wtorek, 19 lipca 2016

Rozdział 16.

Nikt z nas nie spodziewał się takiego widoku, dlatego też byliśmy w takim szoku. Pierwszy otrząsnął się Hagrid i kazał komuś z nas wysłać Patronusa do dyrektora. Tylko Huncwotom udaje się ta sztuka, dlatego też stanęło na Jamesie. Po chwili srebrzysty jeleń pędził w stronę szkoły. 
- Nie zbliżajcie się do lasu - zastrzegł mężczyzna po czym chwycił kuszę i wraz z psem przy nodze ruszył w stronę lasu. Mądrze. Bardzo mądrze. Razem z dziewczynami chwyciłyśmy się za ręce. Emma, Lily, ja, Mary i Geo. Panowie stali po obu naszych stronach jakby chcieli nas ochronić. Urocze. 
Dziesięć minut później dołączył do nas dyrektor, a także Mcgonagall, Slughorn, Sprout i Marshall. Zaczęli nam zadawać pytania, ale zaraz zniknęli w ciemnych czeluściach lasu. Została z nami jedynie nauczycielka Zielarstwa. Dyrektor wezwał również Aurorów którzy zaraz powinni się tu pojawić. I tak też się stało. Kilka minut później na błoniach wylądowało osiem mioteł. Sześciu facetów w tym Moody oraz dwie kobiety minęli nas i nic nie mówiąc pobiegli w stronę miejsca, gdzie był Mroczny Znak. Mary zaczęła trząść się ze strachu, więc mocniej ścisnęłam jej dłoń. Będzie dobrze.
Czekaliśmy na znak od nauczycieli godzinę. Zrobiło się zimno i jeszcze ciemniej. O ile to możliwe. 
Pani Sprout przez dłuższy czas namawiała nas byśmy wrócili do szkoły, ale w końcu zrozumiała iż nic nie wskóra i odpuściła. Teraz siedziała tam gdzie niedawno Hagrid i lekko przysypiała. James z Łapą stali bardzo blisko lasu, ale nie odważyli się wejść do środka. Dziewczyny rozmawiały szeptem z Remusem i Glizdkiem, a ja wpatrywałam się w okna szkoły. W niektórych nadal paliło się światło. Ciekawe czy zauważyli Mroczny Znak który nadal był widoczny na niebie. 
Bałam się tego kto mógł dziś zginąć. Kto to będzie? Chłopak czy dziewczyna? Krukon, Puchon czy może Gryfon? Wątpię by mógł to być Ślizgon. 
Moje rozmyślenia przerwał szelest liści. Wszyscy poderwaliśmy się z miejsc. Z lasu wyszli nauczyciele i dyrektor w towarzystwie Moody'ego. Na nasz widok przerwali rozmowę. 
- I? - jęknęłam cicho w oczekiwaniu. 
- Brak ciała. Moi ludzie jeszcze raz przeszukają las, ale wątpię by coś znaleźli. To po prostu ... żart. Na szczęście - wyjaśnił Auror. 
Wszyscy odetchnęli z ulgą, ale ja tej ulgi nie czułam. Bo mimo wszystko to by znaczyło, że Śmierciożercy pupile Voldemorta byli na terenie szkoły. Tak blisko nas i Hagrida oraz reszty uczniów i nauczycieli. A widząc minę dyrektora tylko się w tym utwierdziłam. Nadeszły czasy strachu. 
                                           ***
Dyrektor i Moody mieli zaczekać na resztę Aurorów i Hagrida natomiast nauczyciele odprowadzili naszą piątkę do naszych Pokojów Wspólnych.
Mimo wszystko ja, Emma i Georgie nie mogłyśmy usnąć pobudzone tym co się wydarzyło. Do 4.00 rano siedziałyśmy na złączonych łóżkach rozmawiając o wszystkim i jedząc słodycze. To jasne, że na śniadanie nie damy rady wstać ale jakoś się tym nie przejmowałyśmy. 

