2700 słów więc to dość duży postęp w moim przypadku. Chciałabym żeby kolejne miały przynajmniej 3000. ale zobaczę jak to wyjdzie. 

Pozdrawiam 






8 komentarzy:

  1. Ciekawe, skąd Max kojarzy tego praktykanta i czemu zwróciła uwagę na jego zimne dłonie. Z wyglądu i zachowania rzeczywiście nie sprawiał wrażenia kogoś nietypowego, ale nie możemy nie ufać intucji naszej ulubienicy ;)
    Podobał mi się wątek Toby'ego, bo tak ekstremalnie rzadko zdarza się, żeby ktoś opisywał życie czarodziejskich dzieciaków przed Hogwartem, że zasługuje to wręcz na fajerwerki. Fajny pomysł :) I w tym przypadku nie przesadziłaś w żadną stronę, zachowanie chłopca było niestety realistyczne i zrozumiałe. Ciekawe, dlaczego ten facet chciał go pozyskać.
    Maxine dobrze wykorzystała ten niespodziewany zbieg okoliczności. Ciekawe, czy imię/ksywka Boo szybko naprowadzi ją na właściwy trop. Ale to też prawda, że jeśli ktoś bawi się w zabijanie zwierzątek, to prawą ręką Voldemorta na pewno nie jest.
    No i na koniec znowu zrobiłaś to, co w poprzednim rozdziale, czyli przemocą wyrwałaś bohaterów z jednego nastroju w kompletnie inny :) Rozumiem, że nikt nie chce pławić się w ponurych myślach, ale jednak wydaje mi się, że ludzka psychika nie jest aż tak elastyczna.
    Co do czytelników, to nie przejmuj się. Po pierwsze ważny jest spójny pomysł i ciekawy - jeśli się nad tym popracuje, jeśli historia nie będzie chaotyczna i przypadkowa, to i czytelnicy wcześniej czy później na nią natrafią. Po drugie Blogspot, a w szczególności potterowskie fanfiki ostatnio wyraźnie przymierają i to akurat dotyczy nas wszystkich :(
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ciekawe ciekawe :D
      Postać Toby'ego już od dawno siedziała mi w głowie i w końcu postanowiłam coś naskrobać. Dobrze że tym razem udało mi się opisać zachowanie postaci. Dzieci i ich niewinne charaktery są trudne do nakreślenia.
      Voldemort był zbyt potężną postacią że na pewno mordowanie zwierzątek mu nie zaimponuje. Niestety nasi mordercy zorientowali się zbyt późno.
      No i znowu dupa :D a myślałam że ta scena mi nawet wyszła. Trzeba się za siebie wziąć.
      Właśnie też to zauważyłam. I może masz rację. Najważniejszy jest jeden prawdziwy czytelnik od miliona fałszywych.
      Pozdrawiam i do usłyszenia u ciebie ;) niedługo wpadnę.

