czwartek, 6 kwietnia 2017

Rozdział 30 cz 2.

- Byłaś niesamowita! - krzyknął Troy wciskając mi w rękę butelkę z piwem kremowym. Od dwudziestu minut trwała mini impreza mająca na celu uczczenie wygranej - Normalnie ... wow i ...
- Słońce spokojnie - parsknęła Samantha wtulając się w niego. Chłopak wziął duży oddech. Uśmiechnęłam się rozglądając po pomieszczeniu. Wszyscy byli w doskonałym humorze. Ta wygrana sprawiła, że złe wieści spoza Hogwartu, a i z niego samego odeszły na dalszy plan. 
- Nie powinniśmy być na obiedzie? - spytała Georgie podchodząc do nas z grzanym winem. Nasz kapitan roześmiał się i potargał jej włosy. 
- Obiad nie jest teraz ważny moja droga ...
- Maxie! - Jordan podbiegł do mnie o mało nie przewracając nas na podłogę. Jego oczy lśniły wypitym alkoholem - Jesteś wspaniała ... i ... wspaniała i ... - jęknął. 
- No nie stary. Urąbałeś się w tak krótkim czasie? Ile żeś wychlał? - parsknął Troy podtrzymując go. Blondyn wymamrotał coś pod nosem i oparł głowę o bark Millera. Ten wywrócił oczyma, po czym oddał swoje piwo Sam i ruszył z chłopakiem w stronę męskich dormitoriów. 
- A ty nie powinnaś wspierać swoich? - mrugnęłam do blondynki uśmiechając się łobuzersko. 
- Szczerze? - uniosła brew. 
- Mhm - pokiwałyśmy z Geo głowami. 
- Tylko nikomu nie mówicie. Tak na serio kibicowałam wam. Kibicowanie Potterowi i reszcie zrobiło się ostatnio nudne. Ciągłe wygrywanie może się w końcu stać bezsensowne. A przynajmniej ja tak to odbieram - wyjaśniła - Po za tym Troy tak chciał pokonać Gryfonów, że nie mogłabym go w tym nie wspierać - dodała. Awww. Pomimo iż sama nie należę do zacnego grona romantyczek to czyjaś miłość zawsze chwyta mnie za serducho. Rozmawiając o zbliżających się powoli świętach ruszyłyśmy w stronę pobliskiej kanapy. 
                                          ***
W Pokoju Wspólnym Gryffindoru trwała cisza przerywana jedynie tykaniem zegara i kaszlem jednego z drugoklasistów. Lily siedziała na fotelu z założoną nogą na nogę i od czasu do czasu odrywała się od czytania książki żeby z napięciem spojrzeć na dwójkę Huncwotów na przeciwko niej. Chrząknęła i wróciła do czytania nie chcąc ich denerwować. 
- Dałem się jej ograć jak dzieciak - szepnął Potter drąc swoje stare wypracowanie na mniejsze kawałki. W jego oczach tlił się ogień, który nie zwiastował niczego dobrego. 
- Daj spokój. Po prostu brakło wam szczęścia. Miałeś tyle samo szans na złapanie Znicza co ona James - Lily posłała mu pocieszające spojrzenie. 
- Gdybyś nie tracił czasu na radosne pogawędki z nią i na bezsensowne latanie wokół boiska to byśmy wygrali - odezwał się Black leżący wzdłuż kanapy. W dłoniach obracał mandarynkę. Przyjaciele spojrzeli na siebie z napięciem, a rudowłosa błagała w myślach o to żeby nie doszło do rękoczynów. 
- Masz rację - okularnik potargał sobie włosy i jęknął - Trzeba było od razu dorwać Znicz i skończyć mecz. A mi się zrobiło tak dziwnie miło jak widziałem ją na tej cholernej miotle. Byłem szczęśliwy, że i ona jest no i dupa - westchnął. 
- Musimy się wziąć w garść i wygrać pozostałe mecze. Krukoni mają osiemdziesiąt punktów więcej od nas, więc to nie będzie takie łatwe - Syriusz podniósł się do pozycji siedzącej. 
- Damy radę. Musimy - przybili piątkę, a Lily wywróciła oczyma. Będzie się działo. 
                                          ***
- Proszę bardzo - barman postawił przed chłopakiem szklankę z ognistą. Blondyn skinął głową i wypił połowę naraz. 
- Dzięki - mruknął oblizując wargi. 
