sobota, 22 kwietnia 2017

Rozdział 31.

Biegliśmy przed siebie ile sił w nogach. Łzy zasłaniały nam widoczność, ale nie nie przejmowaliśmy się tym. Teraz najważniejsze było to żeby jak najszybciej dobiec do dyrektora. 
Emma miała za zadanie znaleźć Rena i dogonić nas. Podaliśmy hasło i wspięliśmy się po schodach na górę. Nawet nie pukając wpadliśmy do środka. 
Dumbledore i Mcgonagall siedzieli przy biurku i popijali herbatę. Na nasz widok opiekunka Gryfonów poderwała się ze swojego miejsca. 
- Maxine, Mason co się stało? - objęła ramieniem mojego brata, a mnie złapała za rękę. 
Drżącymi rękoma podałam dyrektorowi list, który niedawno przyniosła nam sowa mamy. Mężczyzna przeczytał te pięć zdań, po czym szeroko otwierając oczy podniósł się z krzesła i podszedł do okna. 
- Może mi ktoś powiedzieć co się stało? - poprosiła kobieta mocniej przyciskając do siebie trzęsącego się jedenastolatka. Dałam jej list. Zbladła zaciskając usta w wąską linię. 
- Dyrektorze możemy przenieść się do domu państwa Larssonów? Chcemy zobaczyć co z mamą i Aly - powiedziałam z prośbą w głosie. Nie zdążył nam odpowiedzieć bo do gabinetu wpadł Ren. 
- Emma została w tyle - wyjaśnił mi podchodząc bliżej i przytulając mnie i Masona. W jego ciemnych oczach lśniły oczy. Dyrektor chwycił w ręce misę z proszkiem Fiuu i stanął koło kominka. Popchnęłam chłopaków do przodu.
- Napiszcie do nas co się dokładnie stało. I jak się czują dziewczęta - poprosił mężczyzna. 
- Oczywiście - obiecałam. Chłopaki się przenieśli, a ja po przytuleniu dyrektora zrobiłam to samo. 
                                              ***
Emma przerażona i zniecierpliwiona stała przed obrazem Grubej Damy i czekała aż jego właścicielka wróci do ram z wieczornej przechadzki po innych obrazach. Nogi jej ścierpły, więc zaczęła chodzić wzdłuż ścian. Serce jej waliło jak oszalałe.  
- No super. Nasza najdroższa Dama znowu, gdzieś wybyła? To sobie trochę poczekamy - męski głos dotarł do jej uszu. Odwróciła się. Po schodach wspinał się chłopak ubrany w czarne spodnie i kremową koszulę. Uwagę przykuwały jego liliowo-różowe włosy z niebieskimi końcówkami. Posiadał też ciemne niemal czarne oczy okalane długimi rzęsami. Zmarszczyła czoło. Musiał być Gryfonem, ale Hunter w ogóle go nie kojarzyła. Mimo iż się wyróżniał. Nie był na roku z nią i jej przyjaciółmi, więc zapewne to dlatego. 
- Stoję tu już piętnaście minut - wyznała poprawiając swoją rozczochraną fryzurę. 
- Jeśli zasiedziała się u Violet to mamy przerąbane. Ich plotki mogą trwać nawet kilka godzin. Masz jakąś sprawę do Lily albo Mary? - uniósł brew. Musiała mieć zdezorientowaną minę, bo parsknął śmiechem - Mhm. Czyli mnie nie kojarzysz. Jestem Kevin - wyciągnął rękę w jej stronę uścisnęła ją. Nie przedstawiała się. Na pewno znał jej imię skoro wiedział do kogo przyszła. I przez to zrobiło się jej bardziej wstyd, że nie wiedziała z kim rozmawia. 
- Przepraszam, ale trudno jest zapamiętać każdą tutejszą twarz. Chociaż twoje włosy powinny mi to ułatwić - machnęła dłonią w stronę jego włosów. 
- Rozumiem - uśmiechnął się. 
- Na którym jesteś roku? - zainteresowała się. 