      Usuń
  2. Hej, kochana!
    Myślałam, że nadrabianie zaległości zajmie mi kilka miesięcy, a przeczytałam wszystko w chyba trzy dni, więc jestem z siebie dumna i w końcu się mnie doczekałaś :)
    Szczerze mówiąc, mój komentarz będzie się pewnie składał głównie z samego marudzenia i czepiania się, ale chyba nie mogę inaczej, bo nie o to chodzi.
    Więc z góry za to przepraszam.
    Zacznę może od strony "polonistycznej".
    W pierwszej połowie rozdziałów przecinki wydawały się być stawiane losowo. Wpisywałaś je w miejscach, gdzie nie powinno ich być, a przed takimi wyrazami jak "który" czy "że" ich brakowało.
    Dla przykładu podam najczęstszy błąd, który rzucił mi się w oczy: "A, gdzie (ktoś)?". Ten przecinek tak bardzo tam nie pasuje i utrudnia czytanie.
    Ogólnie ten problem w późniejszych rozdziałach rozwinął się do tego, że prawie przestałaś je stawiać. I nie wiem już, co gorsze.
    Na początku też bardzo często mieszałaś czas przeszły z teraźniejszym, ale teraz jest już z tym zdecydowanie lepiej.
    Często zmieniasz końcówki wyrazów tak, że nie pasują do zdania. To znaczy zapisujesz słowa w złej odmianie, zapewne przez niedopatrzenie, ale kiedy się to czyta... No, jest ciężko.
    Poza tym stosujesz czasami dziwne szyki, przez co zdania wychodzą bardzo nienaturalnie. Albo kiedy próbujesz znaleźć jakiś synonim, który niezbyt pasuje do reszty. Na przykład określenie krwi czerwoną cieczą brzmi po prostu dziwnie, chociaż rozumiem, że chcesz unikać powtórzeń, które jednak często Ci się zdarzają.
    O, te "miodowooki", "orzechowooki", "panowie" zupełnie mi nie pasowały podczas czytania. Albo nazwanie Bellatrix panną Black. Rozumiem, panna Evans, ale nazywanie tak osoby, która właśnie znęca się nad przyjacielem jest trochę nie na miejscu.
    Piszesz też "na wielkiej sali" zamiast "w" albo "po lewo", co kompletnie mi nie leży, chociaż możliwe, że jest poprawne. To akurat chyba wina regionów czy czegoś.
    Poza tym niepotrzebne opisy ubrań każdej osoby, co na szczęście w ostatnich rozdziałach przestało się pojawiać, ku mojej uciesze.
    No i w początkowych rozdziałach ZAWSZE kiedy dziewczyny gdzieś szły, to szły "rozmawiając o pierdołach". Tutaj moja rada: nie trzeba być aż tak szczegółowym. Czytelnik może się domyślić, że skoro gdzieś idą, to pewnie rozmawiają. Nie musisz tego pisać.
    To chyba tyle z językowych rzeczy, a na koniec rada numer dwa: postaraj się bardziej rozbudowywać zdania, aby były dłuższe i spójne. I rada numer trzy: zwracaj większą uwagę na przecinki i przede wszystkim końcówki wyrazów, które żyją własnym życiem.
    Teraz przejdę już do treści i znowu przepraszam za wszystko, co napiszę, ale chcę być szczera i pomóc Ci się rozwijać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim postać Max. Przykro mi to pisać, ale w moim odczuciu to prawdziwa Mary Sue.
      Wszyscy ją lubią, wszyscy się z nią przyjaźnią, oprócz Rosiera i Sylvie, bo w końcu też musi mieć jakichś wrogów.
      Wszyscy chłopcy zachowują się w stosunku do niej, jakby byli w niej zakochani.
      A w dodatku jest ich taka gromadka, że aż trudno mi ich wymienić. No rozumiem, że się przyjaźnią i w ogóle, ale to jednak wydaje mi się zdecydowanie wyidealizowane.
      Wszyscy ją przytulają, całują w czoło, martwią się o nią.
      Regulus, który niby jej nie lubił, nagle czuje motyle w brzuchu, bo spojrzał jej w oczy.
      Jeju, nie wiem, co jeszcze powiedzieć. W sumie kilka lat temu pewnie by mi się to spodobało, bo sama pisałam o Lily, którą wszyscy kochają i ogólnie, ale teraz zdecydowanie się zmieniłam i mam chyba większe wymagania do czytanych przeze mnie blogów.
      Oki, wracając do Max - poza tym, że ma przy sobie taki wianuszek oddanych "przyjaciół", jako jedyna została przyjęta do zakonu. Dumbledore traktuje ją jak swoją ulubienicę. Ona go nawet przytula.
      Maxine zawsze jest w centrum wydarzeń, zawsze ktoś musi się o nią martwić i mimo że tyle osób ją uwielbia, co mogłoby świadczyć o tym, że jest naprawdę super, to ja jakoś nie potrafię jej polubić.
      Polubiłam za to Jaspera i Finna, ale zastanawiam się, jakim cudem, na Merlina, z imienia Jasper Max wymyśliła skrót Jace. To tak jakby nazywać Jacka Jaśkiem - w końcu dwie pierwsze litery się zgadzają.
      Moja rada: dodaj Max trochę wad i nie "zaprzyjaźniaj" jej z Regulusem, który wyraźnie zaczyna coś do niej mieć.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że mnie za to nie znienawidzisz, bo robię to w dobrej wierze :)
      Myślę, że ten nowy nauczyciel to Henry, więc kiedy dowie się, kto ma pierścień, zacznie się dziać. Nie mogę się już doczekać. Tak samo jak rozmowy Finna z Lily.
      Jeszcze raz przepraszam za ten potworny komentarz. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej i będę mogła być kochana i miła :)
      A. Zapomniałam jeszcze o kilku rzeczach, ale to już bardziej w kwestii samego bloga.
      Przydałby się jakiś spis treści, bo zanim dogrzebałam się do prologu z telefonu minęło trochę czasu.
      Poza tym fajnie by było, gdybyś dodała zakładkę z bohaterami, aby można było do niej zawsze zajrzeć i sobie kogoś przypomnieć, zamiast cofać się znowu do tych pierwszych postów :)
      I na pewno dużym ułatwieniem dla czytelników byłaby możliwość obserwacji bloga, dzięki czemu przychodziłyby nam powiadomienia o nowościach.
      Właśnie przez brak tej opcji tak długo się tutaj nie pojawiłam, bo szczerze mówiąc, zapomniałam o tym blogu.
      Ok. To chyba tyle. Nie chciałam Cię w żaden sposób urazić. Sama mam tyle do poprawiania, że aż boli mnie głowa, ale na tym właśnie polega pisanie. Na dążeniu do czegoś lepszego.
      Liczę na to, że odbierzesz mój komentarz jako radę. Długo się zastanawiałam, w jaki sposób go napisać, ale pewnie i tak zrobiłam to w najmniej odpowiedni.
      Całuję gorąco na osłodzenie tych zapewne gorzkich słów i pozdrawiam serdecznie.
      Weny, weny i jeszcze raz weny.
      Optimist :*

