środa, 25 stycznia 2017

Rozdział 26.

Mimo, że za czterdzieści minut zaczynał się pierwszy mecz w sezonie to na Wielkiej Sali trwała niezdrowa i przygnębiająca cisza. Każdy wciąż żył tym co wydarzyło się czternaście godzin temu. 
- Herbaty? - rzuciłam trzymając w ręce dzbanek z jasnobrązowym naparem. Georgie skinęła głową wpatrując się w stronę Proroka Codziennego. Nalałam jej trochę do kielicha. 
- Gdzie Emma? - spytała ziewając i przerzucając stronę gazety. Z pierwszej strony zerkała na mnie twarz naszej drogiej pani Minister. 
- Z Lucy poszły wysłać list do mamy żeby ta się nie denerwowała. Nie wiadomo jak zareaguje jeśli napisali o tym w Proroku ... proszę powiedz, że nie napisali o tym w Proroku - jęknęłam. 
- Nie napisali. Tylko ciekawe, czy w ogóle się nie dowiedzieli czy po prostu Minister nie chciała tego rozgłaszać - westchnęła smarując tosta dżemem. W tym samym momencie na przeciwko mnie, a koło rudowłosej usiadła blondynka ściągając z ramion kurtkę. Sięgnęła po dzbanek z sokiem dyniowym. 
- Mam nadzieję, że Puchoni się ogarną i skopią tyłki Ślizgonom - warknęłam ściskając w dłoni widelec. Moje spojrzenie wypalało dziury w sylwetkach siedmiu postaci ubranych w srebrno-szmaragdowe szaty siedzących dwa stoły dalej. Współczułam trochę Jasperowi. Blondyn uwielbia Quidditch ale przez to, że nie znosi swoich kolegów z domu, a oni nie znoszą jego to nie mógł dołączyć do drużyny. Ale przez to będzie kibicował swojemu przyjacielowi i jego partnerom. 
- A ja mam nadzieję, że Chelsea dograła się z nowymi Ścigającymi bo inaczej klops - burknęła Hunter wypijając naraz cały kielich soku. Te pół godziny bardzo szybko minęło, a cała szkoła ruszyła w stronę stadionu i trybun. Pogoda nie była zachęcająca bo deszcz padał nieprzestanie od kilku godzin, a do tego wiał dość mocny wiatr. Razem z dziewczynami trzymałyśmy w rękach flagi w barwach Hufflepuffu i śmiejąc się dość głośno wspięłyśmy się na trybuny. Nie tracąc czasu wyciągnęłam różdżkę i wyczarowałam niewidzialną barierę odpychającą deszcz nad głowami Krukonów, Puchonów i Gryfonów. Ślizgoni niech się martwią o siebie sami. Usiadłam ściągając z głowy kaptur. Dziewczyny zrobiły to samo. 
- Niech się pośpieszą bo nie mam ochoty odmrozić sobie tyłka - wymamrotała zielonooka poprawiając szalik. Zgadzałam się z nią w stu procentach. 
- Witam was wszystkich na pierwszym meczu w sezonie! - po sezonie rozniósł się głos Embry'ego Jordana pełniącego od dwóch lat rolę komentatora. Tak jak, Emma i Georgie jest Krukonem, ale rok niżej. Ma czekoladową skórę, czarne kręcone włosy i tego samego koloru oczy. Zakręcony chłopak - Wiem, że nikt z nas nie ma nastroju do cieszenia się z niesamowitego widowiska jakim jest mecz z powodu straty którą wczoraj ponieśliśmy, ale takie są koleje rzeczy. Wiem, że Camille jest tu z nami i wspiera obie drużyny. Na samym początku drużyna Puchonów! Kapitan oraz Obrońca, Finn Johnson! Dwójka niezawodnych Pałkarzy, czyli Levi Holmes oraz Patrick Alli! Przepiękna Szukająca Jessie Brendon! Oraz trzej Ścigający! Chelsea Owken oraz dwa nowe nabytki Puchonów, Linda Fields i Henry Puckert! A o to Ślizgoni! Kapitan i jeden z Pałkarzy, Evan Rosier! Drugi Pałkarz Omar Mannu! Ścigający, czyli Hugo Daniels, Michael Mason i Samuel Bittner! Obrońca Carl Goyle! Oraz Szukający Regulus Black! - na stadion wyleciało czternaścioro graczy, zatrzymali się kilka metrów nad murawą po której szedł pan Stanley. Zatrzymał się koło skrzyni trzymając w ręce swoją miotłę. 
- Mam nadzieję, że będziecie grać fair i bez żadnych fauli! DO wszystkich mówię! - powiedział podgłaszając swój głos magią. Wypuścił znicz i tłuczki, a po kilkunastu sekundach zabrzmiał gwizdek. Puchoni przejęli kafla rzuconego przez nauczyciela i rozpoczął się mecz. 
                                          *** 
- Faul! Chamski i bezpodstawny faul Rosiera na Ścigającej Puchonów! - wykrzyknął komentator o mało nie wypadając z rzędu w którym siedział. Wszyscy usłyszeli gwizdek nauczyciela Latania. Na swojej miotle podleciał do Ślizgona, który miał minę niewiniątka. Linda trzymała rękę przy nosie, z którego ciurkiem leciała krew. Czarnowłosa patrzyła na niego z mordem w oczach.