- Na szóstym - wyjaśnił opierając się o ścianę koło niej - Musisz mieć coś poważnego do przekazania dziewczynom skoro czekasz tu i czekasz - odparł.
- Maxine - przerwała chcąc się upewnić, że wie o kim mówi. Kiwnął głową - Maxine i jej bracia dostali list od mamy. Był atak na Pokątnej. Kilka osób zginęło przez zaklęcie niewybaczalne. Aurorom udało się schwytać dwóch Śmierciożerców, ale to nie pomniejszyło szkód. Jej mama i siostra ... - nie udało się jej dokończyć. 
- Ojeju przepraszam bardzo, że musieliście czekać! Bardzo przepraszam! - Gruba Dama uśmiechnęła się do nich mając w dłoni kieliszek. Była zarumieniona. Spojrzeli na siebie z rozbawieniem w oczach. Chłopak podał hasło i oboje weszli do Pokoju Wspólnego. Krukonka zatrzymała się przy schodach prowadzących do dormitoriów.  
- Dzięki za miłą rozmowę - odparła. 
- Wzajemnie - ukłonił się. Odwróciła się i po chwili zniknęła za jednymi z drzwi. Różowowłosy stał przez chwilę w w tym samym miejscu wciąż mając przed oczami uśmiech zielonookiej blondynki. 
                                               ***
- Nic nam nie jest - mama przytulała Masona, który niemal cały się trząsł. Ja siedziałam na fotelu z sześciolatką na kolanach, która wtulała się we mnie. Na jej bladym policzku widniało rozcięcie. Kilka podobnych miała na rączkach. Jeśli stanęłabym twarzą w twarz z tym potworem, który jej to zrobił nie wahałabym się ani minuty przed wyciągnięciem różdżki. Mamie trochę bardziej się oberwało. Ma ranę na głowie owiniętą bandażem oraz zwichnięty nadgarstek lewej ręki. 
- Możecie nam łaskawie wyjaśnić po co tam byłyście? - warknął Jason, który dopiero co przeniósł się do Larssonów z pracy. 
- Chciałyśmy kupić prezenty. Skąd miałam wiedzieć, że akurat tego dnia Śmierciożercy zechcą pozabijać sobie ludzi na Pokątnej? - mruknęła patrząc na blondyna zdeterminowanym wzrokiem. 
- A niby stąd, że to psychopaci. I nigdy nie wiadomo jaki będzie ich kolejny ruch - wyjaśnił targając sobie włosy. Aly mocniej się we mnie wtuliła. Ren stojący koło fotela pogłaskał ją po głowie. 
- Nie miałyście różdżek. Nie miałyście jak się chronić. Dlatego wszyscy się denerwujemy mamo, rozumiesz? - wytłumaczyłam posyłając jej pokrzepiający uśmiech. Nigdy jakoś nie martwiłam się o nią i jej pochodzenie. Do tej pory przeciwnicy niemagicznych osób nie robili nic zagrażającego ich życiu. Jednak odkąd Voldemort na swoich wykładach parę lat temu ogłosił, że Mugole to nic nieznaczące jednostki, które trzeba zlikwidować, a potem przeszedł do wcielania słów w czyny mój niepokój o mamę wzmocnił się i to bardzo. 
Do salonu weszła pani Larsson. Nie odzywając się postawiła na stoliku tackę z kubkami pełnymi ciepłej herbaty. Uśmiechnęła się i wyszła. 
Państwo Larssonowie mieszkają kilka ulic od nas. Również byli obecni na Pokątnej podczas ataku Śmierciożerców, ale ukryli się w cukierni i nie ucierpieli. Biegnąc w stronę wyjścia na tyle Dziurawego Kotła zobaczyli mamę z Alyson i zabrali je do siebie żeby opatrzyć ich rany.
Przesympatyczni ludzie. Ich jedyny syn Patrick skończył szkołę sześć lat temu i jest perkusistą jednego ze słynniejszych kapel w świecie magicznym o nazwie Zmiatacze. 