      Usuń
    3. Cześć.
      Na serio dzięki że mi to wszystko napisałaś. Ostatnio czytając ten blog od początku miałam wielkie oczy bo byłam w szoku. Mam wiele do poprawienia i przyznaje się do tego. Może właśnie dlatego tak mało osób to czyta. Ale nie przejmuje się tym i lecę dalej.
      Ojej na serio nie spodziewałam się że tak odbierzesz postać Max. Jeśli chodzi o Regulusa to nie mam zamiaru go z nią zaprzyjaźniać. Taki mały spoiler ale moze się to usatysfakcjonuje.
      Nie chciałam zrobić z niej Mary Sue. Chociaż kiedy tak ją opisałaś to aż się rumienię bo na serio wyszła mi z niej ulubienica tłumów.
      Boże jedyny te komentarze na serio zawróciły mi w głowie. I moim pierwszym odruchem była chęć skasowania tego w cholerę i zaczęcia od nowa :D :D :D
      Ale to by było pójście na łatwiznę. Z każdym kolejnym rozdziałem będę się starała poprawiać.
      A postać dyrektora ... eh. On jest takim skomplikowanym człowiekiem, że na serio często mam problem z opisem jego emocji.
      Jeśli chodzi o przecinki to zawsze miałam z nimi problem. Kiedyś miałam taką aplikację ale ... eh.
      Postaram się poprawić bo na prawdę zależy mi na tym opowiadaniu.
      Jeśli chodzi o tą sytuację z Pokątną to zapomniałam, że mama Max jest Mugolem ponieważ na początku miała być czarownicą pochodzenia mugolskiego i stąd to pomieszanie. Przepraszam za to.
      Z tymi chłopakami to nie rozumiem bo nie jest ich aż tak dużo ( prócz Huncwotów, Liama i chłopaków z kapeli ) ale każdy ma swój gust :)
      Jeśli chodzi o Zakon to jest trochę bardziej skomplikowane i niedługo wszystko się wyjaśni.
      Tyle do poprawki Jezuniu haha :D ale człowiek musi się rozwijać.
      Scena z Sylvie pojawiła się po obejrzeniu przeze mnie serialu SKAM. Tam też była taka scena :D że jedna dziewczyna rzuciła się na 5 dziewczyn.
      To ,,sam nie wiem czemu się z nimi przyjaźnię'' było w sensie ironicznym. Chłopak mógł mieć czasami dość ich zachowania :D
      Finn i Lily byli na randce po weselu ale dokładnie tego nie opisałam za co przepraszam haa.
      Kolejne walnięcie w twarz :D boze jedyny ja chyba powinnam iść na jakiś kurs czy coś bo jak pisze i czytam to nie wydaje mi się to dziwne, ehhhhhh.
      A jeśli chodzi o sam wygląda bloga to doskonale wiem o co ci chodzi. Na początku miałam inny szablon i miałam spis treści. Jednak zepsuł mi się komputer i wszystko poszło w pizdu że się tak nieelegancko wwyrażę. Potem siedziałam nad tym 3 godziny a i tak nic się nie chciało zapisać więc odpuściłam.
      Ty piszesz bardzo dobrze więc rady od ciebie to coś co wezmę sobie do serca.
      Pozdrawiam i zapraszam za kilka dni na nowy mam nadzieję lepszy rozdział.

      Usuń
    4. Hej, kochana.
      Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że odebrałaś mój komentarz w ten sposób, bo naprawdę obawiałam się, że możesz się na mnie obrazić ❤
      Co do chłopaków, moim zdaniem jest ich dosyć sporo, oprócz tych których wymieniłaś jeszcze np. Troy czy właśnie Regulus, który mimo wszystko zachowywał się, jakby ją bardzo polubił :)
      O nie. Finn i Lily byli na randce? Chyba jakimś cudem to przegapiłam, chociaż przeczytałam wszystko. W każdym razie liczę na kolejną jak najszybciej ❤
      Chyba każdy tak ma, że nie wydaje mu się to dziwne podczas pisania, ale potem może się okazać, że inna osoba odbierze to całkiem inaczej :)
      A to szkoda z tym szablonem, ale może w przyszłości warto coś z nim jeszcze popróbować :)
      W takim razie czekam już na nowy rozdział i z chęcią będę śledziła Twoje postępy ❤ Nie poddawaj się, bo wszystko da się wypracować. Trzymam kciuki :)
      Pozdrawiam raz jeszcze i przesyłam więcej całusów :*
      Optimist
      PS. A jeśli chodzi o przecinki, może powinnaś pomyśleć nad betą? Chyba że wolisz sama nad tym pracować i się poprawiać, co bardzo szanuję, bo też tak robię :)

      Usuń
    5. Na początku było mi smutno ale potem sama się z siebie śmiałam :D
      Troy ma dziewczynę i ma dobry kontakt z Maxine ponieważ już wcześniej byli razem w drużynie. A Regulus? Jego rola będzie zawiła, ale jak już mówilam nie zaprzyjaźnię go z Max. Ani nie spiknę. Możesz być spokojna :D
      Noooo ... jednak nie poszli :D pisałam to scenę i dość długo ale w końcu postanowiłam zrobić z tego Miniaturkę i to skasowałam :D przepraszam za zamęt
      Pozdrawiam

      Usuń