- Nie powinieneś tutaj przychodzić Henry - rzucił barman wycierając blat szarą ścierką. Zachary Foos miał jakieś pięćdziesiąt lat, łysą głowę i przekrwione zielone oczy. Brakowało mu górnej jedynki, a reszta zębów wyglądała jakby nie mył ich od bardzo dawna. Do tego tatuaż na szyi przedstawiający Testrala. 
- Dlaczego? Boisz się mnie? - parsknął skrobiąc wysuniętymi pazurami o drewniany blat. 
- Nie chodzi o mnie chłopcze. Wiesz, że cię lubię i nic do ciebie nie mam. Chodzi o Aurorów. Sporo ich się tutaj ostatnio kręci - wyjaśnił odbierając od goblina zamówienie na dwie szklanki wina skrzatów. Chłopak z zaciśniętymi ustami wpatrywał się w bursztynowy płyn w swojej szklance. 
- I co z tego? Nie mogę sobie siedzieć w barze? 
- Wiesz, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Ministerstwo dostaje masę powiadomień o Wampirach, które zachowują się podejrzanie. A podobno ty jesteś na tej liście Henry. Co żeś zmajstrował? - łysy oparł się o kontuar. Dwudziestolatek warknął i szarpnął się za włosy. Ale on był głupi. Ale on był głupi. 
- Chodzi o moją byłą dziewczynę ... - westchnął i opowiedział mu to co działo się na weselu Liama i przez kilka miesięcy wcześniej. Foos parsknął. 
- Nieźle żeś wdepnął. Używanie echolokacji* na tej dziewczynie to jedno. A zażywanie tego świństwa? Nie wiem co ci poradzić - rzucił dolewając mu ognistej. Chłopak przejechał ręką po twarzy. 
- Muszę się gdzieś zadekować jeśli mówisz, że Aurorzy na nas polują. Nie mam ochoty wylądować w Azkabanie czy coś - wypił trunek. Podniósł się kładąc na blacie monety - Ale zanim zniknę mam pytanie - dodał. Mężczyzna zmarszczył brwi. 
- Wal - westchnął drapiąc się po łysej głowie. 
- Czy kiedykolwiek słyszałeś coś o ... Pierścieniu Kotołaków? - spytał szeptem. Foss zastygł. 
- No ... coś słyszałem - odparł niepewnie. 
- Co? - Wampirowi zalśniły oczy. 
- A po co ci ta informacja? Mam nadzieję, że nie kombinujesz niczego z Sam-Wiesz-Kim - szepnął łysy. Chłopak parsknął radośnie. 
- Spokojnie. Nie mam nic wspólnego z Voldemortem stary - uspokoił go na co ten odetchnął - To co z tymi Kotołakami? - dopytał. 
- Kiedy byłem trochę młodszy krążyła legenda o Kotołakach właśnie. To grupa ludzi, którzy potrafili zmieniać się w różne odmiany kotów. Od zwykłego dachowca po tygrysa czy lamparta. Każdy z nich posiadał właśnie ów Pierścień, który pozwalał im nie zamienić się w dziką bestię. Pozwalał na zachowanie ludzkiego umysłu - opowiedział wycierając szklanki ścierką. 
- A czy one ...
- Nie mam pojęcia, czy istnieją na prawdę. Jak mówiłem uważano, że to tylko legenda. Oczywiście znaleźli się tacy którzy mocno w to wierzyli. W końcu Wampiry i Wilkołaki są na prawdę, więc dlaczego nie Kotołaki? Według legendy zostały wymordowane przez inne magiczne istoty ponad siedemset lat temu - dodał, na co blondyn zacisnął usta w wąską linię - Więcej na pewno dowiesz się z ksiąg. Ja wiem tylko to co mówiono wśród naszego środowiska. Tylko proszę cię chłopcze. Uważaj na siebie. Mądry z ciebie dzieciak i nie chciałbym iść na twój pogrzeb - poklepał dwudziestolatka po ramieniu i ruszył wzdłuż lady żeby odebrać następne zamówienia. Chłopak zacisnął dłonie na brzegu blatu, po czym zarzucił kaptur na głowę i zamaszystym krokiem wyszedł w ciemność. 
                                            ***
- Podobno ma mega kaca i za żadne skarby nie chce wyjść z dormitorium - wyjaśniła nam Lea kiedy wieczorem spotkałyśmy ją z dziewczynami przed Wielką Salą. Parsknęłam. Jordan mistrzem. 
- Rano będzie miał jeszcze większego - zaśmiałyśmy się. Zastygłam widząc za jej plecami trzech Huncwotów. Petera gdzieś wywiało, a pozostali rozmawiali ze sobą po cichu. Szybko schowałam się za wrotami. Nie miałam odwagi na konfrontację. A na pewno nie dzisiaj. Przeszli obok mówiąc dziewczynom cześć i zniknęli na dworze. Odetchnęłam wychodząc ze swojego ukrycia. 