- Rozumiem i przepraszam, że napędziłyśmy wam stracha dzieci. Na szczęście większość rzeczy kupiłyśmy - zażartowała wstając i przytulając Jasona. Dwudziestolatek westchnął, ale również ją objął. Kobieta sięgała mu ramion co było urocze. Jeszcze niedawno, to on patrzył na nią z dołu. 
- A wiesz, kogo dokładnie złapali? - spytałam oddając sześciolatkę Renowi. 
- Nie znam nazwisk, ale jeden z nich miał krótkie włosy. Białe jak śnieg. A drugiego nie wiedziałam, bo miał kaptur na głowie - powiedziała podając blondynowi kubek z herbatą. Zmarszczyłam czoło próbując sobie przypomnieć listy gończe, które widziałam w Trzech Miotłach. 
- Pewnie wszystko zostanie jutro opisane w Proroku. Chyba, że Minister im zabroni - mruknął Ren zaplatając blondynce niby warkocza. 
- A co słychać u was? - mama zmieniła temat - W listach nie da się wszystkiego opisać - dodała patrząc na Puchona z lekkim uśmiechem. 
- Wygraliśmy z Gryfonami - rzuciłam chcąc uratować go przed wyjawianiem tajemnic. 
- Troy znalazł nowego Szukającego? - zainteresował się Jason biorąc łyk napoju. Ren zakasłał. 
- Tak - powiedziałam niepewnie. 
- Kogo? Musi być dobry skoro udało mu się ograć Niepokonanego Pottera - zaśmiał się. 
- Maxine jest nowym Szukającym Krukonów. To ona ograła Jamesa - rzucił Mason, a ja się zarumieniłam. Nastała cisza, którą przerwał brzdęk upadającej łyżeczki. Jason szeroko otworzył oczy. 
- Ale ... - mama zamrugała. 
- Co? - jęknął. Wzruszyłam ramionami. 
- Byłam na badaniach kontrolnych i pani Mcmillan powiedziała, że nie ma żadnych przeciwwskazań żebym nie mogła wrócić do latania i gry. A ja nie mogłam się powstrzymać. To jest moje życie. Bez tego nie ma mnie - wytłumaczyłam uśmiechając się niepewnie. Znowu cisza. Mama podeszła do mnie i mocno objęła. Wtuliłam się w nią. Pachniała pieprzem cytrynowym i kardamonem. 
- Boże córeczko nawet nie wiesz jak się cieszę. Tamte trzy tygodnie były ... - łzy zalśniły w jej niebieskich oczach. Uśmiechnęłam się. 
- Wiem mamo wiem - mocniej ją przytuliłam. Podszedł do nas Jay. Mrużył oczy. 
- Nie mam pojęcia, czy najpierw cię sprać na kwaśne jabłko bo nic nie powiedziałaś, czy cię uściskać - powiedział. Uśmiechnęłam się znowu. Westchnął, po czym podniósł mnie i okręcił kilka razy wokół własnej osi - Wariatka - mruknął. Rozmawiając na ciekawsze tematy zasiedliśmy przy stole. Razem z Renem i Masonem wracamy do szkoły rano. Poszłam jeszcze do pani Melissy siedzącej w kuchni żeby pożyczyć sowę. Miałam przecież wysłać krótki list do dyrektora. 
                                            ***
- Aaale jaaa nic-cc nieee wieem - wymamrotał mężczyzna próbując złapać oddech. Stojący przed nim chłopak wyglądał jak z horroru. Blada i cienka jak papier skóra z prześwitującymi przez nią żyłami, czarne jak noc oczy, długie kły i pazury.
- Łżesz - warknął sprawiając, że mężczyzna jeszcze bardziej zaczął się dusić. Jego twarz zrobiła się czerwona, a oczy wyłupiaste. 