Poranek, a właściwie południe powitało nas dość słabą pogodą. Padało, a do tego było ciemno jakby nadal trwała noc. Aż się nie chciało wychodzić z łóżka. Ale trzeba było, bo muszę iść z Jasperem do Hogsmeade na próbę. Tak. Dołączyłam do ich zespołu. Dość długo mnie namawiali, ale w końcu się zgodziłam. Grać w Quidditcha już prawdopodobnie nie będę więc chociaż moje drugie hobby nie umrze. 
Wiążąc trampki słuchałam Emmy mówiącej o tym co się stało wczoraj. Mnie zastanawiało to czy ta informacja dotrze do Proroka. Oby nie, bo jeśli to się rozniesie to dyrektor może mieć nieprzyjemności. 
Georgie już nie było w pokoju, ponieważ zaraz po pobudce poszła do biblioteki. 
- Idziemy prosto do wioski, czy zahaczamy o kuchnię by coś zjeść? - spytała zakładając kurtkę. 
- Kuchnia. Kiszki mi marsza grają - rzuciłam. Milcząc doszłyśmy do kuchni. Skrzaty powitały nas z wielką radością. Dały nam bułki zapiekane z jajkiem, pomidorem i szynką oraz herbatę, po czym zabrały się za przygotowywanie obiadu. 
Dwadzieścia minut później po zjedzeniu i szczerym podziękowaniu skrzatom szłyśmy już w stronę wioski. Dołączył do nas Jasper, który dopiero od nas dowiedział się o Mrocznym Znaku nad lasem. 
- Cholera. Dobrze, że nic się wam nie stało. Kiedy pomyślę, że byliście tak blisko i ... 
- Dobrze, że nikt nie zginął. 
- No tak. Ale z drugiej strony Śmierciożercy musieli w jakiś sposób dostać się na teren szkoły - rzuciła blondynka szczelniej zapinając kurtkę.
- Nie wiem, jak wy dziewczyny ale ja postawiłbym całe swoje oszczędności na to, że ktoś ze Slytherinu maczał w tym palce. Nawet jeśli sam nie wyczarował Mrocznego Znaku, to mógł pomóc temu komuś się tu dostać - powiedział chłopak, a ja musiałam się z nim zgodzić. Była taka możliwość. I to duża. Stawiałabym na Rosiera ... ale nie można czegoś zakładać nie mając dowodów co nie?
Kiedy doszliśmy na miejsce rozpadało się jeszcze mocniej. Ledwo było widać przez kurtynę lecącego deszczu. Do tego dochodził mocny wiatr walący w nas bez ostrzeżenia. Raz o mało Em nie wywiało w stronę rowu, ale na szczęście Murton zareagował i chwycił ją za nadgarstek. 
- Dzięki - wymamrotała, kiedy byliśmy już bezpieczni we wnętrzu ,,Melindy''.
- Nie ma za co - odparł. Odwiesiliśmy kurtki na wieszak. Bart i Cal siedzieli przy jednym ze stolików i zajadali się ciastem. Podeszliśmy do nich. Miałam obiekcje właśnie ze względu na Argenta. Bałam się, że zrobi sobie nadzieję. A nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Rozmawialiśmy chyba z dwie godziny aż wyrzuciliśmy z siebie to co leżało nam na sercu. Powiedział, że chce być moim przyjacielem co mnie bardzo ucieszyło. Mimo wszystko coś między nami było i nie chciałabym by zerwał się nam kontakt czy coś. 
- Smacznego - rzuciłam targając Bartowi włosy. Przywitaliśmy się z właścicielami i zabraliśmy się za próbę. Emma zakupiła ciasto malinowe i zasiadła przy stoliku by nas obserwować. 
Kiedy panowie kończyli podpinanie sprzętów ja zerknęłam w stronę okna. Nadal padało, a krople deszczu spływały po szybie. Drzewa widoczne zza okna łopotały na wietrze. Mi osobiście taka pogoda nie przeszkadzała. Nienawidzę upałów i najchętniej przeprowadziłabym się na Syberię. Na szczęście w Wielkiej Brytanii rzadko bywa ładna pogoda. 