- Ale wiesz Max, że nie dasz rady ukrywać się przed nimi bez końca? - rzuciła Hernandez. 
- Ale mogę spróbować - mruknęłam, a one się zaśmiały. Piątoklasistka poklepała mnie po ramieniu i udała się na odrabianie lekcji. 
Weszłyśmy do środka i usiadłyśmy przy naszym stole. Dawno nas tam nie było. Rano z tego całego stresu nie miałam w ogóle ochoty jeść dlatego teraz kiedy było już po wszystkich niemal rzuciłam się na tosty zapiekane z pieczarkami i żółtym serem. 
- Masz dzisiaj korki z Blackiem? - spytała Emma nalewając mi herbaty z cytryną. 
- Dopiero jutro. Mam tylko nadzieję, że będzie lepiej niż ostatnio bo go zamorduję - mruknęłam i polałam tosty sosem czosnkowym. I musiałam wymyślić jak go podejść żeby się czegoś dowiedzieć. Same korepetycje mi nie pomogą. Przecież on nie jest na tyle głupi żeby samemu się przyznać. 
- Jak coś możesz przecież się wycofać. Slughorn na pewno znajdzie kogoś na zastępstwo - rzuciła, a ja drgnęłam. Wciąż źle się czułam z tym, że ich wszystkich okłamywałam. Ale musiałam. Kiedyś się dowiedzą i na pewno mi wybaczą bo zrozumieją co mną kierowało. Albo mnie znienawidzą i zostanę sama. Nie nie. Trzeba myśleć pozytywnie. - Wiem, ale nie poddam się tak łatwo. Nie chce dać mu tej satysfakcji, bo już mnie podpuszczał - burknęłam biorąc łyka herbaty. W tej samej chwili zrobiło się małe zamieszanie. Z korytarzu dochodziły podniesione głosy, a z czasem przybierały one formy krzyków. Wszyscy obecni wstali zza stołów i ruszyli w stronę hałasu. A tam przeżyliśmy szok. 
Na posadzce bez ruchu leżała dziewczyna. W poszarpanym i pobrudzonym krwią oraz brudem ubraniu i z licznymi ranami na twarzy i szyi. Wokół niej zebrała się kałuża krwi. Profesor Mcgonagall klęcząca obok sprawdzała jej puls. 
Poznawałam tą dziewczynę. Carmen Hamilton. Puchonka z naszego roku. Dość nieśmiała i nie lubiąca zwracać na siebie uwagi. 
- Żyje, ale jest ranna - wymamrotała kobieta wstając i wyczarowując niewidzialne nosze. 
- Co jej się stało? - pisnęła jedna z pierwszoklasistek. Miała łzy w szarych oczach. 
- Nie wiem, ale dowiemy się - wicedyrektorka uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco i pognała w stronę Skrzydła Szpitalnego. Od głównych wrót aż do miejsca, gdzie przed chwilą leżała brunetka ciągnęła się szeroka smuga krwi. Dziewczyna musiała ostatkiem sił się tu doczołgać. Kucnęłam bo coś zwróciło moją uwagę. Około trzy centymetrowe coś przypominające korę. Uniosłam to powstrzymując niechęć. Szok przeszył mi serce. Cholera. To nie kora. Powróciło wspomnienie z wesela Liama i widok Henry'ego w jego nowej postaci. To pazur Wampira. 
- Max? Co jest? - dziewczyny stały nade mną. Przełknęłam ślinę i pokazałam im pazur. 
- Carmen zaatakował Wampir - wyjaśniłam cicho, a one od razu zbladły. Podniosłam się bo w naszą stronę szedł Filch z mopem. Nie miał zbyt ciekawej miny. Słabo się do nas uśmiechnął i zaczął sprzątać, a my pognałyśmy w stronę Skrzydła żeby porozmawiać z nauczycielami. 
Po dwudziestu minutach spędzonych na rozmowie z dyrektorem oraz wychowawcami domów mogłyśmy spokojnie wrócić do wieży. Carmen była pod dobrą opieką i miała ponad pięćdziesiąt procent szans na przeżycie. Nie wiem, czemu ale dla mnie to było za mało. 
Zajęłyśmy miejsca przy kominku. Cały czas milczałyśmy zdezorientowane tym co się wokół nas dzieje. Morderstwa, ataki ... Świat oszalał. 
Przy stoliku obok dwójka czwartoklasistów grała właśnie w Szachy Czarodziejów. Czarna Królowa skończyła grę mordując ostatni biały pionek. 