- Jaaaa .... proszzzze ... - wycharczał opadając na klęczki. Henry zmarszczył brwi i pokręcił głowę przez co mężczyzna został uwolniony od jego magii. Zaczął nabierać powietrza dużymi haustami. W jego jasnych oczach zalśniły łzy. Chłopak targając sobie włosy podszedł do ściany i kopnął w nią zapominając o swojej sile przez co kawałek odpadł. Był pewny, że ten trop nie zawiedzie. A jak zwykle nic z tego nie wyszło. Coraz częściej myślał, że te całe Kotołaki to bajka, którą opowiadano kiedyś dzieciakom. A Szef chciał żeby się czymś zajął i nie zawracał mu głowy, kiedy ten pracował. 
- Przepraszam, ale ... moja natura daje o sobie znać w nieprzyjemny sposób - westchnął i pomógł mężczyźnie wstać z chodnika. Znajdowali się na Śmiertelnym Nokturnie, więc nikt zbytnio nie zwracał na nich uwagi. Był to normalny widok. 
- Nic się nie stało .... rozumiem ... ale i tak nie pomogę. Wiem tylko to co mówiono w legendzie. Żadnych szczegółów o miejscu ich pochodzenia ani czymś takim - chrząknął i wyciągnął zza pazuchy piersiówkę. Wziął parę łyków i spojrzał na blondyna - Powinieneś poszukać w jakieś wielkiej bibliotece czy coś - dodał pociągając opuchniętym nosem przypominającym stary kartofel. 
- Nie pan pierwszy mi to mówi. Byłam już w kilku i nic. Jedynie już to co wiem - burknął chowając ręce do kieszeni płaszcza. Czarodziej schował piersiówkę i zamiast niej w jego rękach znalazło się cygaro. 
- A w Hogwarcie sprawdzałeś? - spytał uśmiechając się szatańsko. Henry drgnął. 
- W Hogwarcie? - uniósł brew. 
- Mają tam największą bibliotekę w Wielkiej Brytanii kolego. Oczywiście jeśli chodzi o magiczne dzieła - wytłumaczył zaciągając się dymem. 
- Super, ale niby jak się tam dostanę? Tak po prostu mam sobie tam wejść? - parsknął. Ciemnoskóry wyszczerzył łobuzersko zęby. 
                                             ***
- I co?! I co?! - Lily podleciała do nas od razu po tym jak nasza trójka przekroczyła próg Wielkiej Sali. Wyglądała jakby miała zaraz zejść na zawał. Mason lekko się uśmiechnął i ruszył w stronę swoich znajomych. 


Ren za to poklepał mnie po ramieniu cmoknął rudowłosą w policzek i usiadł przy swoim stole. 
- Wszystko z nimi w porządku - uspokoiłam ją. Odetchnęła głęboko - Mama ma zwichnięty nadgarstek i guza na głowie, a Aly kilka zadrapań ale po za tym jest okej - dodałam. 
- Merlinie jak dobrze - jęknęła i mnie przytuliła. Rozczulona pogłaskałam ją po głowie - Nawet nie wiesz jak się denerwowałyśmy - wymamrotała w moje ramię. 
- Przepraszam, że do was wczoraj nie napisałam ale jakoś wyleciało mi z głowy. Siedzieliśmy z nimi do 2.00 i gadaliśmy - uśmiechnęłam się. W tym samym czasie podleciała do nas pozostała trójka. Też przerażona i skora do przytulań. Kiedy wszystko im powiedziałam uspokoiły się. 
Huncwoci których widziałam kątem oka siedzieli za to za stołem marszcząc brwi. Uniosłam brew. 
- Nie powiedziałyście im? - spytałam wskazując ich skinięciem głowy. Spuściły wzrok. 
- Jakoś nam wypadło z głowy - Mary podrapała się za prawym uchem - Byłyśmy zdenerwowane tym wszystkim i ... - mruknęła. 
- Ej spokojnie. Przecież nie jestem zła. Myślałam po prostu, że im powiecie - wytłumaczyłam - Prorok napisał coś o tym ataku? - spytałam. Mój wzrok zatrzymał się na blondynie wstającym zza stołu Slytherinu. Miał kamienną twarz nie mówiącą nic. 