W końcu rozpoczęliśmy próbę. Musieliśmy prześpiewać wszystkie piosenki, które zagramy na jutrzejszym koncercie a jest ich dziesięć. Trzy covery naszych ulubionych zespołów, a także siedem naszych własnych piosenek. Moje teksty i muzyka stworzona przez chłopaków. 
Trochę się stresuje bo to będzie mój pierwszy występ na scenie od skończenia nauki w podstawówce. Calum chyba zauważył, że lekko się stresuje bo posłał mi pokrzepiające spojrzenie. Lekko się uśmiechnęłam. 
,,Melinda'' jest otwarta od 11.00 do 20.00 jednak na rzecz naszych prób jest zamykana. Według mnie niepotrzebnie, bo ludzie mogliby usiąść i posłuchać, ale mój były kapitan powiedział, że przynajmniej zrobią sobie dwugodzinną przerwę. 
- Pisali w Proroku o czymś ciekawym? - spytałam, kiedy godzinę później mieliśmy krótką przerwę. 
- Jeśli ciekawym nazwiemy to iż Aurorzy dostali ochrzan od pani Minister za to, że nie umieją złapać żadnego Śmierciożercy, to tak - powiedział Cal biorąc łyka wody z cytryną. 
- Albo, że jakaś babka jest największą fanką Aarona Dennisa, Szukającego Nietoperzy ... 
- Czyli nie było nic o nowych atakach czy zaginionych osobach? - Em uniosła brew. 
- Na szczęście nie - westchnął Gawin. Ja, Emma i Jasper na siebie spojrzeliśmy, po czym powiedzieliśmy im o tym co wydarzyło się wczoraj na terenie Hogwartu. Gaya pisnęła i zakryła usta dłonią natomiast panowie zastygli. I się nie dziwię. Jakby mnie tam nie było też bym tak zareagowała. 
- Co się dzieje z tym światem? Strach wyjść na ulicę, co nie? Straszne - rzucił Robert. 
                                          ***
Lily i Mary szły przez ulice Hogsmeade od czasu do czasu wchodząc je jakiegoś sklepu. W końcu po dwóch godzinach dotarły do Trzech Mioteł, gdzie miały zaczekać na Emmę i Max, które były teraz w ,,Melindzie'' na próbie zespołu. 
W pubie był niesamowity ruch. Ludzie chowali się tutaj przed deszczem. Gryfonki zdjęły kurtki i ruszyły w stronę baru za którym stała około trzydziestoletnia kobieta z kręconymi blond włosami zebranymi w kok i dużymi niebieskimi oczyma. Miała na sobie bordową sukienkę i szarą puchatą kamizelkę. Na ich widok uśmiechnęła się. 
- Hej dziewczyny 
- Cześć Rosmerto - powiedziała Mary. 
- Co wam podać? - zapytała. 
- Piwo Kremowe z cynamonem. 
- I lemoniadę malinową - dodała blondynka. Czekając na swoje zamówienia rozglądały się po pomieszczeniu. Nagle spojrzenie rudowłosej zatrzymały się na oknie, a raczej na dwóch osobach które za nim stały. W jednym rozpoznała Rosiera. Jego nie da się z nikim pomylić. Rozmawiał, a raczej kłócił się z wyższym od siebie o kilka centymetrów facetem z blond włosami schowanymi pod czapką. Dziewczyna zmarszczyła oczy. Dziwne. Po chwili ten koleś zniknął, a Rosier wszedł do Trzech Mioteł. Odwróciła wzrok by nie pomyślał, że była świadkiem jego rozmowy. 
Widząc, że blondynka jest zajęta ich zamówieniem stanął kilka metrów dalej opierając się o ścianę. Widząc wzrok Lily uśmiechnął się do niej ironicznie. Prychnęła. 
Chwilę później siedziały już przy stoliku wciśniętym w daleki róg pubu. Rosier usiadł przy barze.