Osobiście nie przepadam za tą formą rozrywki. Za normalnymi szachami również. 
- Idę się wykąpać - Georgie wstała ziewając. 
- My jeszcze chwilę posiedzimy - rzuciła Emma widząc, że nie ruszam się z miejsca. Ruda uśmiechnęła się słabo, po czym zniknęła na schodach prowadzących do dormitoriów. Miałam się już odezwać, kiedy do Pokoju Wspólnego weszło dwóch chłopców w tym Mason. Rozejrzeli się i po zauważeniu nas ruszyli w tą stroną. Mój brat trzymał w ręce kopertę z listem. 
- To od mamy - wyjaśnił siadając na oparciu fotela. Jego przyjaciel dosiadł się do Emmy. 
- Nie przeczytałeś? - uniosłam brew. 
- Chciałem z tobą - wyjaśnił. Uśmiechnęłam się i otworzyłam kopertę. Na kartce znajdowało się tylko pięć zdań, ale z każdym kolejnym nasze oczy rozszerzały się z przerażenia. 





* zdolność która pozwala Wampirom na ,,zaczarowanie'' istoty rozumnej


Hej :)
Przepraszam, że znowu taki krótki ale ostatnio nie mam w ogóle natchnienia do pisania.
Pozdrawiam wszystkich i do usłyszenia 

Rozdział dedykuje każdemu kto to skomentuje <3 

2 komentarze:

  1. Cześć!
    Krukonom należała się wygrana, a Gryfonom należała się lekcja :) Nie można zawsze wygrywać, czasem trzeba umieć przegrać z klasą.
    Podobało mi się krótkie spięcie między Syriuszem i Jamesem, nie ma co, Black mówi wprost, co myśli. Na szczęście szybko im przeszło. Słusznie myślą, że powinni wziąć się do roboty zamiast rozpamiętywać porażkę.
    Wątek kotołaków się rozwija, dobrze. Ciekawe, co może z tego wyniknąć, ale możemy chyba założyć, że nic dobrego... Tylko po co komuś groźnemu umiejętność zamieniania się w kota? Mam nadzieję, że wkrótce się przekonamy.
    Atak wampira w Hogwarcie? Brzmi strasznie. Nie sądzę, żeby uśmiechy (nawet pokrzepiające) McGonagall i Filcha w takiej sytuacji były możliwe, ale ok :D
    W każdym razie akcja nabiera tempa.
    Jeju, co było w tym liście? Czy ci biedni Hogwartczycy nie mają już dość problemów? Pisz szybko ciąg dalszy, bo ciekawość mnie zabije :)
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      No właśnie. Trzeba umieć pogodzić się z porażką i wyciągnąć z niej lekcje.
      Temat Kotołaków będzie się przewijam między rozdziałami. To jeden z głównych wątków zaraz obok Voldemorta.
      Mcgonagall i Filch chcieli pokazać, że są twardzi i tym podobne ale rozumiem o co ci chodzi :)
      Następny rozdział będzie za jakieś dwa tygodnie. Posiadanie dwóch blogów utrudnia szybkie dodawanie rozdziału ;)
      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz

      Usuń