- Sowy nie przyniosły jeszcze gazet - powiedziała Emma patrząc w tą samą stronę co ja. 
- Idź z nim pogadaj - szepnęła Mary klepiąc mnie po ramieniu. Lekko się uśmiechnęłam i wyszłam z Wielkiej Sali żeby poczekać na Jaspera. Pojawił się minutę później chowając do kieszeni karteczkę. Spostrzegł mnie, ale nic nie powiedział. Przyjrzałam mu się. Jego dość wysoką i smukłą sylwetkę okrywały wąskie sprane jeansy i flanelowa koszula w czarno-szarą kratę. Na stopach miał trampki, a na głowie bejsbolówkę założoną tył na przód. Wypchnął policzek językiem i podszedł do mnie poprawiając czapkę. 
- Cześć - mruknął. 
- Cześć - odparłam nieco entuzjastycznie - Coś się stało? Wyglądasz na zmęczonego - dodałam. Dopiero teraz zauważyłam jego podkrążone oczy i bledszą niż zazwyczaj skórę. Potarł dłonią policzek. 
- Wczoraj dostałem list od mamy - powiedział. Uniosłam brew. Merlinie drogi proszę tylko nie. 
- Ja tak samo. Był atak na Pokątną - wyznałam, na co szeroko otworzył oczy. Czyli państwa Murton nie było wtedy na owej ulicy. Jak dobrze.
- Ktoś z twojej rodziny ... - złapał mnie za rękę. 
- Na szczęście nie. Tylko drobne obrażenia. A co z listem od twojej mamy? - zapytałam chwytając go za drugą rękę. Pochylił głowę zaciskając oczy.
- Tata jest poważnie chory - wymamrotał. Szeroko otworzyłam oczy zdziwiona, ale ścisnęłam jego ręce żeby dodać mu otuchy. Pan Murton wydawał się być taki sympatyczny i miły choć rozmawialiśmy tylko raz i to przez parę minut. Biedny człowiek. 
- A ... dokładnie? Co mu jest? - szepnęłam nie zwracając uwagi na ludzi, którzy nas mijali. 
- Rak. Rak trzustki - spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu i smutku. Nie mogąc się powstrzymać przytuliłam go. Wtulił twarz w moją szyję i objął mnie w talii, a ja swoje dłonie ulokowałam na jego łopatkach - Stracił trochę ciała, a przecież całe dnie siedzi za biurkiem. Do tego coraz częściej bolał go brzuch i miał nudności. Pomyśleli, że to zwykłe zatrucie czy coś. Poszli do Munga, a Uzdrowiciel powiedział, że to rak. I to w zaawansowanym stadium - szepnął mocniej mnie obejmując. 
- Nie da się nic zrobić? - oparłam głowę o jego bark. Kątem oka wyłapałam Huncwotów wychodzących z Sali. Śmiali się, ale przestali kiedy ich wzrok spoczął na naszej dwójce. Remus od razu przeskoczył spojrzeniem na Jamesa i Blacka, którzy wyglądali jakby zobaczyli ducha. Zmrużyłam oczy. Peter widząc moją minę ruszył do przodu popychając ich żeby zrobili to samo. Już nie patrząc na nas zniknęli za zakrętem. 
- Nie. Nawet my czarodzieje nie odkryliśmy jeszcze leku na tą chorobę Max. Żadne eliksiry go nie zlikwidują. Można mu tylko ulżyć w bólu. I czekać na nieuniknione - wymamrotał podnosząc głowę. Było mi go strasznie szkoda. U mnie w rodzinie nikt nie miał raka. Nawet od strony mamy, gdzie każdy jest mugolem. Jedyną bliską mi osobą, która chorowała na tą chorobę był tata Lily. 
- Jak on się trzyma? - spytałam nadal trzymając go za ręce. Czułam, że dodaje mu to otuchy. 
- Zaskakująco dobrze. Gorzej z mamą - potargał sobie włosy i ponownie złapał mnie za rękę. 