Czekając na pojawienie się dziewczyn rozpoczęły rozmowę o pracy domowej z Transmutacji.

                                      ***
Próba zakończyła się pół godziny po 15.00. Razem z blondynką pożegnałyśmy się ze wszystkimi, po czym wyszłyśmy na zewnątrz. Już nie padało, ale nadal wiał mocny wiatr. Przed pójściem do Trzech Mioteł, gdzie byłyśmy umówione z dwoma Gryfonkami udałyśmy się do piekarni, gdzie kupiłyśmy sobie drożdżowe poduszki z grzybowym nadzieniem. Nie jadłyśmy obiadu. Jedząc ten smakołyk dotarłyśmy pod budynek pubu. 
Weszłyśmy do środka rozglądając się za dziewczynami. Po chwili zauważyłam Mary machającą do nas z odległego miejsca pubu. Nigdzie nie było Lils. Zamówiłam lemoniadę kaktusową dla siebie oraz piwo kremowe dla Em, po czym ruszyłyśmy w stronę blondynki. 
- Gdzie Lils? - spytałam. 
- Poszła do łazienki. Za dużo płynów. Jak próba? Jutro na pewno dacie czadu ...
- Ani razu nas nie słyszałaś - parsknęłam, na co wyszczerzyła zęby. 
- Słyszałam chłopaków, a wierząc Lily bardzo ładnie śpiewasz, więc wiem że dacie czadu. Proste.
- Proste - roześmiałyśmy się. Po chwili dołączyła do nich rudowłosa niosąc w rękach wielki pojemnik z cebulowymi prażynkami. Usiadła. Opowiedziały nam o tajemniczej rozmowie Rosiera. Była podejrzana, ale nie róbmy afery. Mógł to być jego wujek albo .. no dobra. To nie brzmi przekonująco. 
Dwadzieścia pięć minut później po czasie spędzonym w Trzech Miotłach udałyśmy się na mały spacer po wiosce. Tak się zagadałyśmy, że nawet nie zauważyłyśmy kiedy wyrosła przed nami Wrzeszcząca Chata. Przeszedł mnie dreszcz wiedząc co Remus przeżywa tam co miesiąc. Dziewczyny zaczęły rozmawiać o strasznych historiach, które wiążą się z tym miejscem a ja rozmyślałam. One nie miały pojęcia kim jest chłopak. Ani o tym, że pozostali Huncwoci zostali Animagami. Wiele razy próbowałam namówić Lupina na to by się im przyznał, ale za każdym razem zaczyna na mnie krzyczeć. Boi się. Boi się, że go odrzucą. Jako ostatecznego argumentu używam zawsze tego, że jeśli nawet Snape wie to one tym bardziej powinny się dowiedzieć. Pół roku temu Black okazał się największym debilem na ziemi. Ślizgon zaczął się interesować tym, gdzie Remi znika co miesiąc. Mój przyjaciel myśląc, że będzie śmiesznie powiedział mu jak bezpiecznie przedostać się do tunelu pod Bijącą Wierzbą. Ten nie wiedząc jakie niebezpieczeństwo go czeka pewnej pełni postanowił tam sprawdzić. Wszedł do środka i ledwo uszedł z życiem dzięki Jamesowi, który słysząc co wymyślił Black postanowił uratować byłego przyjaciela Lily. Niestety przed opuszczeniem tunelu zobaczył przemienionego Gryfona. Dowiedział się o jego sekrecie. Dyrektor kazał mu przysiąc, że nikomu nie wygada bo inaczej zostanie wydalony z Hogwartu. I jak do tej pory się nie wygadał. Przynajmniej mam taką nadzieję. 
- Podejdziemy bliżej? 
- Co? - przerwałam swoje rozmyślenia. 
- Zawsze chciałam podejść bliżej, ale samemu trochę strach. Idziemy? - Em uniosła brew. Kurde. Pełnia była dwa tygodnie temu, więc teoretycznie nic nie powinno się stać. 