- Evan? Jeszcze jedno takie zdarzenie, a zejdziesz z boiska. Nie żartuje. Trochę przesadzacie - rzucił Stanley podając dziewczynie chusteczkę. Wytarła nią rękę, a za pomocą różdżki zatamowała krwotok. Rosier prychnął cicho, ale nie dyskutował. Mężczyzna wznowił grę. Minęło dopiero trzydzieści minut, był remis 60:60 a Ślizgoni dopuścili się już dziesięciu faulów na uczniach z Hufflepuffu. Przez to musieli zmienić Henry'ego ponieważ nie mógł grać z dwoma złamanymi nogami*. Jego miejsce zajął czternastoletni Ryan, który jak na razie dobrze sobie radził. Strzelił dwa gole. 
- Puchoni mają rzut wolny! Piłkę trzyma Chelsea! Jej skupiona mina jest inspirująca ... a te oczy ... 
- Jordan - mruknęła Mcgonagall chcąc zatrzymać wyznania czarnoskórego chłopaka. 
- No tak ... przygotowuje się do rzutu i ... gol! Kafel ląduje w lewej pętli! Goyle dał się zwieść wcześniejszemu ruchowi dziewczyny! Jest 70:60 dla Puchonów! - rzucił przez mikrofon. Owken i Linda przybiły sobie żółwika. 
                                          ***
- 100:100! Obie drużyny dają z siebie sto procent! No może prócz Szukających ... oni to chyba zapomnieli po co tutaj są ... Łapcie Znicza do cholery! - jęknął Embry. 
- Jordan**! - warknęła Minerwa starając się odsunąć od niego mikrofon. 
Większość ludzi na trybunach parsknęły śmiechem. Piłkę przejęli Puchoni, a właściwie Chelsea. Ruszyła w stronę pętli należących do jej przeciwników. Trzej Ścigający zaczęli szeptać coś do ciebie tak by nikt tego nie usłyszał. Uśmiechnęli się do siebie paskudnie i rozpoczęli atak. Okrążyli dziewczynę nie robiąc żadnego niepokojącego ruchu. Kiedy szatynka zorientowała się co robią chciała podać Kafel do nadlatującego Ryana, ale jej się nie udało. Trzech Ślizgonów wzięło ją w szczypce i kiedy dziewczyna była między nimi zakleszczona wypruli do przodu. Szarpała się, ale to nic nie dało. Pęd sprawił, że gdy ją puścili nie dała rady zatrzymać swojej miotły i zderzyła się ze ścianą trybun. Z jękiem osunęła się pięć metrów niżej na ziemię. W tym samym czasie Linda strzeliła jedenastego gola.
- Faul! Faul i jeszcze raz faul! Co za chamskie zagranie Slytherinu ... - dalszy ciąg wypowiedzi komentatora nie nadawały się na to by je wypisać. Mcgonagall nawet nie protestowała. Zarówno ona jak i całe grono pedagogiczne oraz uczniowie - prócz Ślizgonów którzy mieli zadowolone miny - wyglądali na zszokowanych i wkurzonych. Reszta drużyny Puchonów od razu ruszyła w stronę przeciwnych Ścigających z mordem w oczach. Zaczęła się przepychanka. Jessie zeszła z miotły i podbiegła do Owken, która lekko otumaniona nadal leżała na mokrej ziemi. Nauczyciel Latania, a zarazem sędzia podleciał do nich by uspokoić atmosferę, po czym kazał wszystkim wylądować na ziemi bo zobaczył dyrektora, Mcgonagall,Verdon, Slughorna i Sprout idących w ich stronę. Podszedł do nich. Przez kilka minut rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, a obie drużyny patrzyły na siebie zmrużonymi oczyma. Niebieskooka już trochę lepiej się poczuła i podtrzymywana przez Finna szybko oddychała. Po chwili Stanley przyłożył różdżkę do swojej szyi by wzmocnić głos. 
- Razem z wychowawcami i dyrektorem stwierdziliśmy, że Ślizgoni na zbyt dużo sobie pozwalali i nie słuchali moich pouczeń i ostrzeżeń dlatego też zadecydowaliśmy iż Hufflepuff wygrywa walkowerem. Mamy nadzieję, że to coś was nauczy. Quidditch to zabawa, a nie żadna bijatyka - zwrócił się do postaci w srebrno-szmaragdowych szatach. Nastała cisza po której na stadionie wybuchł entuzjazm. Rosier klnąc pod nosem ruszył w stronę szatni, a reszta drużyny za nim. Puchoni przybili sobie piątki uradowani. 
- Hufflepuff! Hufflepuff! - skandowali kibice.                                                     ***
- Co za mendy - mruknęła Emma, gdy wracałyśmy już do szkoły. Na serio nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, ale najważniejsze iż Puchoni wygrali. Te padalce same sobie na to zasłużyły. Czułam się jak na walce bokserskiej. 
- Dobrze zrobili. Należała im się przegrana. Jeszcze chwila meczu i cała drużyna Finna leżałaby w Skrzydle - westchnęła rudowłosa naciągając na uszy swoją białą czapkę. Zatrzymałyśmy się na dziedzińcu by poczekać na Jaspera i Finna. Szliśmy razem do Hogsmeade na próbę zespołu. Za tydzień dajemy kolejny koncert. Ziewnęłam zakrywając usta dłonią odzianą w czarną rękawiczkę. 
- Idą - rzuciła blondynka pięć minut później odpychając się od ściany. Wstałam z ławki. Dwóch blondynów szło przed siebie śmiejąc się i popychając. Johnson był już przebrany w normalne ciuchy. Zauważyli nas i przyśpieszyli. 
- Co za emocje! 
- A no jak - Puchon strzelił palcami obu dłoni wywołując u nas radosny śmiech. 