- Pozdrów go - powiedziałam. Lekko się uśmiechnął i cmoknął moje usta - Po za tym pamiętaj, że zawsze możesz ze mną porozmawiać - dodałam pstrykając go w nos. Chwilę później on poszedł poszukać Finna, a ja dołączyłam do dziewczyn stojących pod ścianą koło schodów. Nie pytały co się stało. Wiedziały, że w końcu sama im powiem. 
Czas do obiadu spędziłyśmy w bibliotece odrabiając zadania i plotkując. Jednym z naszych głównych tematów był Sylwester, którego żadna z nas nie chciała spędzać jakoś bardzo hucznie. Najlepiej tylko nasza piątka, drinki i pizza. 
W końcu nadszedł czas na kolejny posiłek. Żadna z nas nie była szczególnie głodna, ale wszystkie miałyśmy ochotę na coś słodkiego. 
Po drodze spotkałyśmy Slughorna z jakimiś papierami w rękach, a obok niego stał chłopak. 
- Dzień dobry - powiedziałyśmy przyglądając się jego towarzyszowi. Lekko się do nas uśmiechnął. 
- Dzień dobry dziewczęta! Poznajcie Johna. Będzie miał u mnie praktyki - wyznał. 






Witajcie! 
Mam nadzieję że święta minęły wam bardzo przyjemnie. Bo mnie tak. 
Rozdział trochę dłuższy niż zazwyczaj ( prawie 2700 słów ) więc mam nadzieję że wam się spodoba. 
Nie działo się zbyt wiele, ale w kolejnym się to zmieni. 
Pozdrawiam i do usłyszenia 





3 komentarze:

  1. Oj, trochę tu poszalałaś z emocjami bohaterów :)
    Najpierw Maxine przytulająca Dumbledore'a. Ja wiem, że słodki z niego facet, ale jednak u Rowling wzbudzał znacznie większy respekt ;)
    Później Emma. Najpierw opisałaś ją jako przerażaoną i zdenerwowaną, a zaraz później widzimy jak prowadzi sobie pogawędkę na luzie z nieznajomym chłopakiem. Zainteresowanie, nawet czysto uprzejme, w takiej sytuacji wydawało się całkiem nie na miejscu.
    Następnie ta rodzinna scena. Zgadzam się oczywiście, że dla każdego najważniejsi są jego jego bliscy, ale mimo wszystko dopiero co miało miejsce straszne wydarzenie, zginęli ludzie, a oni tu sobie spokojnie rozprawiają o Quidditchu. Z perspektywy te wątki wyszły trochę niezgrabnie, trochę zgrzytały w tym ponurym kontekście ;) Trzeba zawsze zastanawiać się jak ludzie reagują w danej sytuacji albo jak Ty byś zareagowała, bo w tym przypadku bohaterowie zachowywali się bardzo nienaturalnie.
    Oj, widzę, że wątek Kotołaków niebezpiecznie zbliżył się nam do Hogwartu! Niby teren szkoły jest szczelnie zabezpieczony, ale kto wie, czego może dokonać ten desperat...
    Później znowu odrealniona Maxine, która plotkuje i planuje Sylwestra zaraz po tym, jak dowiedziała się o śmiertelnej chorobie ojca swojego chłopaka... Oj poszalałaś w tym rozdziale, nie ma co :) Lecę czytać kolejny.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezus Maria :D
      Teraz jak tak to opisałaś to na serio rumienie się ze wstydu hahaha.
      Jak to pisałam nie wydawało mi się to złe. Cholercia.
      Teraz niby powinnam wszystko naprawić ale tego nie zrobię. Będę dzięki temu wiedziała że popełniam błędy :)
      Dziękuje że nie owijałaś w bawełnę.

      Usuń
    2. Nie ma czego się wstydzić, tylko trzeba iść do przodu! Merlin mi świadkiem, że ja też mam co poprawiać, ważne, żeby wiedzieć co i jak da się ulepszyć :) Na przykład podoba mi się u Ciebie tendencja, że rozdziały są coraz dłuższe, to jest duuuży plus.

      Usuń