- No okej - powiedziałam. Widziałam, że Mary nie jest do tego przekonana. Źrenice jej się powiększyły. Lils widząc to złapała ją za dłoń. Przeszłyśmy przez podniszczony płot i uważając by nie poślizgnąć się na błocie ruszyłyśmy w stronę Wrzeszczącej Chaty. Czułam, że to zły pomysł ale moja podświadomość wyparła strach bym poczuła lekką ekscytację. Zdrajczyni. 
- To chyba nie był dobry pomysł ...
- Nie pękaj McDonald. Będzie fajnie. 
- Ta - szepnęła. Po dotarciu ma miejsce blondynka zaczęła się przypatrywać budowli, a my tak jakby stałyśmy na czatach. Cisza która była dookoła jeszcze bardziej podsycała nasze głupie myśli. W pewnym momencie nawet wydawało mi się, że słyszałam głosy w środku, ale to tylko wiatr. 
- Ej ... ktoś tam jest ...
- Co? 
- Ktoś jest w środku i ... - rudowłosa nie dała rady dokończyć zdania, bo w tym samym momencie drzwi prowadzące do środka otworzyły się. Z szybko bijącym sercem pociągnęłam je w stronę dość gęstych krzaków, za którymi się ukryłyśmy padając na kolana. Kurwa. Kurwa. Kurwa. Każda z nas wyglądała jakby miała zaraz dostać zawału. Mary siedziała skulona głęboko oddychając, a Lily i Emma zamknęły aż oczy. Nadal zdenerwowana, ale zaciekawiona odchyliłam po cichu gałęzie krzewu by lepiej widzieć. Przy budowli stała dwójka ludzi. Obie z osób miały na sobie peleryny z kapturami, więc nie widać było twarzy, ale można się było domyślić, że jest to facet i kobieta. 
- Ten szczeniak o mało nas nie wydał. Trzeba coś z nim zrobić ... 
- Czarny Pan sam chce się z nim rozmówić. My mamy nic nie robić. Rozumiesz? - syknęła kobieta.
- Rozumiem ... ale mógł uważać. Ledwo zdążył się schować przed tym durnym pół-olbrzymem.
- To świeżak ... ma prawo popełniać błędy choć Pan na pewno nie zostawi tego bez kary ... i mam nadzieję, że przestanie mordować te zwierzęta. Nie zaimponuje mu odcinaniem głów kotom i sowom. Chodźmy bo zamarzam. Przydałoby się jakieś ogrzewanie w tej ruderze - rzuciła z sarkazmem. Śmiejąc się ruszyli w stronę lasu za budynkiem. Dopiero, kiedy minęło pięć minut miałyśmy odwagę wykonać jakiś ruch. Wypuściłem z siebie powietrze i opadłam tyłkiem na trawę mając gdzieś, to że będę miała mokre spodnie. One też to olały. 
- Super pomysł z tą wycieczką Em. 
- Skąd miałam wiedzieć? - jęknęła. 
- Dałabym sobie rękę uciąć, że już słyszałam ten głos - szepnęłam marszcząc brwi. 
- Jaki głos?
- Tej kobiety ... tylko gdzie ...
- To teraz nie jest ważne Max. Zbierajmy się bo jeszcze tu wrócą - Emma wstała. My również i biegnąc jakby goniło nas piekło dotarłyśmy do szkoły. Ludzie których mijałyśmy trochę dziwnie na nas patrzyli, ale miałyśmy to gdzieś. 
Dochodziłyśmy do gabinetu dyrektora, kiedy nagle chimera odsunęła się ukazując kręte schody. Po chwili zszedł po nich dyrektor oraz zapłakana około pięćdziesięcioletnia kobieta z kręconymi ciemnobrązowymi włosami w których widać było już oznaki siwizny sięgającymi ramion oraz orzechowymi oczyma. Ubrana była w materiałowe kremowe spodnie, szpilki i sweter w paski. Siwowłosy trzymał rękę na jej ramieniu. Zmarszczyłam brwi. 