- Idźmy bo Argent znowu nas zruga. Ten chłopak powinien zacząć pić melisę - westchnęłam biorąc moje dziewczyny pod ramię. Rozmawiając na temat przebiegu meczu udaliśmy się w stronę wioski. 
                                            ***
Czas leciał nieubłaganie i nadeszła już połowa grudnia. Dziesiąty tak dokładnie. Czwartek. Ja właśnie wchodziłam do biblioteki by odrobić pracę domową na Mugoloznastwo. Przedstawienie i próby do niego to już niestety przeszłość więc trzeba wrócić do nauki. Skinęłam głową w stronę bibliotekarki i ruszyłam przed siebie na poszukiwania wolnego stolika. A nie było to łatwe jak się okazało. Miałam się wycofać i wrócić jutro, gdy moje spojrzenie zatrzymało się na stoliku po lewo. A bardziej na osobie, która tam siedziała. Regulus. Pochylony nad blatem przeglądał zawartość jakieś księgi. Zagryzłam wargę. 
W mojej głowie usłyszałam głos Dumbledore'a mówiącego, że podejrzewa Ślizgonów o konszachty ze Śmierciożercami i Voldemortem. I dającego mi zadanie do wykonania. Nie byłam tym zachwycona, ale nie miałam wyjścia. Bez słowa zasiadłam na przeciwko niego i czekałam aż zareaguje. Przez minutę w ogóle nie widać było żeby zauważył moje pojawienie się. W końcu jednak uniósł wzrok i zmrużył oczy. Uśmiechnęłam się słodko. 
- Cześć ...
- Czego chcesz Winslow? - mruknął prostując się. 
- Czemu tak ostro Black? Hm? Przecież jesteśmy przyjaciółmi - mrugnęłam do niego. 
- Nie przyjaźnię się z ...
- Tak wiem. Ze zdrajcami krwi i ze szlamami. Nie znudziło ci się to? Udawanie palanta? - spytałam zakładając nogę na nogę. Zacisnął usta w linię. 
- Możesz przejść do sedna? Chyba, że chcesz mnie po prostu powkurzać. Już ci się udało ... - wstał. 
- Poczekaj ... słyszałam od Slughorna że nie radzisz sobie ostatnio z Eliksirami - złapałam się ostatniej deski ratunku. Zastygnął i spojrzał na mnie z uniesioną brwią. 
- I?
- Mogłabym ci pomóc - wzruszyłam ramionami. 
- Żartujesz? - parsknął - Sorry Winslow, ale ty też asem nie jesteś ... - uśmiechnął się głupio. 
- Może i nie, ale wątpię by najlepsza uczennica w szkole ci pomogła. I żebyś ty chciał jej pomocy - mruknęłam. Nie wyobrażałabym sobie żeby przyjął pomoc od Lily, która jest Mugolakiem - Zawsze możesz poprosić Snape'a - wstałam - W końcu jesteście znajomymi z jednego domu ... - ruszyłam w stronę wyjścia. 
- Poczekaj! - zatrzymałam się i nie odwracając lekko się uśmiechnęłam. Przynęta złowiona - Sorry Winslow. Po prostu ... nigdy bym się nie spodziewał, że będziesz chciała mi pomóc. I to bez żadnego haczyka - wyznał stając przede mną. Oj byś się zdziwił Black. Oj byś się zdziwił. 
- Wiem, że się nie lubimy. Że mną gardzisz bo nie mam poglądów podobnych do ciebie i przyjaźnię się z twoim ... z Syriuszem, ale pomyślałam iż to pierwszy krok do tego by stosunki między naszymi domami trochę się poprawiły - gładko skłamałam starając się tego nie okazać. Nastała cisza. Założył ręce na piersi. Cholera. Cholera. 
- Coś mi w tym wszystkim nie pasuje, ale niech będzie. Na serio nie chce powtarzać roku przez te głupie Eliksiry - burknął wkładając ręce do kieszeni spodni. Lekko się uśmiechnęłam. Nie mogłam zbyt pokazać jak bardzo mi na tym zależy bo mógłby zacząć coś podejrzewać. Wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Niepewnie ją uścisnął. Umówiliśmy się na jutrzejsze popołudnie, po czym on wrócił do nauki a ja opuściłam bibliotekę. Oby ten plan wypalił. Bo dzisiaj jest kolejne zebranie Zakonu, a ja nadal nic nie mam. Dyrektor pewnie nie będzie zadowolony a ja na serio nie chce go zawieść. W końcu sama zobowiązałam się do pomocy Zakonowi. 
                                             ***
- Znowu widzisz się z Jayem? - zdziwiła się Emma widząc jak wkładam na siebie kurtkę i czapkę. 
- Tym razem z Riley. Trudno było mi przekonać dyrektora żeby mnie puścił, ale w końcu się udało. 
- Z Riley? Nie możecie się zobaczyć w sobotę? 
- To coś poważnego Em i nie może zaczekać do soboty. Przepraszam, ale obiecałam, że nic nie powiem - skłamałam. Strasznie się z tym czułam, ale nie mogłam inaczej. Usiadła. 
- No dobrze. Tylko uważaj na siebie - poprosiła słabo się uśmiechając. Teraz po tym co stało się z Camille każdy się o każdego bał. 
- Verdon ma mnie odprowadzić i zaczekać te parę godzin w Trzech Miotłach. Nie będę sama - tym razem nie skłamałam. Nasza Opiekunka od niedawna również jest w Zakonie i tym razem przeniosę się z nią, a nie z dyrektorem bo ten ma jakieś ważne zadanie do wykonania w terenie. 
- W takim wypadku jestem spokojniejsza. Pozdrów ją ode mnie - odparła. Cmoknęłam ją w policzek i opuściłam wieżę. Nucąc pod nosem udałam się w stronę gabinetu dyrektora. 



* trochę zmieniłam zasady i u mnie można zmienić kontuzjowanego zawodnika
** Embry Jordan jest wujkiem Lee Jordana, którego znamy z całej serii 




No i mamy następny rozdział.
W nim nie ma aż tyle emocji ale to taki przystanek po ostatnim pełnym akcji.
Dziękuje za każde wyświetlenie i za każdy komentarz.
Pozdrawiam i do usłyszenia. 





2 komentarze:

  1. Cześć!
    Tak już bywa, że często sport staje się areną rozgrywek zupełnie innych, niż te czysto ambicjonalne i fizyczne, i emocje samoistnie się na niego przenoszą.
    Fajny pomysł z rodzinną tradycją Jordanów :)
    Bardzo dobrze, że tak nieelegancka gra nie uszła Ślizgonom na sucho. Swoją drogą, muszą być chyba strasznie niepewni swoich umiejętności skoro posuwają się do takich świństw.
    O, już zdążyłam zapomnieć o misji Max. Dobrze, że się za nią wzięła, bo Ślizgoni knują, a czas ucieka :) Ciekawe, co też wydarzy się na tym zebraniu i czego nowego się dowiemy. I czy przyjaciółki Max w końcu domyślą się, gdzie znika. I czy Max podobał się pocałunek z Regulusem na scenie, i czy zdecyduje się go powtórzyć poza nią :D :D
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej
      Ślizgoni ogólnie są pokręceni hehe. I chciałam napisać coś innego niż taka normalna wygrana przez złapanie znicza. W naszych mugolskich sportach często drużyny wygrywają walkowerem ;)
      A tego to nie zdradzę hehe
      Pozdrawiam

      Usuń