- Pani Potter? - zdziwiłam się. 
- O ... dziewczynki - Dumbledore niepewnie się uśmiechnął. Kobieta wytarła łzy. 
- Hej Maxine ...
- Coś się stało? - zaniepokoiłam się. Dyrektor wyręczył kobietę w powiedzeniu nam tej wiadomości i kazał znaleźć Jamesa. Emma i Lils zostały z jego mamą i dyrektorem, a ja i Mar pognałyśmy w stronę stadionu Quidditcha, gdzie Gryfoni mieli sprawdziany do drużyny. Brakowało im Obrońcy po odejściu Miltona ze szkoły. 
Już z daleka widziałyśmy bruneta stojącego na murawie i obserwującego potencjalnych zawodników w akcji. Bolało mnie serce na myśl o tym co się zaraz stanie. Zatrzymałyśmy się metr od niego oddychając ciężko po szaleńczym biegu. Na nasz widok uniósł do góry swą brew. 
- Ej coś się stało? Wyglądacie jakbyście zobaczyły ducha dziewczęta - zaśmiał się, ale jego uśmiech zniknął kiedy zobaczył nasze miny - Dziewczyny?
- Jim ... twoja mama ... jest ... w szkole i ... kurde .... i ... ten ... - wysapałam łapiąc się za bok. 
- Mama jest w szkole? Po co? Coś przeskrobałem?
- Twojego tatę zaatakowali Śmierciożercy. 
- Jest w św. Mungu ... źle z nim - dodałam. Chłopak najpierw zastygł, a potem zaczął się trząść. Nie czekając na nic ruszył biegiem w stronę szkoły. Opadłam na ławkę koło szatni i ukryłam twarz w dłoniach. Boże błagam. Niech pan Potter żyje. Błagam. Mary położyła głowę na moim ramieniu.


Hej
I mamy kolejny rozdział. W nim dzieje się dość sporo więc mam nadzieję, że jesteście zadowoleni.
Pozdrawiam i zapraszam na mojego drugiego bloga : pannazeslytherinu.blogspot.com 



1 komentarz:

  1. Heloł feloł!
    Uff, całe szczęście, że Mroczny Znak okazał się tylko popapranym dowcipem, ale świetnie udało Ci się ująć i przekazać napięcie. Z drugiej strony, trzeba się zastanowić, kto w Hogwarcie w ogóle potrafiłby to wyczarować i po co? Czy Voldemort byłby zadowolony, że jego mali zwolennicy robią sobie takie żarty? Czy w zamku są już młodociani Śmierciożercy, czy tylko pozerzy? Bardzo ciekawe to wszystko. Jednocześnie, kiedy wspomniałaś o tym, że żaden Ślizgon prawdopodobnie nie padł ofiarą napaści, dało mi to do myślenia. Inspirująca sytuacja :)
    Maxie ma szczęście, że nie dość, że przypadkowo wkręciła się do zespołu, to jeszcze dogadała się z jego chłonkami (Argent) i wszystko jest tak, jak być powinno. Raj!
    Coś ten Rosier nam tu krąży, ale nie wiadomo gdzie konkretnie i dlaczego. Lubię tajemnice i atmosferę niepokoju, więc bardzo mi to wszystko odpowiada :)
    Tym bardziej podobała mi się scena pod Wrzeszczącą Chatą. Wiadomo, że to Śmierciożercy i ktoś początkujący coś spierdzielił. Niby niewiele informacji, ale zawsze coś!
    Akcja była w toku także wtedy, kiedy okazało się, coś jest nie tak z ojcem Jamesa. Bardzo mu współczuję in trzymam kciuki za powrót taty do zdrowia, ale z drugiej strony Rowling dość szybko wyeliminowała rodziców Lily i Jamesa, a to daje do myślenia...
    No ale nic, rozdział był wyjątkowo emocjonujący, więc czekam niecierpliwie na kolejny!
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń